niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 14 : Wieczna północ

                
                Tate podszedł do okna i wyglądnął przez nie. Jednak nic nie zobaczył. Było już dobrze po północy, a ani wewnątrz ani na zewnątrz nie było włączonych żadnych świateł. Pomiędzy czubkami drzew przedzierało się czasem nikłe księżycowe światło, które często zasłaniały szare chmury.  Przez szybę usłyszał jedynie zgłuszone wycia wilka gdzieś w głębi lasu. Odszedł od okna i usiadł na skraju łóżka. Po pewnym czasie położył się na nim, jednak miał stuprocentową pewność, że nie zaśnie. Noce były dla niego ciężkie. Przytłaczała go zupełna cisza, dziwnie odczuwalna samotność i potrzeba snu. Szczególnie, że przez ostatnie dwadzieścia lat, jako duch uwięziony w przeklętym domu, nie spał w ogóle. Teraz czasy się zmieniły. Dowiedział się, że potrzebuje jednak więcej niż tylko snu, ale także jedzenia. Tak jakby dopiero teraz obudził się w nim człowiek.
                Usłyszał jak ktoś cicho otwiera drzwi, a później zamyka je za sobą równie bezszelestnie. Jakiś promień słabego światła przedarł się i oświetlił wątłą postać przybysza. Była to niska dziewczyna o srebrnej skórze i takiego samego koloru włosach w czarnym gorsecie. Nie wydając żadnego dźwięku podeszła do okna i oparła się o parapet.
- Obudziłam cię? – spytała słodko jakby samym tonem chciała przeprosić za celowe wtargnięcie.
- I tak nie mogę spać – odpowiedział Tate nie patrząc na nią.
- Ja też – odparła zmęczonym głosem. Podeszła do wielkiego łoża i położyła się obok Tate’a. – Męczą cię pytania, na które nie znasz odpowiedzi.
Chłopak nie wydawał się być zdziwiony. Zaczął przyzwyczajać się już do przepowiedni przyjaciółki, która nigdy się nie myliła. Chwycił ją za rękę i tak leżeli przez jakiś czas. On nie miał na sobie koszulki, ona miała jedynie koronkowy gorset, który nosiła pod sukienką, w którą była ubrana poprzedniego dnia. Jednak nie czuli się ani niezręcznie, ani nadzy.
- Pamiętasz jak powiedziałam ci, że cię kocham? – spytała jak czarne niebo zaczęło jaśnieć symbolizując, że nadchodzi poranek.
- Yhm.. – odparł półprzytomny. Po tym jak nie spał dopiero teraz poczuł zmęczenie i senność.
- To był nasz pierwszy i ostatni pocałunek – kontynuowała.
- Naprawdę musiał ci się podobać – mruknął zmuszając się do otwarcia oczu. Zbyt długie włosy, które spadły mu na czoło zasłoniły także oczy. Destiny odgarnęła je czule na bok zimną jak lód ręką. – Jest ci zimno? – spytał patrząc nią.
Ona patrzyła się na niego elektryzującymi, złotymi oczami z wielką intensywnością. Powoli pochyliła się ku niemu i oparła głowę o jego ramię.
- Gdybym mogła wybrać jak i kiedy przyjdzie po mnie śmierć... to mogłoby to być nawet teraz, kiedy leżę w twoich ramionach... Nigdy nie byłam szczęśliwsza i bezpieczniejsza niż teraz – wyszeptała cicho. Tate wtulił swoją twarz w jej włosy i delikatnie ją objął. I tak zasnął trzymając w ramionach ostatnią i najniebezpieczniejszą broń, o którą wszyscy walczyli.
                Wstał późno. Jednak na początku tego nie wiedział. Początkowo starał sobie przypomnieć co działo się ostatniej nocy. Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał, ale nie znalazł nic poza porozrzucanymi książkami po pokoju i kołdrze na podłodze. Wszystko inne było dokładnie takie jak je zastał, kiedy „zajął” to pomieszczenie. Powoli podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Coś wydawało mu się być inne. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ponad czubkami drzew powinny przedzierać się ciągle walczące, złote promienie. Właśnie, powinny. Tym razem jednak postanowiły zrobić sobie wolne, bo nie było widać ani ich, ani słońca. Na zewnątrz panował mrok, a niebo było zaszyte ciemnoszarymi chmurami. Tego dnia gruby koc stworzony przez zbite chmury wcale nie symbolizował zwykłej burzy. Coś było nie tak. Pośpiesznie założył koszulkę i wyszedł zamykając drzwi za sobą.
                Idąc cichym korytarzem rozglądał się bacznie. Wszystko wydawało mu się takie same lecz inne. Mijała go służba w czarnych strojach z przed epoki. Cały zamek był niczym wyrwany z jakiejś powieści historycznej. Schodząc po marmurowych schodach do salonu usłyszał nieprzyjemny dźwięk rozrywanego metalu i jego głuchy brzdęk gdy uderzył o kamienną posadzkę, a wraz z nim szmer ciężkiego łańcucha. Idąc za swoją ciekawością spostrzegł, że dźwięki pochodzą z wejścia do zamkniętej piwnicy. Tate schodząc po kolejnych schodach w dół zauważył zniszczoną kłódkę i łańcuch leżące na podłodze, drzwi zostały wywarzone, przez co stare drewno wygięło się do środka.
                Wewnątrz panował półmrok oświetlany przez niebieskie pochodnie płonące w równych odstępach na ścianach. Tate szybko oszacował, że jest to duża powierzchnia podzielona na dwie części murowaną ścianą. Wejście do drugiej części znajdowało się za wysoką, pustą, dębową półką na książki. To właśnie tam udał się przybysz, który otworzył drzwi do zakazanego miejsca.
                Pierwsze pomieszczenie było zastawione przez przed epokowe meble pokryte toną kurzu i pajęczynami. Po lewej stronie od wejście znajdowała się duża kwadratowa wnęka. To tam przechowywano wino z różnych roczników w beczkach lub butelkach. Zaś po prawej było wejście do drugiego pomieszczenia. Panował tam porządek, żadnych pajęczyn czy kłębów kurzu. Nie było żadnych stojących mebli. Na wszystkich ścianach na różnej wysokości znajdowały się drewniane półki, a na nich mnóstwo zapalonych świec. Na ścianie po prawej znajdowało się wielkie lustro w kosztownej ramie z białego złota wysadzanej dużymi rubinami i diamentami. Jednak szkło było pęknięte, a część kawałków brakowało do ułożenia całości. Na środku był narysowany solą pentagram, a wokół niego krwią napisane starożytne runy. Dopiero po chwili Tate zauważył postać, która weszła tuż przed nim. Tak naprawdę nawet nie musiał się domyślać któż by to mógł być. Pomieszczenie wypełnił przeszywający dźwięk łacińskiej pieśni od której krwawe symbole zaczęły świecić na złoto. Linie z soli stawały się czarnymi, wyraźnymi konturami, które złowrogo zdobiły betonową podłogę. Palące się świece niespokojnie zaczęły przygasać, a podłoże zaczęła spowijać prawie czarna mgła, która przykrywała jaśniejący pentagram. Wyłoniła się z niego ciemna postać o płonących oczach. Tate ukryty przy przejściu obserwował bacznie całą sytuację. W momencie kiedy pojawił się niespodziewany gość, usłyszał w swojej głowie znajomy głos „Uciekaj stąd”. Jego nogi odmówiły posłuszeństwa, i tak jak na początku znajomości Tate’a z Destiny, i niekontrolowane przez niego kroczyły w stronę wyjścia z podziemi.
                Destiny wiedziała, że gdyby pozwoliła mu zostać na pewno zostałby zabity. Nie ważne co by dla niego zrobiła, nikt nie przywróciłby go już do życia.
