Tate
podszedł do okna i wyglądnął przez nie. Jednak nic nie zobaczył. Było już
dobrze po północy, a ani wewnątrz ani na zewnątrz nie było włączonych żadnych
świateł. Pomiędzy czubkami drzew przedzierało się czasem nikłe księżycowe światło,
które często zasłaniały szare chmury. Przez szybę usłyszał jedynie zgłuszone wycia
wilka gdzieś w głębi lasu. Odszedł od okna i usiadł na skraju łóżka. Po pewnym
czasie położył się na nim, jednak miał stuprocentową pewność, że nie zaśnie.
Noce były dla niego ciężkie. Przytłaczała go zupełna cisza, dziwnie odczuwalna
samotność i potrzeba snu. Szczególnie, że przez ostatnie dwadzieścia lat, jako
duch uwięziony w przeklętym domu, nie spał w ogóle. Teraz czasy się zmieniły.
Dowiedział się, że potrzebuje jednak więcej niż tylko snu, ale także jedzenia.
Tak jakby dopiero teraz obudził się w nim człowiek.
Usłyszał
jak ktoś cicho otwiera drzwi, a później zamyka je za sobą równie bezszelestnie.
Jakiś promień słabego światła przedarł się i oświetlił wątłą postać przybysza.
Była to niska dziewczyna o srebrnej skórze i takiego samego koloru włosach w
czarnym gorsecie. Nie wydając żadnego dźwięku podeszła do okna i oparła się o
parapet.
- Obudziłam cię? – spytała słodko
jakby samym tonem chciała przeprosić za celowe wtargnięcie.
- I tak nie mogę spać –
odpowiedział Tate nie patrząc na nią.
- Ja też – odparła zmęczonym
głosem. Podeszła do wielkiego łoża i położyła się obok Tate’a. – Męczą cię
pytania, na które nie znasz odpowiedzi.
Chłopak nie wydawał się być
zdziwiony. Zaczął przyzwyczajać się już do przepowiedni przyjaciółki, która
nigdy się nie myliła. Chwycił ją za rękę i tak leżeli przez jakiś czas. On nie
miał na sobie koszulki, ona miała jedynie koronkowy gorset, który nosiła pod
sukienką, w którą była ubrana poprzedniego dnia. Jednak nie czuli się ani
niezręcznie, ani nadzy.
- Pamiętasz jak powiedziałam ci,
że cię kocham? – spytała jak czarne niebo zaczęło jaśnieć symbolizując, że
nadchodzi poranek.
- Yhm.. – odparł półprzytomny. Po
tym jak nie spał dopiero teraz poczuł zmęczenie i senność.
- To był nasz pierwszy i ostatni
pocałunek – kontynuowała.
- Naprawdę musiał ci się podobać
– mruknął zmuszając się do otwarcia oczu. Zbyt długie włosy, które spadły mu na
czoło zasłoniły także oczy. Destiny odgarnęła je czule na bok zimną jak lód
ręką. – Jest ci zimno? – spytał patrząc nią.
Ona patrzyła się na niego
elektryzującymi, złotymi oczami z wielką intensywnością. Powoli pochyliła się
ku niemu i oparła głowę o jego ramię.
- Gdybym mogła wybrać jak i kiedy
przyjdzie po mnie śmierć... to mogłoby to być nawet teraz, kiedy leżę w twoich
ramionach... Nigdy nie byłam szczęśliwsza i bezpieczniejsza niż teraz –
wyszeptała cicho. Tate wtulił swoją twarz w jej włosy i delikatnie ją objął. I
tak zasnął trzymając w ramionach ostatnią i najniebezpieczniejszą broń, o którą
wszyscy walczyli.
