środa, 26 listopada 2014

Rozdział 11 : Zakazana gra


- Nie podobają mi się twoi znajomi – mruknął zły Tate zamykając za sobą drzwi.
- Nie muszą ci się podobać – odburknęła. – Potrzebuję ich, żeby zdobyć Miecz Anioła.
- Twierdzę, że to jakiś miecz.
Destiny westchnęła głęboko.
- To magiczna broń, którą zesłał anioł. Ma wielką moc, dzięki której można wezwać armię demonów, jest on połączony z różnymi wymiarami, jednak najczęściej nie można go opanować. Muszę go zdobyć – ostatnie zdanie wymówiła nieludzko zimnym tonem, przez co potwierdziły się obawy Tate’a. Ona wcale nie żartowała.
- Zawsze możesz go ukraść, a nie z pouchwalać z tymi wytatuowanymi punkami.
- Trudno mi będzie wejść do Cichego Miasta. Być może Brat Zachariasz pomoże mi się wkraść, ale na pewno nic nie wyniosę. To bez sensu – spojrzała gdzieś w bok.
Oczy Tate’a nie zarejestrowały, kiedy wstała i podeszła do ściany, a zajęło jej to mniej niż sekundę. W lewej ręce trzymała telefon. Dla odmiany bardzo powoli podniosła go do ucha. Widać było, że rozmówca bardzo ją drażnił. Nie rozumiał o czym rozmawiali, bo mówiła cicho i jedyne słowa, które słyszał to nieznane imiona oraz słowa po łacinie. Najczęściej powtarzały się dwa słowa, a raczej imiona; Valentine i Jonathan. Trudno było zrozumieć o co chodzi. Po długiej rozmowie, którą można by nazwać kłótnią, ścisnęła telefon w dłoni, tak mocno, że można było usłyszeć dźwięk stłuczonego szkła i brzdęk metalu. Otworzyła dłoń, ale zamiast komórki trzymała mieszankę kolorowych kabelków, srebrnych i miedzianych elementów oraz innych czarnych części, które w połączeniu tworzyły dziwną całość. Z obrzydzeniem popatrzyła na swoją rękę i rzuciła zepsute urządzenie o przeciwległą ścianę. Po uderzeniu jeszcze bardziej się rozsypało, spadając na ziemię wydało dźwięk kropel deszczu.
- Jak ja go nienawidzę! – krzyknęła nagle.
- Zapewne mówisz o mnie – powiedział.
Spojrzała na niego zaskoczona, jakby nagle przypomniała sobie o jego istnieniu. Na jej bladej i zdezorientowanej twarzy rozkwitł przepraszający uśmiech.
- Widzę, że znowu o mnie zapomniałaś. Jaka szkoda, że zauważyłaś, iż jednak jestem – rzucił wkładając w te dwa zdania tyle sarkazmu ile potrafił dać.
- Och, wiesz dobrze, że pamiętam o tobie. Tylko bardzo długo mieszkałam sama. Trudno jest w tak szybkim czasie się odzwyczaić od nawyku trwającego lata.
Nic nie odpowiedział. Popatrzył jedynie na nią nieczułym spojrzeniem. Odpowiedziała mu tym samym.
- Jak będziesz czegoś potrzebować to pieniądze są w każdej szufladzie, wystarczy wyciągnąć to co je przykrywa – powiedziała zimno i wyszła z domu, trzaskając głośno drzwiami za sobą.
Idąc ulicą zauważyła, że przechodnie ze zdziwionym spojrzeniem mierzą ją wzrokiem. Dopiero po chwili spostrzegła, że ma na sobie jedynie krótką, koronkową, czarną sukienkę i wysokie szpilki. Inni byli ubrani w ciepłe płaszcze i kurtki zimowe. Była połowa listopada, ale zimny wiatr chłostał wszystko co stanęło mu na drodze. Przez chodnik przelatywały suche, bure liście. Przez jakiś czas chodziła bezcelowo, nie wiedząc gdzie iść. Wstąpiła do Taki i kupiła kubek krwi. Nie było to nic niezwykłego. Do Podziemnego baru przychodziło wiele wampirów, które kupowały krew. Destiny niczym się od nich nie różniła, poza jednym kluczowym faktem; nie miała wampirzych, wysuwanych kłów, lecz nieco dłuższe niż ludzkie, stałe. Wyszła szybko i udała się nad brzeg East River. Zaskoczył ją widok czarnego statku, który delikatnie połyskiwał. Inni go nie widzieli z powodu czaru ukrywającego, jednak ona przełamywała wszystkie magiczne blokady, przez co widziała wszystko co ktoś próbował ukryć. Kiedy przepływał obok niej mocno odbiła się od brzegu i skoczyła. Gdyby była człowiekiem na pewno wskoczyła by do wody, jednak ona z gracją wylądowała na statku. Odległość od brzegu wynosiła ponad pięćset metrów, ona jednak bez zdziwienia czekała, aż właściciel podejdzie do niej.
- Mówiłem, żebyś nie przychodziła – powiedział ktoś za jej plecami, głębokim męskim głosem.
- Nie wiem czy wiesz, ale ja nie słucham nikogo. Wiesz co masz zrobić?
- Oczywiście. Jednak jeszcze nie teraz – odpowiedział spokojnie stając obok niej.
Był to wysoki mężczyzna z białymi włosami i czarnymi oczami, ubrany w drogi, szyty na miarę czarny garnitur. Spod kołnierzyka marynarki widać było część runy zdobiącej jego szyję.
- Spodziewałaś się kogoś innego, nieprawdaż? – uśmiechnęła się do niego. – On wie, że jest twoim synem?
- Dowie się w swoim czasie.
- Nudni jesteście. Życie Nephilim to straszna nuda! Tylko zasady, Clave i zasady – zrobiła znudzoną i zniesmaczoną zarazem minę. – Umrzeć przed śmiercią.
- Częściowo należysz do Nephilim – zauważył.
- Nefilim – powiedziała przyciągając głoski – istota powstała z połączenia krwi człowieka z aniołem. Ja nie mam krwi człowieka, więc nie jestem Nephilim.
