niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 16 : Trzynaście grzechów

- "Nie mam męskiej dumy, na której mógłbyś grać i nie interesuje mnie walka jeden na jednego. To jest słabość Twojej płci, nie mojej. Jestem kobietą. Użyję każdej broni, żeby dostać to, czego chcę." – zacytowała patrząc prosto w zimne oczy wampira stojącego tuż przed nią.
- Pięknie powiedziane – stwierdził Jake wchodząc do salonu. Spojrzał leniwym wzrokiem na Andiego. – Za trzy godziny mamy koncert w Cardiff, Jinxx zaraz otworzy portal – odparł i odszedł w kierunku z którego przyszedł.
                Tate z początku nie potrafił zapamiętać imion osób z zespołu. Było ich pięciu. Wszyscy byli farbowanymi na czarno punkami z niezwykłym makijażem na twarzy i wytatuowanymi rękami oraz szyją.
                Andy, przywódca grupy wyróżniał się krótkimi włosami. Był z nich najwyższy, najszczuplejszy oraz nie ukrywając najładniejszy. Miał twarz anioła, który w jakiejś straszliwej pomyłce został uwięziony w tym świecie. Był nerwowy, cały czas na coś narzekał i przeklinał. Jednak także najwięcej się śmiał. Widać było, że jego błękitne wesołe oczy są ciągle czujne i skupione. Był jedynym wampirem, który uzależnił się od palenia, chodź wmawiał sobie, że to przez przyzwyczajenie i tryb poprzedniego życia. Zawsze to on mówił najwięcej, lubił być w centrum uwagi i nie ważne co zrobił reszta go słuchała.
                Jinxx był jedynym czarownikiem, on zaś był najniższy. Jednak był najbardziej uzdolniony i niezastąpiony oraz najstarszy. Miał ciemnoszare, smutne oczy i spokojną twarz. Jego makijaż po lewej stronie twarzy był tak naprawdę znakiem szczególnym, wyróżniającym tegoż czarownika. Jednak mimo tego znaku idealnie wpasował się w wygląd zespołu, przez co przyziemni wcale nie wiedzieli o jego nadludzkich zdolnościach.
                Jake wydawał się być informatorem. Ciągle nieobecny. Miał uśmiechnięty i pogodny wyraz twarzy, jednak cały wolny czas spędzał w swoim domu. Jego czekoladowe oczy po każdej dłuższej nieobecności tęskniły za dwoma szczegółami, które zawsze zostawały w jego mieszkaniu w LA, za jego psami.  
                Ashley, najbardziej stylowy i pewny siebie. Wydać było, że łatwo zabiera przyjaźnie, bo wielu sojuszników Destiny było jego znajomymi. Trzymał się blisko Andiego i jak na dłoni było widać wszystkie jego uczucia.
                CC, a raczej Christian jako jedyny kochał wygłupy. Śmiał się i robił różne dziecinne kawały. Miał bardzo wesołe, brązowe oczy i przyjazną twarz. Wyglądał na zupełnie normalnego człowieka, który kocha to co robi.
                Jednak wszystkich łączyła przyjaźń i ich zespół. Instrumenty na których grali dziwnie pasowały do nich. Andy był wokalistą, Jake – gitara prowadząca, Jinxx – gitara, skrzypce, pianino, Ashley – bass, wokal pomocniczy , CC – perkusja. Tate nie potrafił zrozumieć do końca o co w tym wszystkim chodzi. Jednak ostatecznie nie próbował już rozpatrywać wszystkiego.
                Destiny „lubiła” ich dokładnie tak samo. A przez lubiła można mieć na myśli tolerowała. Trudno było określić jakiekolwiek uczucia tej dziewczyny. W końcu kiedy sama nie potrafiła zrozumieć co czuje trudno by ktokolwiek inny znał odpowiedź na to pytanie. Tate zaś najbardziej polubił Jinxxa, który jako jedyny dobrowolnie chciał z nim spędzać czas.
***
Destiny zimnym wzrokiem zmierzyła Andiego, który wypalał kolejnego papierosa.
- Wy w ogóle potraficie walczyć? – spytała przeskakując wzrokiem po innych osobach z zespołu.
- Czy gdybyśmy nie potrafili dołączylibyśmy do ciebie? – odparł Andy.
- Nienawidzę kiedy odpowiadasz pytaniem na pytanie – warknęła
- Nie. Uważasz, że to czarującego – powiedział z uśmiechem.
Tate stojący za Destiny poczuł przypływ gniewu, który niczym trucizna wpuszczona do krwioobiegu zaczął przysłaniać jego myśli i zawładnął nad ciałem. Miał teraz wielką ochotę zabić Andy’iego. Chciał skręcić mu kark, albo po prostu go zastrzelić.  Jednak Andy był wampirem. To komplikowało nieco sprawę. Po za tym zaraz po rzuceniu się na Andiego zginął by. Wrzała w nim złość. Gość był idealny, piękne rysy twarzy, śliczne oczy, anielski uśmiech, umięśniony, wysoki, przystojny, wokalista zespołu, a do tego nieśmiertelny!
- Nie – szepnęła cicho Destiny. – Nie możemy nikogo zabić.
- Ciekawe kto kogo chciał zabić – odparł Ashley tajemniczym tonem.
- To nie ważne – rzekła – Nikt tu nie zginie – dodała surowo.
Ashley i Jinxx popatrzyli na siebie znacząco i wyszli, za nim podążył Christian z rozbawioną miną. W salonie pozostał Jake i Andy oraz Jessamine i Tate. Jake wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Destiny i także się oddalił.