Wstał
późno. Jednak na początku tego nie wiedział. Początkowo starał sobie
przypomnieć co działo się ostatniej nocy. Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś
szukał, ale nie znalazł nic poza porozrzucanymi książkami po pokoju i kołdrze
na podłodze. Wszystko inne było dokładnie takie jak je zastał, kiedy „zajął” to
pomieszczenie. Powoli podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Coś wydawało mu się
być inne. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ponad czubkami drzew powinny
przedzierać się ciągle walczące, złote promienie. Właśnie, powinny. Tym razem
jednak postanowiły zrobić sobie wolne, bo nie było widać ani ich, ani słońca.
Na zewnątrz panował mrok, a niebo było zaszyte ciemnoszarymi chmurami. Tego
dnia gruby koc stworzony przez zbite chmury wcale nie symbolizował zwykłej
burzy. Coś było nie tak. Pośpiesznie założył koszulkę i wyszedł zamykając drzwi
za sobą.
Idąc
cichym korytarzem rozglądał się bacznie. Wszystko wydawało mu się takie same
lecz inne. Mijała go służba w czarnych strojach z przed epoki. Cały zamek był
niczym wyrwany z jakiejś powieści historycznej. Schodząc po marmurowych
schodach do salonu usłyszał nieprzyjemny dźwięk rozrywanego metalu i jego
głuchy brzdęk gdy uderzył o kamienną posadzkę, a wraz z nim szmer ciężkiego
łańcucha. Idąc za swoją ciekawością spostrzegł, że dźwięki pochodzą z wejścia
do zamkniętej piwnicy. Tate schodząc po kolejnych schodach w dół zauważył
zniszczoną kłódkę i łańcuch leżące na podłodze, drzwi zostały wywarzone, przez
co stare drewno wygięło się do środka.
Wewnątrz
panował półmrok oświetlany przez niebieskie pochodnie płonące w równych
odstępach na ścianach. Tate szybko oszacował, że jest to duża powierzchnia
podzielona na dwie części murowaną ścianą. Wejście do drugiej części znajdowało
się za wysoką, pustą, dębową półką na książki. To właśnie tam udał się
przybysz, który otworzył drzwi do zakazanego miejsca.
Pierwsze
pomieszczenie było zastawione przez przed epokowe meble pokryte toną kurzu i
pajęczynami. Po lewej stronie od wejście znajdowała się duża kwadratowa wnęka.
To tam przechowywano wino z różnych roczników w beczkach lub butelkach. Zaś po
prawej było wejście do drugiego pomieszczenia. Panował tam porządek, żadnych
pajęczyn czy kłębów kurzu. Nie było żadnych stojących mebli. Na wszystkich
ścianach na różnej wysokości znajdowały się drewniane półki, a na nich mnóstwo
zapalonych świec. Na ścianie po prawej znajdowało się wielkie lustro w
kosztownej ramie z białego złota wysadzanej dużymi rubinami i diamentami.
Jednak szkło było pęknięte, a część kawałków brakowało do ułożenia całości. Na
środku był narysowany solą pentagram, a wokół niego krwią napisane starożytne
runy. Dopiero po chwili Tate zauważył postać, która weszła tuż przed nim. Tak
naprawdę nawet nie musiał się domyślać któż by to mógł być. Pomieszczenie
wypełnił przeszywający dźwięk łacińskiej pieśni od której krwawe symbole
zaczęły świecić na złoto. Linie z soli stawały się czarnymi, wyraźnymi
konturami, które złowrogo zdobiły betonową podłogę. Palące się świece
niespokojnie zaczęły przygasać, a podłoże zaczęła spowijać prawie czarna mgła,
która przykrywała jaśniejący pentagram. Wyłoniła się z niego ciemna postać o
płonących oczach. Tate ukryty przy przejściu obserwował bacznie całą sytuację.
W momencie kiedy pojawił się niespodziewany gość, usłyszał w swojej głowie
znajomy głos „Uciekaj stąd”. Jego nogi odmówiły posłuszeństwa, i tak jak na
początku znajomości Tate’a z Destiny, i niekontrolowane przez niego kroczyły w
stronę wyjścia z podziemi.
Destiny
wiedziała, że gdyby pozwoliła mu zostać na pewno zostałby zabity. Nie ważne co
by dla niego zrobiła, nikt nie przywróciłby go już do życia.
Z ciemnej
poświaty wyłonił się anioł ubrany w srebrną zbroję i miecz o połyskującym na
niebiesko ostrzu z nieznanego na Ziemi materiału, przeźroczystego niczym szkło
i twardszego od diamentu. Każde pióro jego skrzydeł zakończone było złotą
nakładką, która niczym zbroja chroniła je przed atakami. Wyglądał inaczej od
aniołów. Mimo opanowanej twarzy bez uczuć ze złotymi oczami i pięknymi rysami
wcale nie wyglądał przyjaźnie. Szczerze, żaden posłaniec Boga nie był
przyjazny, ale w tym przypadku widać było w spojrzeniu gniew i głęboko ukryty ogień
nienawiści do wszystkiego co było gorsze od niego. Długie, kręcone włosy
aniołów wyglądające na wykute ze złota w tym przypadku były krótko obcięte i
idealnie proste, niemniej tak samo intensywnie złote.
„Któż wezwał Abachta, jednego z siedmiu aniołów zamętu?” – w głowie
Destiny rozbrzmiał dostojny głos anioła, który samym tonem mógłby zabić
człowieka.
- Jam – odpowiedziała bez cienia
strachu – córka z krwi najwyższych, Satana i Jahwe.
„Dlaczegóż wzywasz mnie, skoro masz prawo by przyzwać wyższych ode
mnie? Czegóż ode mnie oczekujesz?” – Anioł widocznie był zdezorientowany
widząc przed sobą małą dziewczynę o nieustępliwych oczach i potężnej mocy,
którą widocznie potrafiła kontrolować.
- Wierności – odparła krótko. – A
skoro już jesteś mój nie możesz mi odmówić, dlatego będziesz mi służyć.
„Co mogę zrobić, moja pani?”
Podeszła do
niego i stanęła pośrodku pentagramu. Poczuła jak przenosi się w jakiś zakątek
piątego nieba. Zobaczyła wysoki na osiemdziesiąt metrów, wysadzany białym
kamieniem o złotych żyłkach korytarz z kolumnami po obu jego stronach.
Wcześniej anioł patrzył na nią z góry, teraz to ona była potężniejsza. Kątem
oka dostrzegła, że ma skrzydła pokryte złotymi płytkami, tak jak jej sługa.
Zobaczyła, że jej czerwona suknia zmieniła się na połyskującą, srebrną zbroję,
a do pasa miała przypięty Miecz Aniołów o większej mocy niż wszystkie anielskie
miecze razem.
„Ty będziesz teraz mnie ochraniał, a ja zbiorę własną armię upadłych” –
odpowiedziała mu śmiejąc się w myślach.
Świat pomylił
się myśląc, że to ona się poświęci dla dobra ogóły. Była na to zbyt mądra, a
krew w niej zbytnio pragnęła wojny niż pokoju, aby teraz mogła zakończyć spór
między dobrem, a złem.
Dopiero,
gdy miała zupełną pewność o wierności swoich niebiańskich żołnierzy, robiła
dokładnie to samo przyzywając jednego z niższych demonów i w ich wymiarze
szukała kolejnych zwolenników. Wróciła do swojego świata i z ironicznym
uśmieszkiem wyszła zamykając za sobą drzwi do podziemi. Żyła w pewności, że
wygra wojnę, która jeszcze się nie rozpoczęła. Nawet zaczęła wyobrażać sobie
miny podczas ostatecznej bitwy, gdy spotkają się jej stwórcy i zobaczą jej
armię.
***
- I co teraz? – spytał Tate marszcząc
brwi. Zobaczył bowiem setki kartek porozrzucanych na podłodze, łóżku oraz
szafkach pokoju Destiny. Na każdej z nich była narysowana ołówkiem jakaś scena
lub postać.
- Wygramy – powiedziała spokojnie
z nad kolejnej kartki, którą właśnie kończyła. Jej oczy nadal wpatrzone były w
przyszłość, jednak powoli zaczynała widzieć otaczający ją znajomy pokój i jej
wszystkie wizje z przed kilku godzin.