- Mówisz to tak jakby zależało ci aby nim zostać.
- Daj spokój, Valentine! – słysząc ton własnego głosu prawie się zaśmiała. – Daję ci tydzień na dostarczenie mi Miecza. Jak go nie dostanę to zabiję wszystkich Morgensternów – dodała grobowym tonem i zniknęła mężczyźnie z oczu.
***
Mieszkanie, w którym się znajdowała było duże i miało dwa piętra połączone szklanymi schodami. Było wiele okien, jednak żadnych drzwi, przez które można było wyjść. Pokoje urządzono bardzo nowocześnie, patrząc na to, że właściciel pochodził z Idrisu, państwa, w którym zapomniano, iż jest dwudziesty pierwszy wiek i nadal nie korzystano z żadnej elektroniki.
Siedziała teraz na drewnianej podłodze w sali treningowej bawiąc się swoim sztyletem. Tuż obok niej stał wysoki chłopak o płowych włosach i oczach ciemnych jak węgiel. Patrzył na nią z pobłażliwym uśmieszkiem, który od dawna nie schodził  z jego twarzy. Twarz miał spokojną, o bardzo wyrazistych rysach takich jak u jego ojca. Ubrany był w długie, czarne spodnie, nie miał koszuli przez co widać było liczne runy narysowane na nagiej skórze. Na jego jasnej skórze ramion widać było setki srebrnych kresek, były to blizny. Nocni Łowcy nie uważali blizn jako oszpecenia, były to dowody męstwa w bitwach i wojnach. W pewnym momencie Destiny dostrzegła, że podoba jej się jego smukła sylwetka, umięśniony brzuch i ramiona. Chłonęła ten widok zapamiętując wszystkie najdrobniejsze szczegóły.
- Wydaje ci się, że ile pozwolę ci się patrzeć na mnie z góry? – spytała spokojnym tonem.
- Jesteś za niska by patrzeć na ciebie z dołu – rzucił obojętnym tonem.
Wstała tak szybko, że chłopak tego nie zauważył. Przez dłuższą chwilę mierzyli się tak samo lodowatymi wzrokami, jednak żadne nie chciało odpuścić. W pewnym momencie Destiny wyciągnęła rękę jakby chciała dotknąć towarzysza i ledwo dostrzegalnie skinęła palcem wskazującym w stronę podłogi. Nogi młodzieńca jakby nagle odmówiły posłuszeństwa i runął na kolana.
- Narzekasz ma mój wzrost, a twoja siostra jest niższa ode mnie – mruknęła. – Zapamiętaj sobie jedną rzecz, Jonathanie: mnie nie wolno lekceważyć – rzekła z wyższością i podeszła do ściany, gdzie powbijano kilka sztyletów. Podniosła dłoń i w lekkim zamyśleniu przejechała po ich rękojeściach. Gdy dotknęła ostatni sztylet przez jej umysł przeszła wizja dotycząca jej śmierci z pod tego ostrza. Jednak to nie myśl o śmierci tak ją przeraziła.
- Uważasz się za lepszą, bo masz w sobie więcej krwi demona – wysyczał jej do ucha Jonathan, co ją oprzytomniło.
- Uważam się za lepszą, ponieważ jestem lepsza od ciebie i każdej innej istoty żyjącej w tym świecie – powiedziała tonem osoby bardzo pewniej w to co mówi. Po chwili dodała zgryźliwym tonem - Nawet Wielka Lilith uważa mnie za lepszą od ciebie.
Jonathan nie wytrzymał. Szybkim ruchem wyrwał ze ściany broń i przystawił jej do gardła. Dziewczyna zaśmiała się, jakby to co próbował zrobić było bardzo zabawne.
- I co teraz mnie zabijesz? – zapytała drwiącym tonem. – Jesteś nim! Tchórzem! Tylko tchórze zabijają nie patrząc ofierze w oczy.
Nadal przyciskając ostrze do jej skóry, obrócił ją jednym ruchem do siebie. Trzymając mocno sztylet w dłoni zjechał z gardła niżej, do miejsca, gdzie powinno znajdować się serce, przecinając przy okazji delikatny materiał jej sukienki.
- Cóż za oryginalny pomysł – mruknęła sarkastycznie, czując delikatny ból w miejscu, gdzie ostry metal przeciął jej skórę.
- Możesz się w końcu zamknąć? – jego czarne oczy zalśniły wrogo.
- Jesteś taki, bo ojciec cię nienawidzi – odparła zbaczając z tematu, usłyszawszy to stwierdzenie wbił mocniej sztylet w jej ciało. – Na plecach masz rany od demonicznego bata, aby Iratze ich nie goiło. A wszystko dlatego, że jesteś zbyt bezduszny... W ogóle nie przypominasz Valentine’owi człowieka. Jesteś nieudanym eksperymentem w porównaniu do tego anioła, Jace’a – syknęła. - Zaprzecz jeśli nie mam racji. A nie,  przecież ja zawsze mam rację – uśmiechnęła się odczuwając swoje zwycięstwo. – Kończmy to cudowne, acz bolesne przedstawienie – powiedziała słodko i z cichym chichotem opadła w stronę Jonathana. Ostrzę przebiło jej serce, a z rany wypłynęła ciemnoczerwona krew, ciemniejsza niż u przeciętnego człowieka.
Zapanowała zupełna cisza. Zaskoczony chłopak złapał martwe ciało i delikatnie odłożył je na drewnianą podłogę. Minęło zaledwie kilka minut, nagle ręka Destiny podniosła się i wyrwała sztylet z piersi. Sukienka w miejscu rany była rozcięta, a wokół rozcięcia widać było ciemną plamę, powiększającą się z każdą sekundą, przez którą materiał przylepił się do skóry tworząc następną jej warstwę. Dziewczyna powoli otworzyła oczy. Jej złote tęczówki lśniły dziwnym, mrocznym blaskiem. Gwałtownie zerwała się z podłogi i zeszła po schodach do sypialni. Przez chwilę trzymała dłoń w miejscu gdzie serce zostało przebite, jednak zanim dotarła do pokoju opuściła rękę, a rana sama się zagoiła. Szybkim krokiem udała się do kuchni i przeszła przez pustą ścianę, jedyne wyjście z magicznego mieszkania. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, gdzie się obecnie znajduje.
Wylądowała na ulicy jakiegoś zatłoczonego miasta. Nie była nawet pewna gdzie jest. Przez chwilę stała pośrodku obojętnego tłumu, który ją omijał. Nikt nie zwrócił uwagi na zakrwawione ręce i potarganą sukienkę. Wydawało jej się, że znowu jest martwa, a to najgorszy rodzaj piekła jaki znała, no może nie najgorszy, ale jeden z najgorszych. Wpatrywała się w ciemnoszare chmury, które przykryły niebo, w wysokie i szklane wieżowce. Nie pamiętała ile czasu tak spędziła. W pewnym momencie ktoś złapał ją od tyłu jednak nie zareagowała, przecież i tak nie mógł jej zabić, w końcu przez jeszcze jakiś czas była niezniszczalna. Odwróciła się jakby w transie i spojrzała na osobę, która ją zaczepiła. Jej oczom ukazała się bardzo znajoma twarz. Tate. Po jej policzkach pociekły łzy, które w innym wypadku starałaby się ukryć, teraz nie zależało jej na niczym. Zobaczyła to co dodawało jej dziwnej siły, chodź nie rozumiała dlaczego, coś co sama dobrowolnie oddała zaledwie kilka dni wcześniej. Dopiero kiedy go zobaczyła, poczuła że tego właśnie brakowało w jej dotychczasowym życiu. Po chwili zauważyła, że jego twarz jest posiniaczona, oczy podkrążone, a ze złamanego nosa ciekła jeszcze świeża krew. Miał potargane i brudne od kurzu ubranie.
- Co ci się stało? – wyszeptała podchodząc bliżej niego.
- Nic – odpowiedział, spojrzał do tyłu i uśmiechnął się. – Ragnor uwolnił ducha Violet, a ona mi wybaczyła.
Ujrzała wyższą od siebie dziewczynę z podłużną twarzą i długimi, prostymi, brązowymi włosami. Trudno było nazwać ją piękną, bo była dość przeciętną amerykańską nastolatką. Objęła Tate’a w pasie i wtuliła się w jego bok, aby nie patrzeć dłużej na Destiny.
- Wyjeżdżamy do Las Vegas – powiedział spokojnie. – Dzięki za wszystko co zrobiłaś dla mnie. Do zobaczenia.
Później zniknęli pośród tłumu. Destiny poczuła, że rozsypała się w środku na miliardy kawałków. Nie potrafiąc dłużej utrzymać się na nogach, upadła na kolana i zaczęła płakać.
***
Obudziła się w ciemnym pokoju ciężko oddychając. W ustach poczuła słony smak łez i gorzkość własnej krwi. Nie pamiętała co się wydarzyło i gdzie jest. Leżała w wielkim łóżku pod cienkim kocem w samej bieliźnie. Wstała powoli, nie pewna własnego ciała. Wolnym i chwiejnym krokiem podeszła do lustra. Mimo ciemności widziała doskonale wszystkie szczegóły, nic nie mogło ukryć się w cieniu przed jej wzrokiem. Przeczesała palcami skołtunione włosy. Spojrzała kilka razy na siebie to na swoje odbicie, wydawało jej się, że jej wyższa niż zapamiętała. Czasami jej postać zmieniała swoje cechy, jednak przeważnie działo się to jedynie po spożyciu śmiertelnych trucizn lub zbyt dużej ilości napojów magicznych. Pomyślała, że tylko tak jej się zdaje i wyszła z pokoju. Światła w korytarzu były zapalone. Poczuła woń krwi i alkoholu. Jednak to nie było jej mieszkanie. Rozejrzała się zdezorientowana, próbując przypomnieć sobie gdzie jest. Nagle u szczytu schodów stanął Jonathan w czarnych spodniach i rozpiętej szarej koszuli.
- Już myślałem, że nie żyjesz – mruknął schodząc szybko po szklanych stopniach.
- Mówisz, takim tonem, jakbyś zawiódł się na nie, że nie zginęłam – odburknęła. – Masz jakieś whiskey? Muszę się napić.
Bez słowa podszedł do salonu i z drewnianego kredensu wyciągnął butelkę. Wrócił i podał ją jej.
- Valentine powinien zaraz wrócić – powiedział zimnym tonem głosu.

Zabrała stelę z szafki kuchennej, zakreśliła na ścianie kilka run, a kiedy otworzył się portal, przeszła przez niego, pijąc prosto z butelki rozpalające od środka whiskey. W głębi bardzo cieszyła się, że ta bezsensowna wizja, którą widziała to jedynie kłamstwo, jednak nadal nie była pewna co tak naprawdę się wydarzyło i czy Tate naprawdę ją zostawił. 

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 10 : Kwiat cienia i nocy

- Czy człowiek może być zły z natury? – spytał Tate, przygotowując sobie czarną kawę do picia.
- Zawsze uważałam, że ludzie nie rodzą się dobrzy czy źli. Oni rodzą się z tendencjami do dobra lub zła. Nigdy jednak nie myślałam o tym, że mogą się zmienić. Bo łatwo zmienić wiele rzeczy, ale nikt nie potrafi z dnia na dzień zmienić swoich przyzwyczajeń. Ja tam próbuję już od ponad stu lat i nadal nic – powiedziała, siadając przy kuchennym stole z talerzem włoskiej sałatki.
W sumie nic z niej nie zjadła. Jedynie siedziała, mruczała coś pod nosem lub nuciła i rozrywała liście sałaty na mniejsze kawałeczki.
- Powiedz mi całą prawdę o sobie – zażądał po chwili ciszy. – Chcę wiedzieć wszystko.
Zaśmiała się sztucznie. Wstała z krzesła, wzięła miseczkę z sałatką, podeszła do kosza i wyrzuciła swoje śniadanie. Po czym powrotem zajęła swoje miejsce.
- Wszystko... To duże określenie... A ty nie masz na tyle czasu by mnie słuchać – uśmiechnęła się złośliwie. Wyciągnęła sztylet z przeźroczystą klingą i zaczęła się nim bawić.
Tate nic jej nie odpowiedział tylko wyczekująco patrzył na jej przeraźliwie spokojną twarz.
- Zacznę może od wyjaśnienia kim jestem, bo widzisz nie jestem taka jak inni. Ten świat dzieli się na Podziemnych i Przyziemnych. Przyziemni to zwykli ludzie, którzy nie wiedzą, że istnieją drudzy. Podziemni zaś to wampiry, wilkołaki, fearie, czarownicy, skrzaty, wróżki i wszystkie inne istoty z bajek. Są też demony, istoty przybywające z innych wymiarów by zniszczyć wszelkie życie. Na ich przeszkodzie stoją Nephilim, ludzie z krwią anioła, który odsyłają demony do ich wymiarów. Ja jestem... – nie wiedziała jak ubrać w słowa to kim jest – istotą łączącą krew anioła i demona, jednak nie mam w sobie nic ludzkiego. A jednak jestem przywiązana do tego świata i zmuszona istnieć, bo żyć to złe określenie.
- Więc już wiesz kim, a raczej czym jestem – kontynuowała. – Zmuszona do włóczęgi już nawet nie liczę swoich lat. Pamiętam jednak czasy, gdy wszystko było inne, gdy nikt nie wiedział o istnieniu Ameryki i gdy Londyn jeszcze nawet nie był miastem. Pamiętam moment, gdy stworzono nową rasę, Nocni Łowcy z krwi Razaela byli tacy młodzi.. Rycerze byli dobrym materiałem na wojowników, ale nie najlepszym... Wracając do mnie. Zwiedziłam świat szukając odpowiedzi na pytanie: Kim jestem? I nie znam zbyt wyczerpującej odpowiedzi na jaką szczerze liczyłam. Myślisz pewnie, że zwariowałam, ale przynajmniej wiem kim jestem. A granicy z obłędem znalazłam trochę informacji o samej sobie, przez to mogłam dalej żyć. Jednak nawet ci co dali mi wiedzę nic nie potrafią mi wyjaśnić. Jestem zagadką, której rozwiązania nikt nie zna, nawet ona sama, co jest chyba najsmutniejsze. Zaczęłam udawać człowieka, lecz to tylko zaczęło powiększać będącą we mnie trwogę. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie mogę udawać kogoś kim nie jestem. Od tamtego momentu jestem po prostu sobą. Nawet nie staram się ukrywać tego co we mnie nieludzkie. Nie interesuje mnie to co mówią ludzie. Widziałam tak wiele śmierci, więc wiem, że ludzie są jak kwiaty, które więdną, aby mogły urosnąć następne. Chyba coś o tym już wiesz. Każdy jest takim kwiatem, jednak różnimy się. Ja jestem kwiatem ciecia i nocy.
Tate popatrzył na nią pustym wzrokiem. Nic jednak nie powiedział.
- Tak wiec starałam się nie tracić czas szukając tego co chciałam otrzymać. Wróciłam wówczas do Londynu i zaczęłam zgłębiać różne nauki. Począwszy od języków, poprzez różne nauki ścisłe, po medycynę. Spędziłam tak kilka lat, które strasznie mi się nużyły. Ale wiem, iż bynajmniej wiele mi pomogły. Później wiele podróżowałam starając się odnaleźć swoje miejsce. Poznałam wielu Przyziemnych, którzy później pomagali mi niezliczoną ilość razy, nie jestem nawet teraz w stanie się im odwdzięczyć. Następnie osiedlałam się w różnych miastach by głównie załatwić dawne sprawy. Przez kolejne wiele lat odtrąciłam życie, które mi dano. W ciągu zaledwie dwóch czy trzech lat stałam się jedną z najbogatszych osób na świecie. Podjęłam pracę, którą w dawnych czasach można by nazwać „najemnikiem”. Dziś nazywa się to płatny morderca... Następnie pojawiłeś się ty w moim życiu, dając nadzieję, że może jeszcze mam szansę się zmienić. Lecz to nieprawda. Dla mnie jest już za późno. 
Wszystko w ciele Tate’a chciało zaprzeczyć jej dwóm ostatnim zdaniom. Jednak powstrzymał się by krzyknąć „nie!” i powiedział:
- Nigdy nie jest za późno.
- Być może... Teraz już znasz część mojej historii. Uwierz, tyle wystarczy ci jej znać – wstała, podniosła pusty kubek kawy, przeszła kuchnię i postawiła naczynie na końcu blatu. Podeszła do futryny drzwi i spojrzała na Tate’a.
- Mamy zaproszenie na jutrzejszą wieczorną imprezę u Magnusa. Chcesz iść?
Tate wzruszył jedynie ramionami, wypił resztę kawy i udał się do swojego pokoju.
***
- Czasami lepiej jest milczeć, niż mówić innym co czujesz. To tylko bardziej boli, gdy masz świadomość, że oni cię słyszą, ale nikt do końca nie jest w stanie zrozumieć co przeżywasz – powiedziała cicho, podciągając kolana pod brodę. – Czy ty też twierdzisz, że jestem skazana na samotność?
Jej głos był przepełniony nadzieją, opanowaniem i lekkim lękiem przed odpowiedzią, która nie nastąpiła.