- To co robicie jest karygodne – odparła znudzonym tonem – Zupełnie jakbym żyła wśród dzieciaków.
                Andy uśmiechnął się szczęśliwy z takiego obrotu sprawy.
- Patrzysz na to zbyt płytko. Ja po prostu się z nim drażnię i dobrze mi to wychodzi.
- Och, ja dobrze o tym wiem – powiedziała spokojnie.
                Tate popatrzył nienawistnie na Andiego, potem przeniósł wzrok na Destiny. Uśmiechnął się krzywo i odszedł w stronę głównego wyjścia. Zatrzasnął je za sobą i przepadł.
- Nie wróci – skomentował wampir z uśmieszkiem.
- To też wiem. I tak dobrze, że nie widział twoich myśli. Wtedy byłbyś martwy, ale bardziej niż teraz.
                Zamilkła na chwilę i zachichotała. Andy usiadł obok niej i położył rękę na jej udzie. Później zaczął całować ją po szyi i ustach. Aż zapomniała co wydarzyło się tamtego wieczoru.
***
Destiny obudziła się rano w swoim łóżku. Po raz pierwszy próbowała sobie przypomnieć co działo się z nią poprzedniego dnia. Wstała i podeszła do okna. Zobaczyła tam swoje półprzeźroczyste odbicie.
Miała na sobie resztki sukienki, która przez coś została mocno porozdzierana na brzuchu i talii oraz straciła większą część trenu. Jej włosy, chociaż były w nieładzie, nadal wyglądały dobrze, nie można było powiedzieć tego o rozmazanym makijażu i skórze poplamionej zaschłą już krwią. Przeciągnęła się jak kot i poszła do łazienki doprowadzić się do ładu. Wzięła zimny prysznic, myła i rozczesała włosy oraz nałożyła nowy makijaż. Następnie podeszła do szafy i wybrała krótki srebrny top oraz krótką spódniczkę z wysokim stanem do kompletu.
Usiadła na skraju łóżka i sięgnęła ręką by delikatnie i czule odgarnąć zbłąkane włosy z twarzy Andiego.
Wcześniej nie zwracała żadnej uwagi na jego wygląd. Nigdy z resztą nie zwracała na to uwagi. Żaden człowiek nie byłby dostatecznie ładny by można go było uznać za pięknego, znając wygląd aniołów. On wyglądał jednak jak zabłąkany anioł. Jego złote rysy jaśniały na spokojnej twarzy okrytej rozluźnieniem przez przyjemny sen.
Wstała i bezszelestnie podeszła znów do okna. Tym razem wyjrzała przez nie na jasnoszare niebo, które zaraz miało wylać słoneczne światło na świat. Zasunęła najciszej jak mogła zasłony i położyła się obok Andiego, a on objął ją wytatuowanym ramieniem.
Z jednej strony wiedziała, że to co zrobiła było niezgodne z jakimiś ludzkimi zasadami, z drugiej nie zalało jej na przyzwoitości. Po raz pierwszy poczuła się szczęśliwa i to sprawiło, że poczuła się taka ludzka... Bo skoro Tate nie zrobił nic aby była szczęśliwa to dlaczego miałaby nadal na niego czekać zamiast poszukać tego u kogoś tuż obok. Wtedy zobaczyła w myślach Andiego ostatnią noc. Tam wyglądała na szczęśliwą, ale jednak coś było nie tak... Zaczęła się zastanawiać czy właśnie tak ma wyglądać miłość?
Dochodziło już południe kiedy do pokoju wpadł Jinxx i obudził Andiego, który automatycznie zerknął kim jest przybysz.
- Czego znowu chcesz – mruknął Andy chowając głowę pod poduszkę.
- Nic od ciebie nie chcę idioto – odparł znudzonym tonem Jinxx. – Ktoś chce Cię widzieć, Jessamine.
                Wyszedł nie zamknąwszy za sobą drzwi.
- Śpij ile chcesz – powiedziała cicho i pocałowała go w ramię, a następnie podążyła za czarodziejem. - Nikt mnie nie wzywa, prawda? – mruknęła próbując odczytać intencję mężczyzny.
- Nie. Chcę byś przypomniała sobie to czego już nie pamiętasz.
                Zniknęli w piwnicy domu. Tak Jinxx wyjaśniał jej zasady panujące na ziemi. Zaczął od  politycznych, a później omówił wszystkie religijne oraz plemionowe. Destiny z początku nie przysłuchiwała się temu co mówi. Później zrozumiała ile błędów popełniła.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko? – spytała kiedy w końcu skończył.
- Jest jeszcze szansa byś się zmieniła.
- Nie. Ja nie mam wyboru. Nigdy nie miałam.
***
Tate ogarnięty gniewem oddalał się cały czas w głąb lasu. W pewnym momencie padł na ziemię. Ogarnęła go tęsknota, smutek i złość. Chciał zabić wampira i się zemścić. Chciał siebie zabić, by nie cierpieć, ale nie chciał kończyć tak życia.
Poczuł zimną dłoń na ramieniu. Podniósł głowę i ujrzał lekko uśmiechniętego Asha, który stał nad nim.
- Miłość zawsze boli – odparł klękając obok niego. – To, że zginiesz nic nie da. Tu nie zginiesz.
- Skąd wiesz? – warknął Tate na niego
- Bo też kiedyś kochałem – powiedział – lepiej będzie jak wrócisz.
- Nie zamierzam wracać. Nie mam po co.
- A myślałem, że pójdzie po dobroci – mruknął do siebie Ashley.

Ścisnął tętnice szyjne Tate’a, a kiedy on bezwładnie opadł, Ash wziął go na ręce i zaniósł w kierunku domu Jessamine.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz