- "Nie mam męskiej dumy, na
której mógłbyś grać i nie interesuje mnie walka jeden na jednego. To jest
słabość Twojej płci, nie mojej. Jestem kobietą. Użyję każdej broni, żeby dostać
to, czego chcę." – zacytowała patrząc prosto w zimne oczy wampira
stojącego tuż przed nią.
- Pięknie powiedziane –
stwierdził Jake wchodząc do salonu. Spojrzał leniwym wzrokiem na Andiego. – Za
trzy godziny mamy koncert w Cardiff, Jinxx zaraz otworzy portal – odparł i
odszedł w kierunku z którego przyszedł.
Tate
z początku nie potrafił zapamiętać imion osób z zespołu. Było ich pięciu.
Wszyscy byli farbowanymi na czarno punkami z niezwykłym makijażem na twarzy i
wytatuowanymi rękami oraz szyją.
Andy,
przywódca grupy wyróżniał się krótkimi włosami. Był z nich najwyższy,
najszczuplejszy oraz nie ukrywając najładniejszy. Miał twarz anioła, który w
jakiejś straszliwej pomyłce został uwięziony w tym świecie. Był nerwowy, cały
czas na coś narzekał i przeklinał. Jednak także najwięcej się śmiał. Widać
było, że jego błękitne wesołe oczy są ciągle czujne i skupione. Był jedynym
wampirem, który uzależnił się od palenia, chodź wmawiał sobie, że to przez
przyzwyczajenie i tryb poprzedniego życia. Zawsze to on mówił najwięcej, lubił
być w centrum uwagi i nie ważne co zrobił reszta go słuchała.
Jinxx
był jedynym czarownikiem, on zaś był najniższy. Jednak był najbardziej uzdolniony
i niezastąpiony oraz najstarszy. Miał ciemnoszare, smutne oczy i spokojną
twarz. Jego makijaż po lewej stronie twarzy był tak naprawdę znakiem
szczególnym, wyróżniającym tegoż czarownika. Jednak mimo tego znaku idealnie
wpasował się w wygląd zespołu, przez co przyziemni wcale nie wiedzieli o jego
nadludzkich zdolnościach.
Jake
wydawał się być informatorem. Ciągle nieobecny. Miał uśmiechnięty i pogodny
wyraz twarzy, jednak cały wolny czas spędzał w swoim domu. Jego czekoladowe
oczy po każdej dłuższej nieobecności tęskniły za dwoma szczegółami, które
zawsze zostawały w jego mieszkaniu w LA, za jego psami.
Ashley,
najbardziej stylowy i pewny siebie. Wydać było, że łatwo zabiera przyjaźnie, bo
wielu sojuszników Destiny było jego znajomymi. Trzymał się blisko Andiego i jak
na dłoni było widać wszystkie jego uczucia.
CC,
a raczej Christian jako jedyny kochał wygłupy. Śmiał się i robił różne
dziecinne kawały. Miał bardzo wesołe, brązowe oczy i przyjazną twarz. Wyglądał
na zupełnie normalnego człowieka, który kocha to co robi.
Jednak
wszystkich łączyła przyjaźń i ich zespół. Instrumenty na których grali dziwnie
pasowały do nich. Andy był wokalistą, Jake – gitara prowadząca, Jinxx – gitara,
skrzypce, pianino, Ashley – bass, wokal pomocniczy , CC – perkusja. Tate nie
potrafił zrozumieć do końca o co w tym wszystkim chodzi. Jednak ostatecznie nie
próbował już rozpatrywać wszystkiego.
Destiny
„lubiła” ich dokładnie tak samo. A przez lubiła można mieć na myśli tolerowała.
Trudno było określić jakiekolwiek uczucia tej dziewczyny. W końcu kiedy sama
nie potrafiła zrozumieć co czuje trudno by ktokolwiek inny znał odpowiedź na to
pytanie. Tate zaś najbardziej polubił Jinxxa, który jako jedyny dobrowolnie
chciał z nim spędzać czas.