Siedziała w salonie na dość wygodnej, staromodnej kanapie obitej w poplamiony krwią materiał w kwieciste wzory. Na drugim końcu, ukryty za poduszką z frędzlami leżał zwinięty w kłębek czarny kot zupełnie ignorujący otoczenie. W pomieszczeniu nie było żadnej innej osoby poza nią i zwierzęciem. Pokój był duży, ale tak jak we wszystkich mieszkaniach Destiny, panował w nim minimalizm. Ściany były pomalowane na biało, a w dużych odstępach od siebie wisiały smutne obrazy w złotych ranach przedstawiające jakąś ciemną przestrzeń; dolinę lasu tuż przed burzą lub widok na ogród podczas pełni. W kącie stał czarny fortepian, a na nim stał wazon z bukietem czerwonych róż, które chodź wykonane z plastiku wyglądały na prawdziwe. W powietrzu unosiła się woń palonej kawy i wanilii. Duże okno było przysłonięte ciemnoczerwoną zasłoną z grubego i ciężkiego materiału, przez co nie wpadał do pomieszczenia żaden promień światła z zewnątrz. Panował półmrok rozświetlany przez kilka zapalonych świec na stoliku i półce z ciemnego drewna, w której poukładano kilkadziesiąt różnych płyt z różnymi filmami. Było tak cicho, że trudno było uwierzyć, że za ścianą jest często uczęszczana droga.
Destiny pochyliła się i delikatnie pogłaskała kota. Jednak szybko zabrała rękę. Obudzone zwierze z głośnym sykiem zjeżyło się i dumnym krokiem udało się pod fortepian, aby tam kontynuować drzemkę.
- Kiedyś sprzedam cię komuś z Pandemonium. Skończysz jako potrawka – powiedziała spokojnie patrząc w stronę kota. W ciemności z pod fortepianu błysnęły jedynie zielone, wściekłe oczy. Wzięła do ręki książkę, którą wcześniej czytała i otworzyła na stronie gdzie skończyła.
Nie minęło wiele czasu, kiedy do salonu wszedł Tate, a za nim trzy inne osoby. Nie podniosła jednak wzroku, by zobaczyć kto przyszedł.
- Nie wiem co was do mnie sprowadza, ale wedle prawa mogę was zabić jeśli nie macie mi do powiedzenia czegoś bardzo ważnego – powiedziała surowym tonem odkładając książkę na bok. – Tate, mógłbyś zostawić nas samych? Nocni Łowcy mają do mnie kilka pytań – uśmiechnęła się uroczo do Tate’a, który skinął sztywno głową i wyszedł.
- Masz milutkiego sługę – skomentował blondyn, który jako ostatni wszedł. – Powiedzmy Maryse, żeby nam też takiego załatwiła.
- Jace – jęknął czarnowłosy patrząc błagalnie na Jace’a.
- Nie zwracaj na nich większej uwagi – powiedziała dziewczyna podchodząc pewnie do fotela. Rozsiadła się w nim wygodnie. – Skąd wiesz, że jesteśmy Nocnymi Łowcami? Dlaczego znasz nasze imiona?
- Telepatia – odparła, ale widząc zdumienie na twarzy Isabelle dodała: - Uważasz, że jestem głupia? Tylko wasza rasa nosi znaki, a przynajmniej tylko wasza w tym świecie.
- To nie wyjaśnia dlaczego nas znasz – odparł sucho Alec.
- Trudno zapomnieć o fantastycznej trójcie, która była fantastyczna do teraz – schyliła się i podniosła kota, który zaczął łasić się jej do nogi. – Wiecie jaki był wasz błąd? Wpuszczenie córki Valentine’a do Instytutu. Maryse nie wystarczył chłopak wychowany przez potwora. Prawie zapomniałam! Przecież ona nic o tym nie wie. Jaka szkoda.
- Nie wiemy o czym mówisz – odparła Isabelle.
- Jak masz na nazwisko Jonathanie? – spytała Destiny wstając. – Wayland – odpowiedziała sobie sama, podeszła do półki i otworzyła ostatnią szufladę. Wyciągnęła z niej plik zdjęć. Jej krótka sukienka podwinęła się do góry.
- Co to jest? – spytał Jace, podszedł do niej i wyrwał jej zdjęcia z ręki.
- A jak myślisz geniuszu? – odparła sarkastycznie. – To zdjęcia z Kręgu. Stowarzyszenia młodych Nocnych Łowców stworzonego przez Valentine’a, którzy uważali, że Clave jest złe. Jednak ich próby zmiany prawa były złe. Valentine od wielu lat brata się z demonami, tak jak teraz jego syn.
- Co jeszcze wiesz czego by nie wiemy? – spytała Izzy.
Destiny zaśmiała się, w środku jej panowała euforia i trwała bitwa o ciało umysłu z przeszłością, która chciała złamać dziewczynę.
- Twój naszyjnik pamięta stary Londyn. Należał do wampirzycy Camille Starożytnej, którą pewnie znacie. Później trafił do Magnusa, który oddał go Williamowi Herondale, a później dostała go Celily Herondale i został w rodzinie Lightwood do teraz – Isabelle bezwiednie podniosła rękę i dotknęła kryształu, który wyglądał niczym drugie serce i połyskiwał w nikłym świetle. – Jest wykonany z kamienia nieznanego przez ten świat i ostrzega przed demoniczną mocą. Mam taki sam kamień – pokazała srebrną bransoletę, która zdobiła jej rękę. W środku włożony był wielki krwisty kamień, który delikatnie pulsował.
- Dlaczego on świeci? Nie ma tu demonów – spostrzegł cicho Alec.
- Usiądźcie. Chcecie coś do picia? – spytała Destiny i wyrwała zdjęcia z rąk Jace’a. – A tak w ogóle nazywam się Destiny Herondale i jestem połączeniem demona i anioła.
Alec usiadł na kanapie tuż obok kota, który znowu zwinąwszy się w kłębek zasnął. Jednak ten ruch wystarczył by zwierze się obudziło. Wstało i ze wzrokiem strzelającym pioruny opuściło pokój, warcząc przy każdym kroku.
- Malum nie należy do zbyt towarzyskich stworzeń. Nie chcecie kota? Podobno smakują wybornie – mruknęła chowając zdjęcia.
- Nie ma to jak nazwać kota „zły” – burknął Jace.
- Przynajmniej nie nazywa się Church – wzięła do ręki srebrny mały dzwoneczek i delikatnie nim zadzwoniła.
- Koniec gadania o kotach! – powiedziała zła Isabelle.
W tym samym momencie weszła do pokoju pokojówka ubrana w czarną sukienkę.
