piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 15 : Armia nie umarłych

- Można ufać temu gościowi? – spytał dziewczyny z powątpieniem patrząc na wampira.
- Słyszał cię – szepnęła z uśmiechem. – Andy, czy mógłbyś powiedzieć co cię tak bardzo drażni? – powiedziała spoglądając na stertę wypalonych papierosów.
- Twój dom – syknął. – Jest tu tak... biało – jęknął i spojrzał na telefon zanim ten zaczął dzwonić. – Wychodzę, bo jeszcze się spóźnię.
Powiedział i wyszedł zostawiając niczym nie zamąconą ciszę.
- Na co może się spóźnić wampir? – spytał Tate.
- Na swój koncert – mruknęła. – Chyba czas się przewietrzyć. Nienawidzę tego smrodu w swoim domu – powiedziała i odeszła.
***
Przez resztę dnia Tate już jej nie widział. Mimo, że szukał jej wszędzie gdzie mogła pójść. Ostatecznie wybrał się do biblioteki. Wiedział, że nie może jej znaleźć, bo ona wcale nie chce się z nim spotkać. To nie był pierwszy raz kiedy tak robiła, jednak za każdym razem delikatnie raniło to serce Tate’a. Wiedział, że gdyby odeszła na zawsze nie wytrzymałby.
                 Tym razem znalazł ją skuloną w kącie między wysokimi regałami. W ręku trzymała jakąś książkę, z której wyrywała, mokre od łez, które spływały jej po policzkach, kartki.
- Czasem chciałabym uciec od świata... Ale nie poprzez śmierć. Samobójcy to tchórze. Bo trzeba mieć odwagę by żyć... – powiedziała nie wiedząc czy ją słyszy.
Tate podszedł do niej i usiadł patrząc na nią swoimi czarnymi oczami.
- I myślisz, że to dobre wyjście? Być nieszczęśliwym tutaj?
- Po śmierci wcale nie jest się szczęśliwym. Wtedy jest się nikim, częścią cienia pośród ciemności w nicości. Ginęłam więcej razy niż mogę zliczyć przez kilka set, a może tysięcy lat.
- Dlaczego więc wciąż starasz się żyć?
- Ja nie chcę być ciemnością, Tate...
- Więc dlaczego płaczesz? – spytał cicho wierzchem dłoni ocierając łzy płynące po policzku.
- Bo nie potrafię... Nie potrafię być inna... Jestem cieniem... A przez te wszystkie lata.. zmarnowałam jedynie czas... Zawszę już będę zła...
- Ludzie nie rodzą się źli lub dobrzy. Mają jedynie tendencję do bycia złymi albo dobrymi, ale to od nich zależy co wybiorą.
Nic nie odpowiedziała. Zapadła cisza. Po kilku minutach przerwał ją cichy głos dziewczyny:
- Chciałabym, aby na tym świecie żyli jedynie ludzie. Zwykli, przyziemni ludzie, którzy nie wierzą w istnienie magii i jej tajemnego świata. I chciałabym, żebym mogła coś na nim zmienić od tak – pstryknęła palcami, aby zademonstrować o co jej chodziło.
- Nie można od tak zmienić całego świata – powiedział delikatnie chwytając jej rękę. Wsunął swoje palce między jej i zacisnął rękę. – Trzeba zrobić coś co go zmieni.
- Niby co może zmienić miliardy ludzi? Tate, ja chcę dobrze, ale nie jestem cudotwórczynią.
- Wskrzesiłaś mnie. Jeśli coś ma zmienić historię to tylko ty. Musisz... Musisz jedynie uwierzyć, że potrafisz – zamruczał pochylając się nad nią.
Bez wahania zbliżyła swoją twarz do jego i pocałowała go. Był to gorący pocałunek, przez który oboje na chwilę zapomnieli o wszystkim i wszystkich. Zostali tylko oni. Tate ujął jej głowę, a ona przyciągnęła go bliżej siebie. Czuli elektryzujące napięcie między ich spragnionymi ciałami. Wiedzieli, że nie powinni tego robić, ale nie potrafili się powstrzymać. Tate ściągnął swoją koszulkę, a Jessamine zaczęła powodzić rękami po jego nagim torsie i płaskim, umięśnionym brzuchu. Kolejne pocałunki niemal sprawiały im ból. Wzajemnie targali się by móc mieć coraz więcej drugiej osoby. Destiny cicho jęcząc całowała go po szyi i torsie. Przerwał im zduszony chichot z głębi biblioteki. Dopiero wtedy oderwali się od siebie. Destiny zimnym, przeszywającym wzrokiem zmierzyła intruza.
- Mam nadzieję, że masz dobry powód by wchodzić do mojego domu – warknęła ostrym jak żyletka głosem.
- A wiesz, że mam – odparł powstrzymując się od śmiechu. – Zamierzam dołączyć do tej twojej armii wraz z chłopakami... Chociaż zastanowię się jeszcze. Jak robisz to z każdym żołnierzem to będzie ciekawie.
- Nie licz na to. Nie jesteś wystarczająco dobry.
Wampir zaśmiał się, a jego twarz rozświetlił promienny uśmiech, który dodał mu jeszcze więcej urody.
- Ty nie zważasz na zło czy dobro, bo nie widzisz co jest złe, a co dobre. To odróżnia cię od wszystkich istot. Nie możesz znać dobrego i złego bo jesteś jednym i drugim. To tak jakbyś porównywała ciemność i jasność, które są w tobie.
- Może i nie wiem – warknęła – Ale mówiłam o twoim sposobie bycia. Nie jesteś wystarczająco dobry.