Ostrożnie
podeszła do drzwi szafy lawirując między wartą papieru. Wyciągnęła z niej
czarny futerał i pochwę z kryształową rękojeścią. Zgarnęła z pościeli kolejny
tuzin kartek, który uderzając o parkiet szeleścił i położyła na niej to co
przed chwilą wyciągnęła. Rozpięta futerał szybkim ruchem, a im oczom ukazała
się lśniąca zbroja zrobiona z błyszczących własnym blaskiem płytek z
nieokreślonego materiału. Obok zbroi Destiny położyła miecz, który był równie
niezwykły jak zbroja.
- To dla ciebie – rzekła
wpatrując się w rękojeść broni. – Pomyślałam, że ci się przyda. Chciałabym,
żebyś to przymierzył.
Wyszła
zostawiając go sam na sam ze zbroją jakiegoś niebiańskiego rycerza. Jednak
postanowił spełnić jej prośbę. Chwilę później bezradny przysiadł na skraju
łóżka z wyrzutem wpatrywał się w srebrne utrapienie. Nagle drzwi otworzyły się,
a w nich stanął młody mężczyzna o ostrych rysach i nieuległym spojrzeniu, wyraz
jego twarzy nie był wcale przyjazny.
- Moja pani kazała pomóc panu ze
zbroją, sir – powiedział z mocnym irlandzkim akcentem.
Widać, że znał się na tym co
robił. Szybko rozłożył zbroję na pojedyncze części, aby po chwili załączyć je
na ciele Tate’a. Kiedy pomocnik skończył natychmiast wyszedł. Tate czuł się
dziwnie. Zbroja była idealnie dopasowana i całkiem wygodna, a jednocześnie
ciężka i wytrzymała. Nie minęło dziesięć minut, kiedy ten sam sługa wrócił i
pomógł ją zdjąć.
***
Znajdowali
się w półmroku salonu. Destiny przysiadła na kamiennych płytach tuż przy
kominku i pisała coś na kartce czerwonym tuszem. Tate obserwował ją uważnie z
wygodnej kanapy.
- Kim był twój czarujący sługa? –
spytał Tate rozmasowując obolałe nadgarstki od zbyt ciasno zapiętych ochraniaczy.
- Masz na myśli Gabriela? To
jedyna osoba, która wie tak wiele o
wojnach, nie licząc mnie – odparła wkładając list do koperty.
Następnie
wrzuciła go wprost do ognia. Wstała i podeszła do sofy. Nie zdążyła nawet
usiąść, kiedy wpadła zdenerwowana pokojówka, a za nią wysoki chłopak o czarnych
włosach i niebieskich oczach, nie starał się ukryć swoich emocji, był po prostu
zdenerwowany. I to bardzo. Stanął przy jednej z kolumn i skrzyżował wytatuowane
ręce na piesi. Ubrany był w czarne buty, spodnie, koszulkę i kamizelkę bez
rękawów. Na biodrach miał pas z dwoma pistoletami w futerałach. Służąca
szepnęła coś do Destiny i pospiesznie wyszła, omijając nieznajomego wielkim
łukiem.
- Co cię do mnie sprowadza? –
rzekła wpatrując się ze spokojem w gościa.
- To ty mnie tu, kurwa,
ściągnęłaś – odburknął.
- Ja? – zaśmiała się sztucznie. –
Poprosiłam abyś przyjechał, mój drogi. Sam wybrałeś co chcesz zrobić – zamilkła
na chwilę.- Chcesz zapalić? Albo się napić? Wampiry dziwnie znoszą stres.
- Gdybym mógł zabiłbym cię już
dawno, ale jakże się okazało nie mogę – powiedział wyciągając papierosy. –
Zdradzasz mój sekret przyziemnemu. Dobrze wiesz, że on może to przepłacić
życiem.
- Jakby jeszcze je miał – odparła
drwiącym tonem i odeszła.