sobota, 20 czerwca 2015

Księga Druga


"Śmierć to tylko proste słowo...
na opisanie brakuje nam słów...
gdy nas spotyka,
nie potrafimy zrozumieć tego,
co się naprawdę stało...
dlaczego to tak musi boleć?
podobno każde cierpienie ma sens...
przekonamy się..."




Bitwa skończyła się, opadł kurz, opadł gwar. Krzyki i jęki ustały. Wśród stosów trupów stały rozrzucone chorągwie i tysiące mieczy. Nikt nie wygrał. Nikt nie przegrał. Trzej wielcy wodzowie przetrwali. Ich armie nawzajem roznosiły się w pył. Wydawało się, że to już będzie koniec.
Przeżyli nieliczni, niezwyciężeni wojowie. Dla niejednych nie było miejsca na świecie. Zbuntowani wojownicy nie znali swojego miejsca. 
Jednym z tych, którzy przetrwali był Tate, który dziwnym cudem przeżył. Jessamine także przeżyła. Jednak po tak wielkim wysiłku nie miała zbyt wiele swojej mocy. Jedynym co mogła teraz zrobić było ukrycie się i zregenerowanie energii. Nie chciała tego. Nawet w takiej sytuacji schowanie się było kategorycznie tchórzostwem. Wpadła więc na inny plan. Bardziej niebezpieczny i niemożliwy.  




_____________________________
Ostatnio dość długo nie dodawałam nic. Nie miałam zbyt wiele czasu na dokończenie rozdziału. Zaczęłam także pisać nową historię, która będzie publikowana w Drugiej Księdze. Mam nadzieję, że spodoba wam się :) 
Proszę o ocenianie i krytykę moich prac, bo wiem, że nie są idealne. 

Rozdział 18 : Cena oddania

-  Chcę zawrzeć wymianę – powiedziała do Kyōi’a siedząc po turecku na ziemi. Tate siedział obok niej trzymając ją za rękę.
Wcześniej Destiny pozwoliła dotknąć mu notatnik, aby także mógł zobaczyć Shinigami.
- Nie – odparł zimno Bóg Śmierci – musiałbym zabrać połowę twego życia, lecz twoje życie nigdy się nie skończy. Jak więc miałabyś zapłacić?
- Dam ci nieśmiertelność – odparła spokojnie. – Po wymianie, oczywiście.
- Zgadzam się – odparł z szerokim uśmiechem.
Destiny przez ułamek sekundy straciła wzrok. Zobaczyła urywek świata Shinigami, czarną, suchą ziemię, z której wyrastały szare, zeschnięte rośliny. Wszędzie leżały głazy, kości i porozbijane czaszki. Pod ciemnoszarym niebem widać było snujące się cienie.
Później znów znalazła się w świecie ludzi. Wyglądał dokładnie tak samo jak wcześniej. Jednak kiedy zerknęła na Tate’a zobaczyła, że jej transakcja była jak najbardziej prawdziwa. Nad jego głową widniało napisane krwawymi literami : Tate Langdon, a tuż pod nimi dokładnie takiego samego odcienia mniejsze cyfry : sześć, sto dziewięćdziesiąt pięć, dwadzieścia dwa, trzynaście... dwanaście... jedenaście... cały czas malejące. Po środku widniała wielka siódemka oznaczająca ilość lat pozostawiające tej osobie. Wiedziała, że przywracając do życia daną osobę, nie jest w stanie dodać jej więcej życia niż jej zabrała.
Tate był idealnym przykładem. Miał okazję przeżyć osiem lat więcej, bo był martwy przez tyle czasu. Jego śmierć była przypadkowa lub nie przypadkowa, ale jego czas w dniu śmierci jeszcze nie nadszedł. Dlatego można było go przywrócić, by zmarł tak jak mu było pisane i w czasie, którym mu było pisane.
Destiny puściła rękę Tate’a. Wstała. Wyciągnęła rękę prosto przed siebie prawie dotykając niecielesnego boga i zamknęła oczy.
- Eveham te inmortalitatem – wypowiedziała cicho i opuściła rękę – Zgodnie z umową... dostałeś wieczność.
*** 
Destiny westchnęła patrząc na niezadowoloną minę Tate’a.
- Przepraszam. Kiedy byłam w Wammy’s House było nas razem trzech... – powiedziała cicho kładąc głowę na jego ramieniu.
Tate pogłaskał ją po włosach i jeszcze raz przyjrzał się „gościom”. Było ich trzech. Destiny mówiła, że jest jeszcze dwóch. Jeden żywy, drugi nie. Jednak nie chciała żadnego, bo byli gorsi niż ci.
Pierwszy chłopak jakiego zobaczył był pochowany w Japonii. Miał czarne włosy do brody ułożone w nieład i zbyt duże czarne podkrążone oczy. Kościsty, wysoki, ale zgarbiony, ubrany w białą bluzkę z długimi rękawami i jasno niebieskie jeansy. Nie był rozmowny, nie lubił towarzystwa, a jedyne czego potrzebował to dużo cukru i laptop. Zwano go L. Nikt nie znał jego prawdziwego imienia, ani nazwiska. Był geniuszem detektywistycznym.
Drugi wyglądał na dziewiętnastolatka i znaleźli go w Los Angeles. Miał czerwone włosy i ciemnoniebieskie oczy. Nosił czarne gogle z pomarańczowymi szkłami, koszulę w czarno-białe pasy, ciemnoniebieskie dżinsy, czarne rękawiczki i buty oraz kremową kamizelkę bez rękawów, z futrzanymi naszyciami. Jako jedyny z trójki palił. Był najlepszym hakerem. Nazywał się Matt Jeevas.
Trzeci był najmłodszy. Mello, chociaż naprawdę nazywał się Mihael Keehl . Miał piętnaście lat, proste włosy do brody w kolorze blond i prostą grzywkę i niebieskie oczy. Na jego twarzy po lewej stronie widać było bliznę ciągnącą się od czoła aż do podbródka. Nosił czarne, skórzane spodnie, skórzaną kurtkę bez rękawów, czerwony różaniec i pistolet. Jadł jedynie czekoladę. Był typowany na zastępcę L. Był bardzo nerwowy, jednak najlepiej dogadywał się z innymi.
- D – powiedział znudzonym tonem L.
- L – odparła cicho.
-  Powiedz mi, dlaczego ja żyję?
- Żyjecie, bo to była ostatnia prośba Watariego – cała trójka skierowała na nią wzrok po wypowiedzeniu tego imienia. – skierowana do mnie.
- Nie poprosił cię, byś nas ożywiła – powiedział L jedząc ciastko – Chciał byś zajęła się Wammy’s House, ale nie chcesz, więc zrobiłaś coś nieprawdopodobnego i postanowiłaś wskrzesić jej dawnych podopiecznych i mieć problem z głowy. Całkiem sprytne.
W tym momencie Tate zrozumiał dlaczego Jessamine tak szybko chciała wykonać polecenie, które sama sobie podała. L bez żadnych dodatkowych informacji wiedział dokładnie co zrobiła i dlaczego. Jednak on nie miał żadnych nadnaturalnych zdolności. Był po prostu geniuszem, który zaraz wiedział o co chodzi. Może dlatego za życia był taki słynny.
*** 
Po pewnym czasie Mello wyszedł z pokoju, a za nim podążył Matt. Później Destiny pochyliła się i szepnęła coś do Tate’a, a on sztywno skinął głową i opuścił pomieszczenie. Jessamine wstała, przeszła przez pokój i przykucnęła naprzeciwko L dokładnie tak samo jak on. Objęła kolana i spojrzała na chłopaka.
- Chodzi o coś więcej niż list od Watariego – przemówił spokojnie L.