- Przygotuj herbatę, tą co dziś przywieziono i przynieś ciasteczka, które rano piekłaś. Zrób też kanapeczki, ale wszystko ma być za pięć minut! – powiedziała surowo Destiny.
Dziewczyna uśmiechnęła się, skinęła głową i wyszła.
- Jak możesz jej tak rozkazywać to nieludzkie! – wzburzyła się Isabelle.
- Ona nie jest nieszczęśliwa. Po za tym jestem tutaj raz na wiele lat, więc mam prawo być dla niej taka jaka chcę być. Ona dostaje pieniądze za pracę i to nie małe.
- Co z nią jest nie tak, że chce u ciebie pracować? Pewnie to jakaś mieszanka Podziemnej – mruknął Jace.
- Istotnie, jest to w połowie skrzat, w połowie fearie, jednak żaden z ludów nie przyznaje się do niej... – przerwała patrząc na koszulkę Jace’a poplamioną zaschłą już krwią. Wzięła głęboki oddech. – Widzę, że Clary jeszcze się nie obudziła po bliskim spotkaniu z Pożeraczem. Jakież to smutne – powiedziała ironicznie. – A tobie tak bardzo na niej zależy – patrzyła prosto w twarz Jace’a. – A Alecowi i Izzy zależy na tobie. Zapamiętaj, że miłość zawsze coś niszczy mimo, iż daje także siłę. Nie można później ratować tego co zniszczone. A zapłacicie za to życiem. – Zaśmiała się jakby to co powiedziała było śmieszne. – Bawią mnie wasze rozterki sercowe. Zwłaszcza tej nieodwzajemnionej miłości.
Ponownie weszła pokojówka niosąc tacę z kryształową miską pełną ciastek z czekoladą i orzechami oraz filiżankami z herbatą. Postawiła wszystko na stoliku do kawy, wyszła i wróciła z cukierniczką i słodkim mleczkiem w kartoniku. Odstawiła to obok filiżanek i ponownie opuściła pokój.
Destiny podniosła rękę z wyprostowanymi palcami, drzwi same zamknęły się cicho.
Przez następne kilka minut, przez które panowała cisza, Destiny szukała czegoś w drugiej półce. W milczeniu podeszła do Isabelle i podała jej pomięte kartki. Dziewczyna wydobyła z siebie niemy krzyk i z cichym jękiem obejrzała następną stronę.
- Dlaczego mi to pokazujesz? To okropne – syknęła Izzy.
- To wasza przyszłość. Chcę tylko byście nie popełnili tych błędów, bo od śmierci nikt was nie uratuje.
- Czy mogę je zatrzymać? – spytała Isabelle.
- Skoro musisz. Z tyłu jest data kiedy to się wydarzy, ale to nie musi być te dzień. Moje wizje są pewne co do tego co się wydarzy, nie kiedy – podeszła do Jace’a, który zjadał kolejne ciastko. – Weź to – podała mu małą, czarną fiolkę na srebrnym łańcuszku. – To łza anioła. Ma wielką moc i może wszystko. Jak nie będziesz miał co zrobić to możesz ją sprzedać, każdy chciałby mieć coś takiego.
Jace zawiesił łańcuszek na szyi.

- A teraz odejdźcie. Spotkamy się na jutrzejszej imprezie u Magnusa. Pamiętajcie by Przyziemnemu nie dawać nic do picia... Bycie szczurem nie jest bynajmniej przyjemne – powiedziała. Goście wyszli szybko, więc kilka chwil później była znowu sama pogrążona w świecie książki, którą czytała. Zanim Jace wyszedł nie mógł się powstrzymać i zniszczył wazę w przedpokoju. Jednak gospodyni udawała, że nie zauważyła.
___________________________________________
Jeśli nie będzie komentarzy, to przestanę pisać, bo nie ma to sensu, skoro nikt nie czyta.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 9 : Ucieczka z piekła

Otworzyła oczy, ale zobaczyła jedynie ciemność. Nie pamiętała gdzie jest i co się stało. Nie czuła już bólu rozrywającego jej ciało. W sumie to nic nie czuła. Leżała na czymś zimnym zupełnie obojętna na wszystko co ją spotka. Powoli podniosła głowę i rozejrzała się wokół. W oddali zobaczyła skaczące płomyki ognia, które znajdowało się na drugim końce wielkiego pomieszczenia. Zdziwiło ją, że ma na tyle siły by wstać i utrzymać  się na lekko chwiejących się nogach. Powolnym krokiem, w który wkładała więcej energii niż zazwyczaj, przeszła przestrzeń dzielącą ją od światła. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła skuloną nagą postać unoszącą się wśród płomieni. Miała szary odcień skóry i długie srebrne włosy otulające jej ciało.
- Lilith? – wyszeptała cicho Destiny.
Zaskoczył ją fakt, że jej gardło już nie bolało. Z lekkim wahaniem dotknęła miejsce, które jeszcze nie dawno pokrywała rana. Teraz zniknęła zostawiając bliznę, którą poczuła pod opuszkami palców.
Postać podniosła głowę i wężowym spojrzeniem zmierzyła nowoprzybyłą. Jej oczy lekko zajaśniały, a przynajmniej tak się wydawało Destiny, być może po prostu odbił się od nich jeden z płomyków.
- Czegoż szuka u mnie córka Adama, z krwi Abbadona i Razaela?
- O Wielka Władczyni Edenu – ukłoniła się – racz wysłuchać prośby prostej postaci, którą przyniosła tu śmierć zadana przez potomków aniołów.
Demonica uśmiechnęła się do dziewczyny, zauroczona nadanym dla jej samej tytułem i sposobem jakim mówiła do niej.
- Masz w sobie jedynie krew demona i anioła, co czyni cię wyjątkową i równie nieludzką. Jednak to moja krew wygrywa... – uśmiechnęła się szerzej. – Zapewne poprosisz o wskrzeszenie cię, ja nie mam żadnych obiekcji. Nie jesteś jedyną, która ma w sobie moją krew, lecz mój syn nawet w połowie nie jest tak wspaniały jak ty. To ty poprowadzisz wojnę między nami, a sługusami boga. Jedynie pytanie; po czyjej stronie staniesz?