***
                I wśród wszechogarniającego go chaosu i zgiełku toczącej się bitwy niczym ze średniowiecza dostrzegł krwistą chorągwie podniesioną ponad walczącymi. Rycerze trzech armii różnili się diametralnie. Jedni w zbrojach czarniejszych od nocy równali wszystko co stało na ich drodze. Przesuwali się niczym cienie. Naprzeciw nim walczyły postacie o świecących własnym blaskiem srebrnych zbrojach i okutych złotem skrzydłach. Trzecia zaś miała zbroje migoczące na niebiesko i czerwono. Oni przybyli najpóźniej i to oni brali najmniejszy udział w bitwie niezauważeni przez innych. Rozbrzmiał gdzieś dźwięk trąb. Wszyscy zaprzestali walki. Na środek wyszli wielcy wodzowie o pięknych lecz złowrogich twarzach. Obok nich stanęła mała dziewczyna o wspaniałych skrzydłach, których pozazdrościł by jej niejeden anioł, lecz czarnych niczym onyks. Popatrzyła na nich nienawistnym spojrzeniem i wbiła w swoje serce świetlisty miecz. Zanim padła na ziemię wyszeptała zimnym tonem:
- vale- i poległa.
                Nagle wszyscy wojownicy czarnej i białej armii pali na ziemię. Wielcy wodzowie stracili swą moc ukrytą w niepozornej dziewczynie. Armia dziewczyny rzuciła się na dowódców.
                Tak polegli najwyżsi z istot nadludzkich. Od tamtej pory świat stał się neutralny. Cały magiczny świat zginął wraz z Satanem i bogiem o wielu imionach. Przestały istnieć anioły i demony, a także mieszańcy. Świat dopiero wtedy dowiedział się o ich istnieniu. Wszystko co ponadludzkie zniknęło, a w świecie zapanował chaos. Wiadomość o nieistnieniu istot w które wierzyła ludzkość spowodowała gwałtowne zmiany. Ludzie zniszczyli miejsca kultu, zdewastowali miejsca pochówków. Bezbożni wszczęli wojny z innymi ludami. Niespełna kilkadziesiąt lat po wielkiej tragedii wszelka ludzkość zginęła z braku opatrzności nadludzi.
Tate gwałtownie otworzył oczy przerywając widok porozdzieranych ciał, wszechogarniającej krwi i chaosu. Wiedział, że to nie był zwykły sen. Szczególnie w towarzystwie Jessamine.
- Ta historia nie może się tak skończyć – warknął  niepowiewanie Tate. – Nie może dojść do tej wojny.
- Wojna zaczęła się wówczas gdy ulubienica Nieba i władczyni z nad Eden podążyła ku ciemności – powiedziała Destiny patrząc przed siebie.
- Ewa? – zapytał Tate
- Lilith, idioto – odparł Jinxx wchodząc do altany gdzie się znajdowali.
Był to jeden z ludzi Andiego z jego zespołu. Jinxx był wysokim mężczyzną o długich do ramion włosach. Jedyne co go wyróżniało to jego wieczny makijaż. Podkreślone oczy czarnym tuszem i po środku długa linia od połowy czoła aż do kącików ust. Ubrany był w czarną bluzkę z nieregularnymi wcięciami i czarne, skórzane spodnie.
- Dlaczego nam teraz przeszkadzasz? – spytała podnosząc wzrok na przybysza.
- Zjawił się Tanos i prosi o rozmowę. Czeka w salonie wraz z Andy’m.
Destiny zerwała się ławki i szybkim krokiem poszła w stronę domu.
- Jak to jest być wampirem? – spytał po chwili Tate.
- Ja nie jestem wampirem – zaśmiał się Jinxx siadając na dawnym miejscu Destiny. – Jestem czarownikiem. Nie spodziewałeś się tego.
- Raczej nie. Ale z drugiej strony nic nie jest proste, więc mogłem się tego spodziewać.
- Widzę jak drażni cię ten świat. Illus jest najbezpieczniejszym z wymiarów. Nie można tu nikogo zabić ani zranić, bo jest jedynym miejscem, które Bóg cały czas strzeże. Nie dziwię się czemu akurat tu zbudowała swoją fortecę...
***
- Nie spodziewałam się ciebie tak szybko, Mój Panie – powiedziała i skłoniła się przed wysokim mężczyzną o jedwabiście szarej skórze.
Tanos był panem jednego z największych demonicznych wymiarów. Miał oczy bez białek i źrenic w kolorze ciemności, a wśród niej czasem pojawiały się języczki wiecznego ognia.
- Od teraz to ja jestem twoim sługą – delikatnie ujął rękę Jessamine i ucałował ją.
- Kończcie już z tymi uprzejmościami. Czeka nas wielka wojna, a nie herbatka u królowej – warknął Andy z pod jednego z filarów.
- Może i masz rację, młode dziecko nocy – odparł spokojnie demon – Jednak zawsze najpierw należy zadbać o sojuszników, a potem o wojnę – uśmiechnął się pokazując trzy rzędy krwisto czerwonych, ostrych kłów. – Mój lud jest gotów walczyć u twego boku i gdy trzeba będzie poniesie śmierć, wybranko. – rzekł. Chwilę później zniknął w kłębach czarnego dymu.
Zapanowała chwila ciszy
- Oczekuję od ciebie wierności, ale nie zamierzam tolerować twojego zachowania wobec kandydatów na sprzymierzeńców, Andrewiu.
Uśmiechnął się do niej pokazując ostre kły wampira. Otworzył minimalnie usta jakby chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale zmienił zdanie, zamknął je i odszedł z majaczącym na twarzy uśmiechem.