***
Destiny zimnym
wzrokiem zmierzyła Andiego, który wypalał kolejnego papierosa.
- Wy w ogóle potraficie walczyć?
– spytała przeskakując wzrokiem po innych osobach z zespołu.
- Czy gdybyśmy nie potrafili
dołączylibyśmy do ciebie? – odparł Andy.
- Nienawidzę kiedy odpowiadasz
pytaniem na pytanie – warknęła
- Nie. Uważasz, że to czarującego
– powiedział z uśmiechem.
Tate stojący
za Destiny poczuł przypływ gniewu, który niczym trucizna wpuszczona do
krwioobiegu zaczął przysłaniać jego myśli i zawładnął nad ciałem. Miał teraz
wielką ochotę zabić Andy’iego. Chciał skręcić mu kark, albo po prostu go
zastrzelić. Jednak Andy był wampirem. To
komplikowało nieco sprawę. Po za tym zaraz po rzuceniu się na Andiego zginął
by. Wrzała w nim złość. Gość był idealny, piękne rysy twarzy, śliczne oczy,
anielski uśmiech, umięśniony, wysoki, przystojny, wokalista zespołu, a do tego
nieśmiertelny!
- Nie – szepnęła cicho Destiny. –
Nie możemy nikogo zabić.
- Ciekawe kto kogo chciał zabić –
odparł Ashley tajemniczym tonem.
- To nie ważne – rzekła – Nikt tu
nie zginie – dodała surowo.
Ashley i Jinxx
popatrzyli na siebie znacząco i wyszli, za nim podążył Christian z rozbawioną
miną. W salonie pozostał Jake i Andy oraz Jessamine i Tate. Jake wymienił
porozumiewawcze spojrzenia z Destiny i także się oddalił.
- To co robicie jest karygodne –
odparła znudzonym tonem – Zupełnie jakbym żyła wśród dzieciaków.
Andy
uśmiechnął się szczęśliwy z takiego obrotu sprawy.
- Patrzysz na to zbyt płytko. Ja
po prostu się z nim drażnię i dobrze mi to wychodzi.
- Och, ja dobrze o tym wiem –
powiedziała spokojnie.
Tate
popatrzył nienawistnie na Andiego, potem przeniósł wzrok na Destiny. Uśmiechnął
się krzywo i odszedł w stronę głównego wyjścia. Zatrzasnął je za sobą i
przepadł.
- Nie wróci – skomentował wampir
z uśmieszkiem.
- To też wiem. I tak dobrze, że
nie widział twoich myśli. Wtedy byłbyś martwy, ale bardziej niż teraz.
Zamilkła
na chwilę i zachichotała. Andy usiadł obok niej i położył rękę na jej udzie.
Później zaczął całować ją po szyi i ustach. Aż zapomniała co wydarzyło się
tamtego wieczoru.
***
Destiny
obudziła się rano w swoim łóżku. Po raz pierwszy próbowała sobie przypomnieć co
działo się z nią poprzedniego dnia. Wstała i podeszła do okna. Zobaczyła tam
swoje półprzeźroczyste odbicie.
Miała na sobie
resztki sukienki, która przez coś została mocno porozdzierana na brzuchu i
talii oraz straciła większą część trenu. Jej włosy, chociaż były w nieładzie,
nadal wyglądały dobrze, nie można było powiedzieć tego o rozmazanym makijażu i
skórze poplamionej zaschłą już krwią. Przeciągnęła się jak kot i poszła do łazienki
doprowadzić się do ładu. Wzięła zimny prysznic, myła i rozczesała włosy oraz
nałożyła nowy makijaż. Następnie podeszła do szafy i wybrała krótki srebrny top
oraz krótką spódniczkę z wysokim stanem do kompletu.