- Być może – odparła – W każdym bądź razie musisz opuścić ten dom jeżeli chcesz żyć.
- Prowadzisz ze swoim chłopakiem zakład, kto więcej zabije?
- A podobno nie posiadasz poczucia humoru – mruknęła sięgając po kubek z kawą.
- Nie mam czegoś takiego – odpowiedział – tylko stwierdzam fakty.
- Dlatego Light nie chciał z tobą być.
L  popatrzył na nią wielkimi oczami, a z jego rąk wypadł kubek, który trzymał. Upadł na podłogę i rozbił się na kilkanaście kawałków. Jessamine odruchowo sięgnęła po stłuczoną porcelanę, jednak jej ostre brzegi poprzecinały opuszki palców, a z ran popłynęła prawie czarna krew.
- Myślałeś, że nie wiem? Nie jestem częścią tego świata, lecz wiem o nim więcej niż wy wszyscy ludzie razem wzięci. Jestem duchem. Częścią życia każdego człowieka, która ciągle przy was trwa i wszystko pamięta. A do tego sama widzę i znam to o czym wy nawet w najśmielszych snach nie potrafilibyście sobie wyobrazić.
Wtedy zobaczyła odbicie swojej twarzy w jego wielkich czarnych oczach. Jej źrenice zmieniły się z okrągłych w podłużne niczym u kota. To była jedyna zmiana, jednak wyglądała przez nią nienaturalnie i nawet trochę strasznie.
Zamilkła. On także milczał. Później zamyślony wstał i odszedł, a ona została wpatrując się w swoje zakrwawione ręce.
***
- I mam uwierzyć, że on tak po prostu wyjechał? – warknął Mello.
Było to trzy dni po dziwnej rozmowie L’a i Jessamine. Dzień wcześniej L wyjechał bez jakichkolwiek wyjaśnień.
- Nie. Masz przyjąć do wiadomości, że wyjechał. I tobie radzę to samo – mruknęła Destiny wpatrując się zimnym wzrokiem w chłopaka.
Przez cały dzień nikt nie raczył się odezwać. W nocy jedynie słychać było jeden głośny krzyk, a później zupełną ciszę, która panowała do samego rana. Rano na białych ścianach widniały czerwono-brązowe szlaczki, jakby ktoś ręką zanurzoną w farbie jechał nią po ścianie tworząc nierówną, porozrywaną falę z zaschniętej już krwi.
Matt podszedł do Tate’a i przystawił mu pistolet do głowy.
- Po co do cholery jasnej zabiłeś Mello?! Teraz ja zabiję ciebie!
- To nie ma sensu – mruknęła spokojnie Destiny podnosząc do ust filiżankę z czarną herbatą. – Jakbyś chciał by cierpiał powinieneś zabić osobę na której mu zależy. Gdyby to była zemsta już by nie żył.
- Mówisz jakby nie zależało ci na jego życiu – warknął Matt.
- Po pierwsze; Tate jest dla mnie jak wymarzony owoc. Długo się na niego czeka, jednak on szybko przemija i jest szansa na znalezienie lepszego. Po drugie; jak go zabijesz mogę go ożywić, bo to nie jego czas. Po trzecie; ja zabiłam Mello.
***
Tate dryfował wśród czerni. Nic nie widział oprócz ciemności.
- Boisz się? - spytał ktoś znajomym głosem ukrywając swą twarz w cieniu.
- Nie - odrzekł pewnieTate
- To źle, bo powinieneś - usłyszał.
I został znów sam. Przez długi czas nadal słyszał echo ostatniej wypowiedzi. Dlaczego miał się bać i co ważniejsze czego? Kto go ostrzegał? Dlaczego nie pamiętał czyj to jest głos? Dlaczego nie widział nic oprócz czarnej pustki? Zadawał sobie takie pytania, jednak nie znał na nie odpowiedzi.
- Nie wmawiaj sobie, że ją kochasz - powiedziała ta sama osoba, co wcześniej. - Żywisz do niej jakieś uczucia. Możliwe, że jest to szacunek, strach przed nią, żal o coś, współczucie, nienawiść, obrzydzenie... Jednak jej nie kochasz. Na pewno nie szczerze. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek pokochał takiego potwora. Oni nie zasługują na to. Nie zasługują na miłość. Nie zasługują na żadne uczucia. Nawet na nienawiść.
- Ona nie jest potworem. Jest zagubioną duszą, która nie wie jaką drogą podążać. Tak samo jak ja.
- Jesteś zaślepiony jej słowami. Tylko żyjący mają możliwość popełniania błędów, wybrania złej ścieżki. Ona jest martwa jak ciałem tak i duchem.
Obudził się w łóżku po ciężkiej nocy. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że to był jedynie sen. Destiny leżała obok niego, ale patrzyła jak zawsze na sufit.
- Dzień dobry - odparła słodkim tonem odbracając się twarzą do niego.
Tate usłyszał w głowie głos "Jesteś zaślepiony jej słowami". Chciał głośno zaprzeczyć, ale z trudem się powstrzymał. Popatrzył na Kyōi'a, który stał tuż za Jessamine.
- Nie wiem czy taki dobry - mruknął i przymknął oczy.
Nagle poczuł zimne muśnięcie na swojej skórze. Destiny przysunęła się do niego bezszelestnie i złożyła na jego szyi dość drobny pocałunek. Potem wstała i wyszła bez słowa pożegnania.
- Rozpęta się wojna - mruknął Kyōi i wolno kuśtykając udał się za Jessamine.
- Wojna? - powtórzył półprzytomnie Tate.
Co prawda Destiny wspominała coś o swoich planach. Wywołanie wojny między niebem i piekłem, aby pozbyć się obu stron i ogłosić się nowym bogiem. Jednak to było już dawno. Tate miał nadzieję, że ten pomysł został zapomniany. Ale jak widać nie. Jessamine musiała potajemnie organizować całą akcję.