- Lud stworzony przez Razaela jest słaby, przegrywa walkę z ciemnością, a do tego skrócił moje życie. Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Poprowadzę twoją armię do zwycięstwa.
Lilith objęła swoim ogniem Destiny, która także zaczęła się unosić. Poczuła się lekka i zupełnie wolna. Ogień, który zawsze kojarzył jej się z ciepłem, był zimny i przenikał jej ciało oraz kości, zapełniał w środku miejsce gdzie powinna znajdować się dusza.
Później ogień zgasł, a ona znowu unosiła się pośród ciemności, pożerana przez palący ją ból. Chciała zacząć krzyczeć, ale nie znalazła w sobie na tyle siły by odnaleźć i otworzyć usta.
***
- To już ponad dwa tygodnie – wypomniał Magnusowi Tate, stojąc pod ścianą w jednym z gościnnych pokoi w domu czarownika.
Cały czas spoglądał na Destiny, która odkąd tylko przyjechali do Nowego Jorku zaczęła lewitować. Wznosiła się metr nad kanapą, nie oddychała i nie dawała żadnych oznak życia. Przez jakiś czas z jej rany lała się krew, ale później stosując jakiś czar uzdrowiono ją, chodź została mała, srebrna blizna. Czarownik spędzał noce i dnie na czytaniu ksiąg po łacinie, jednak nie znalazł nic co by pomogło wskrzesić dziewczynę.
- Nie wiem czego oczekujesz ode mnie – odpowiedział mu. – Gdybym jeszcze wiedział czy mogę użyć czarnej magii może bym jej pomógł, ale ma w sobie krew anioła, co mogło by ją zabić... – odgarnął do tyłu włosy, które spadły mu do oczu. – Raczej bardziej martwa być nie może, ale nie chcę próbować. A teraz wyjdź i idź spać. Jako zombie mi się na pewno nie przydasz – powiedział i wskazał na drzwi.
Tate udał się do pokoju obok, gdzie „mieszkał”. Nie myśląc o niczym, położył się w łóżku i momentalnie zasnął. Obudził go znajomy głos, a raczej krzyk.
- Nieeeeeeeeeeee! – zawołał ktoś znajomym głosem.
Nie był pewny czy to nadal mu się śni czy to prawda. Ostatnio często śnił o Destiny, która odchodzi od niego, a on za nią biegnie, ale nie może jej dogonić. Wszystkie sny to koszmary, przez które chodził ledwo żywy nie mogąc się pozbyć nocnych majaków. Ostatniego dnia zapamiętał, że ona siedziała obok niego i coś mówiła, ale on nie wiedział co, bo mówiła w języku, którego nie znał. Później wyciągnął pistolet i strzelił do niej kilka razy, a jej krew zaczęła plamić wszystko wokół. Obraz stał się biały, a jedyny kolor dawała krew. Po tym śnie nie był w stanie nic zrobić. Cały dzień siedział przy jej łóżku, chociaż to nie miało żadnego sensu.
- Ona nie żyje! Zabiłam ją! Zabiłam ją! – krzyknęła.
Zerwał się na równe nogi i szybko pobiegł do jej pokoju.
- Uspokój się! – powiedział Magnus chwytając jej ręce.
- Ona nie żyje! Przeze mnie! Zabiłam jedyną osobę w moim życiu!
- Tate, każ jej się uspokoić.
Destiny popatrzyła na Magnusa i na Tate’a. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, jakby nie poznała osób w pokoju.
- Zaraz przypomni sobie swoje życie. Na razie niewiele pamięta – wyjaśnił Magnus, niepewnie puszczając jej nadgarstki. – Muszę wyjść. Wrócę za godzinę.
Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
- Pamiętasz jak masz na imię? – spytał Tate cichym głosem.
- Mam na imię... Jessamine... Jessamine Ella Herondale... Nie lubię tego imienia, ojciec mówi mi Destiny.
Oczy Destiny były czarne, ale można było się w nich doszukać ciemnozłotych plamek, które z każdą sekundą stawały się coraz większe.
Zapanowała niczym nie zmącona cisza.
- Czy ja jestem strasznym potworem? – spytała po jakimś czasie.
- Nie. Nawet źli ludzie mogą być dobrzy, jeśli tylko chcą. Jeszcze możesz być dobra.
- Demony są złe, a anioły są dobre. Jak jest się ich połączeniem to jest się... Sama już nie wiem jakim się jest...
Powoli wstała z łóżka i poprawiła obcisłą białą sukienkę.
- Powiedź mi, Tate, czemu przeze mnie musisz tak podróżować po świecie. Dobrze mi tam było. Sama sobie pomogłam.  Magnus może i jest dobry, ale czasem nie wystarcza... – wyrwała stronę tytułową z książki, która leżała na stoliku obok łóżka, i zaczęła coś na niej pisać. – Chodź. Niedaleko mam mieszkanie kupione na takie niespodziewane wizyty tutaj – chwyciła go za rękę i wyszła z domu nie zamykając nawet drzwi.
***
Mieszkanie, o którym mówiła to tak naprawdę była stara kamienica. W środku było dużo wolnej przestrzeni. Wszędzie panował porządek, jak w innych jej domach. Destiny po przyjściu bez słowa weszła do jednego z pokoi i nie wychodziła z niego przez kilka dni. Na początku Tate próbował do niej wejść, ale po pewnym czasie zrezygnował. Czasem siadał pod drzwiami i coś do niej mówił, ale najczęściej nie otrzymywał odpowiedzi. Wyszła z niego ubrana w kremową sukienkę do ud, była cała umazana świeżą krwią, jej policzki były mokre od łez, a pod oczami miała ciemnofioletowe sińce.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze – powiedział Tate.
- Zgadnij – powiedziała sarkastycznie. – Jest coś do picia? Kawa? Woda? Chociaż herbata?
- To twój dom... Jest chyba kawa.