Z ciemnej poświaty wyłonił się anioł ubrany w srebrną zbroję i miecz o połyskującym na niebiesko ostrzu z nieznanego na Ziemi materiału, przeźroczystego niczym szkło i twardszego od diamentu. Każde pióro jego skrzydeł zakończone było złotą nakładką, która niczym zbroja chroniła je przed atakami. Wyglądał inaczej od aniołów. Mimo opanowanej twarzy bez uczuć ze złotymi oczami i pięknymi rysami wcale nie wyglądał przyjaźnie. Szczerze, żaden posłaniec Boga nie był przyjazny, ale w tym przypadku widać było w spojrzeniu gniew i głęboko ukryty ogień nienawiści do wszystkiego co było gorsze od niego. Długie, kręcone włosy aniołów wyglądające na wykute ze złota w tym przypadku były krótko obcięte i idealnie proste, niemniej tak samo intensywnie złote.
Któż wezwał Abachta, jednego z siedmiu aniołów zamętu?” – w głowie Destiny rozbrzmiał dostojny głos anioła, który samym tonem mógłby zabić człowieka.
- Jam – odpowiedziała bez cienia strachu – córka z krwi najwyższych, Satana i Jahwe.
„Dlaczegóż wzywasz mnie, skoro masz prawo by przyzwać wyższych ode mnie? Czegóż ode mnie oczekujesz?” – Anioł widocznie był zdezorientowany widząc przed sobą małą dziewczynę o nieustępliwych oczach i potężnej mocy, którą widocznie potrafiła kontrolować.
- Wierności – odparła krótko. – A skoro już jesteś mój nie możesz mi odmówić, dlatego będziesz mi służyć.
Co mogę zrobić, moja pani?”
Podeszła do niego i stanęła pośrodku pentagramu. Poczuła jak przenosi się w jakiś zakątek piątego nieba. Zobaczyła wysoki na osiemdziesiąt metrów, wysadzany białym kamieniem o złotych żyłkach korytarz z kolumnami po obu jego stronach. Wcześniej anioł patrzył na nią z góry, teraz to ona była potężniejsza. Kątem oka dostrzegła, że ma skrzydła pokryte złotymi płytkami, tak jak jej sługa. Zobaczyła, że jej czerwona suknia zmieniła się na połyskującą, srebrną zbroję, a do pasa miała przypięty Miecz Aniołów o większej mocy niż wszystkie anielskie miecze razem.
„Ty będziesz teraz mnie ochraniał, a ja zbiorę własną armię upadłych” – odpowiedziała mu śmiejąc się w myślach.
Świat pomylił się myśląc, że to ona się poświęci dla dobra ogóły. Była na to zbyt mądra, a krew w niej zbytnio pragnęła wojny niż pokoju, aby teraz mogła zakończyć spór między dobrem, a złem.
                Dopiero, gdy miała zupełną pewność o wierności swoich niebiańskich żołnierzy, robiła dokładnie to samo przyzywając jednego z niższych demonów i w ich wymiarze szukała kolejnych zwolenników. Wróciła do swojego świata i z ironicznym uśmieszkiem wyszła zamykając za sobą drzwi do podziemi. Żyła w pewności, że wygra wojnę, która jeszcze się nie rozpoczęła. Nawet zaczęła wyobrażać sobie miny podczas ostatecznej bitwy, gdy spotkają się jej stwórcy i zobaczą jej armię.
***
- I co teraz? – spytał Tate marszcząc brwi. Zobaczył bowiem setki kartek porozrzucanych na podłodze, łóżku oraz szafkach pokoju Destiny. Na każdej z nich była narysowana ołówkiem jakaś scena lub postać.
- Wygramy – powiedziała spokojnie z nad kolejnej kartki, którą właśnie kończyła. Jej oczy nadal wpatrzone były w przyszłość, jednak powoli zaczynała widzieć otaczający ją znajomy pokój i jej wszystkie wizje z przed kilku godzin.