Usiadła na
skraju łóżka i sięgnęła ręką by delikatnie i czule odgarnąć zbłąkane włosy z
twarzy Andiego.
Wcześniej nie
zwracała żadnej uwagi na jego wygląd. Nigdy z resztą nie zwracała na to uwagi.
Żaden człowiek nie byłby dostatecznie ładny by można go było uznać za pięknego,
znając wygląd aniołów. On wyglądał jednak jak zabłąkany anioł. Jego złote rysy
jaśniały na spokojnej twarzy okrytej rozluźnieniem przez przyjemny sen.
Wstała i
bezszelestnie podeszła znów do okna. Tym razem wyjrzała przez nie na jasnoszare
niebo, które zaraz miało wylać słoneczne światło na świat. Zasunęła najciszej
jak mogła zasłony i położyła się obok Andiego, a on objął ją wytatuowanym
ramieniem.
Z jednej
strony wiedziała, że to co zrobiła było niezgodne z jakimiś ludzkimi zasadami,
z drugiej nie zalało jej na przyzwoitości. Po raz pierwszy poczuła się
szczęśliwa i to sprawiło, że poczuła się taka ludzka... Bo skoro Tate nie
zrobił nic aby była szczęśliwa to dlaczego miałaby nadal na niego czekać
zamiast poszukać tego u kogoś tuż obok. Wtedy zobaczyła w myślach Andiego
ostatnią noc. Tam wyglądała na szczęśliwą, ale jednak coś było nie tak...
Zaczęła się zastanawiać czy właśnie tak ma wyglądać miłość?
Dochodziło już
południe kiedy do pokoju wpadł Jinxx i obudził Andiego, który automatycznie
zerknął kim jest przybysz.
- Czego znowu chcesz – mruknął
Andy chowając głowę pod poduszkę.
- Nic od ciebie nie chcę idioto –
odparł znudzonym tonem Jinxx. – Ktoś chce Cię widzieć, Jessamine.
Wyszedł
nie zamknąwszy za sobą drzwi.
- Śpij ile chcesz – powiedziała
cicho i pocałowała go w ramię, a następnie podążyła za czarodziejem. - Nikt
mnie nie wzywa, prawda? – mruknęła próbując odczytać intencję mężczyzny.
- Nie. Chcę byś przypomniała
sobie to czego już nie pamiętasz.
Zniknęli
w piwnicy domu. Tak Jinxx wyjaśniał jej zasady panujące na ziemi. Zaczął
od politycznych, a później omówił wszystkie
religijne oraz plemionowe. Destiny z początku nie przysłuchiwała się temu co
mówi. Później zrozumiała ile błędów popełniła.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko?
– spytała kiedy w końcu skończył.
- Jest jeszcze szansa byś się
zmieniła.
- Nie. Ja nie mam wyboru. Nigdy
nie miałam.
***
Tate ogarnięty
gniewem oddalał się cały czas w głąb lasu. W pewnym momencie padł na ziemię.
Ogarnęła go tęsknota, smutek i złość. Chciał zabić wampira i się zemścić. Chciał
siebie zabić, by nie cierpieć, ale nie chciał kończyć tak życia.
Poczuł zimną
dłoń na ramieniu. Podniósł głowę i ujrzał lekko uśmiechniętego Asha, który stał
nad nim.
- Miłość zawsze boli – odparł
klękając obok niego. – To, że zginiesz nic nie da. Tu nie zginiesz.
- Skąd wiesz? – warknął Tate na
niego
- Bo też kiedyś kochałem –
powiedział – lepiej będzie jak wrócisz.
- Nie zamierzam wracać. Nie mam
po co.
- A myślałem, że pójdzie po
dobroci – mruknął do siebie Ashley.
Ścisnął
tętnice szyjne Tate’a, a kiedy on bezwładnie opadł, Ash wziął go na ręce i
zaniósł w kierunku domu Jessamine.