- Przydałoby się iść na zakupy – przygryzła wargę.
***
- Wychodzę do Pandemonium, no wiesz, trzy przecznice stąd – powiedziała kończąc wiązać jednego buta, który sięgał ponad kolano. – Pewnie chcesz iść ze mną, więc ubierz coś czarnego.
- Nie idę – odparł spokojnie, odwrócił się na pięcie i znikł w mrokach nieoświetlonego korytarza.
- I dobrze – mruknęła, zaczynając wiązać drugi but.
Wychodząc krzyknęła, że wróci późno. Potem zamknęła za sobą drzwi i wyszła na późnowieczorny chłód. Dochodząc do pierwszego skrzyżowania stwierdziła, że jest zimniej niż jej się wydawało, a ubranie sukienki ze skóry do połowy ud, bez pleców to był zły pomysł. Po tylu latach dziwnie było czuć znowu zimno.. Było to jedno z niewielu rzeczy, które denerwowały ją jak mało co. Żywiła wielką nadzieję, że za niedługo znów przestanie odczuwać wszystko co ludzkie. Była w środku podzielona, powoli rozdzierały ją dwie wewnętrzne postacie; jedna była aniołem, druga demonem, który górował nad Destiny i tamtą postacią, podporządkowując sobie wszystko co chciał. Nie pamiętała, kiedy zdążyła dojść do klubu.
 Jak to w sobotni wieczór przed klubem stała długa kolejna pewna dzieciaków, a na ich drodze wysoki i umięśniony bramkarz. Z wdzięcznym krokiem ominęła szereg ludzi, szepnęła coś do ochroniarza i weszła do środka. Wcześniej jeszcze zerknęła na chłopaka z niebieskimi włosami i wielkimi zielonymi oczami, który już zaczął się kłócić ze strażnikiem. Przelotnie zerknęła jeszcze na rudowłosą dziewczynę, wpatrzoną błyszczącymi oczami na dziwnego chłopaka. Powolnym krokiem weszła do środka. Dudniąca muzyka w żadnym wypadku nie należała do jej ulubionych. W kłębach dymu tańczyli ludzie, o ile takie wicie się w rytm muzyki można uznać za taniec. Przepychała się przez tłum aż dotarła do drzwi z napisami „Nie wchodzić”. Oparła się o nie i lekko znudzonym wzrokiem przeczesywała tłum starając znaleźć w śród bandy Przyziemnych jakiś mieszkańców świata Podziemnego. W najgorszym razie jakiś Nephilim.
Nagle zaważyła tego samego chłopaka, którego widziała przy wejściu. Jego zielone oczy jarzyły się delikatnie, a on sam podążał na smukłą sylwetką dziewczyny ubranej w białą sukienkę z epoki. Zmierzała ona w stronę Destiny, która z majaczącym uśmiechem na ustach, powoli weszła do pomieszczenia, niezauważona przez innych.
Był to nieduży pokój służący za składzik. Podłogę pokrywała gęsta plątanina kabli. Przeszła po nich obojętnie jakby to nie było coś zdradzieckiego i podstępnego. Stanęła pod ścianą, widok na drzwi częściowo zasłaniał jej filar, ale nie przejmowała się tym. Wiedziała, że najciekawsze momenty zobaczy z tego miejsca. Znudzona czekaniem wyciągnęła sztylet od ojca i zaczęła go obracać w palcach.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła czarnowłosa dziewczyna, którą wcześniej widziała Destiny, a za nią chłopak o niebieskich włosach. Tuż za nim wkroczyło dwóch wysokich chłopaków. Jeden, nieco niższy miał złote włosy i oczy, a drugi włosy takie same jak dziewczyna i oczy koloru pięknego, bezchmurnego nieba.
- Jest wasz, chłopcy – powiedziała czarnowłosa.
Destiny zachichotała w kącie. Wzrok wszystkich skierował się ku niej.
- Nie zabijecie mi tego eidolona – powiedziała lekko znudzonym tonem głosu. – Też mi polowanie na demony – prychnęła. – Może jeszcze idźcie i zabijcie wampira w ich gnieździe.
- Wynoś się stąd – syknęła dziewczyna.
- Och, Isabelle! – westchnęła teatralnie Destiny. Dziewczyna zamrugała zaskoczona, że nieznajoma zna jej imię. - Musisz wszystko psuć? Przecież to taka dobra zabawa! – podeszła dumnym krokiem do demona i przejechała ostrzem po gardle zostawiając wcięcie, z którego od razu zaczęła się sączyć czarna posoka.
- Ale... Ty jesteś córką... Azazela! – wysyczał chłopak i złapał się za gardło.
- A ty nie masz prawa nazywać się synem Lilith – wbiła mu ostrze do serca. Wyciągnęła je dopiero kiedy ciało zaczęło zapadać się pod ziemię. – Nazywam się Destiny i nie jestem waszą jedyną widownią – uśmiechnęła się jadowicie do rudowłosej dziewczyny chowającej się za filarem.
- Przyziemnych z wzrokiem radzę od razu zabijać. Zawsze są z nimi później problemy. Po za tym wasz Instytut nie będzie zadowolony.. W zabiciu demona wyręcza was inny Nephilim, a do tego zauważyła was jakaś przyziemna.. Nie powiem. Ciekawe te wasze misje.
- Inny Nocny Łowca? – powtórzył czarnowłosy chłopak.
- Przeliterować ci to, Alexandrze Lightwood? Hodge was niczego nie uczy. Powinnam powiedzieć Konsulowi, ale nie zamierzam znowu odwiedzać Alicante. Szczególnie kiedy Valentine szuka Darów...
Zaśmiała się cicho, jeszcze rzuciła ostatnie spojrzenie na złotowłosego Jace’a i bezceremonialnie wyszła.

- Może i Nocna Łowczyni, ale chyba naćpana – mruknął Jace i zerknął na rudowłosą. – I co teraz mamy z tobą zrobić?
________________________________________________
Proszę o komentowanie.. Jeśli nie dostanę pewności, że czytacie to przestanę pisać.