Ostrożnie podeszła do drzwi szafy lawirując między wartą papieru. Wyciągnęła z niej czarny futerał i pochwę z kryształową rękojeścią. Zgarnęła z pościeli kolejny tuzin kartek, który uderzając o parkiet szeleścił i położyła na niej to co przed chwilą wyciągnęła. Rozpięta futerał szybkim ruchem, a im oczom ukazała się lśniąca zbroja zrobiona z błyszczących własnym blaskiem płytek z nieokreślonego materiału. Obok zbroi Destiny położyła miecz, który był równie niezwykły jak zbroja.
- To dla ciebie – rzekła wpatrując się w rękojeść broni. – Pomyślałam, że ci się przyda. Chciałabym, żebyś  to przymierzył.
Wyszła zostawiając go sam na sam ze zbroją jakiegoś niebiańskiego rycerza. Jednak postanowił spełnić jej prośbę. Chwilę później bezradny przysiadł na skraju łóżka z wyrzutem wpatrywał się w srebrne utrapienie. Nagle drzwi otworzyły się, a w nich stanął młody mężczyzna o ostrych rysach i nieuległym spojrzeniu, wyraz jego twarzy nie był wcale przyjazny.
- Moja pani kazała pomóc panu ze zbroją, sir – powiedział z mocnym irlandzkim akcentem.
Widać, że znał się na tym co robił. Szybko rozłożył zbroję na pojedyncze części, aby po chwili załączyć je na ciele Tate’a. Kiedy pomocnik skończył natychmiast wyszedł. Tate czuł się dziwnie. Zbroja była idealnie dopasowana i całkiem wygodna, a jednocześnie ciężka i wytrzymała. Nie minęło dziesięć minut, kiedy ten sam sługa wrócił i pomógł ją zdjąć.
***
                Znajdowali się w półmroku salonu. Destiny przysiadła na kamiennych płytach tuż przy kominku i pisała coś na kartce czerwonym tuszem. Tate obserwował ją uważnie z wygodnej kanapy.
- Kim był twój czarujący sługa? – spytał Tate rozmasowując obolałe nadgarstki od zbyt ciasno zapiętych ochraniaczy.
- Masz na myśli Gabriela? To jedyna osoba, która wie tak wiele o  wojnach, nie licząc mnie – odparła wkładając list do koperty.
Następnie wrzuciła go wprost do ognia. Wstała i podeszła do sofy. Nie zdążyła nawet usiąść, kiedy wpadła zdenerwowana pokojówka, a za nią wysoki chłopak o czarnych włosach i niebieskich oczach, nie starał się ukryć swoich emocji, był po prostu zdenerwowany. I to bardzo. Stanął przy jednej z kolumn i skrzyżował wytatuowane ręce na piesi. Ubrany był w czarne buty, spodnie, koszulkę i kamizelkę bez rękawów. Na biodrach miał pas z dwoma pistoletami w futerałach. Służąca szepnęła coś do Destiny i pospiesznie wyszła, omijając nieznajomego wielkim łukiem.
- Co cię do mnie sprowadza? – rzekła wpatrując się ze spokojem w gościa.
- To ty mnie tu, kurwa, ściągnęłaś – odburknął.
- Ja? – zaśmiała się sztucznie. – Poprosiłam abyś przyjechał, mój drogi. Sam wybrałeś co chcesz zrobić – zamilkła na chwilę.- Chcesz zapalić? Albo się napić? Wampiry dziwnie znoszą stres.
- Gdybym mógł zabiłbym cię już dawno, ale jakże się okazało nie mogę – powiedział wyciągając papierosy. – Zdradzasz mój sekret przyziemnemu. Dobrze wiesz, że on może to przepłacić życiem.
- Jakby jeszcze je miał – odparła drwiącym tonem i odeszła.