Leżała na
plecach z zamkniętymi oczami wśród soczystej, szmaragdowej trawy na leśnej
polanie. Gdzieniegdzie padały ciepłe złociste promienie słońca. Panowała
zupełna cisza przerywana czasem śpiewem jakiegoś ptaka, który na moment usiadł
na jednej z gałęzi wiecznych drzew. Miejsce wydawało się być równie magiczne
jak sam las.
Otworzyła
oczy. Ukazał się jej obraz, który pamiętała z przed paruset lat. Wydawało jej
się, że nic się nie zmieniło. Jednak poczuła, że coś jest nie tak. Coś się
jednak zmieniło. Tylko co? Przez chwilę patrzyła na wielkie gałęzie wysokich
drzew, które nie przepuszczały światła słonecznego. Jednak zabłąkane promienie
znajdowały odrobinę wolnej przestrzeni i przebijały się pośród zielonych igieł
tworząc jasne snopy światła pośród panującego półmroku.
Po chwili
dostrzegła, że to czego jej brakuje to rzecz tak oczywista, że nawet jej nie
brała pod uwagę. W lesie nie było zwierząt, a przynajmniej nie tyle co kiedyś.
Podniosła się i oparła o gruby pień drzewa. Pstryknęła palcami jakby to miało
przywrócić brakujący element. Rozejrzała się wokół. Jej wzrok padł na Tate’a
siedzącego pośród wystających korzeni. Po twarzy Destiny przemknął wyraz
zdziwienia, a później dziwna satysfakcja mieszana z niewysłowioną ulgą. Mimo, że
zapomniała całkowicie o jego istnieniu on został z nią, być może dlatego, że
nie chciał się zgubić w wielkim labiryncie tworzonym przez wielkie drzewa i
wystające korzenie. Jednak głęboko dziękowała, że jest z nią, bo może i czasem
o nim zapominała, ale odkąd go poznała stał się częścią świata, bez której nie
mogła żyć. A każda sekunda rozłąki była dla niej dość bolesna.
- Nigdy nie chciałam być taka
jaka jestem – powiedziała patrząc na trawę – gdybym miała wybrać kim zostać nie
wybrałabym tego. Jeśli znajdę sposób by zabić się tak bez możliwości powrotu to
zrobię to, bo wiem ile zła wyrządziłam. A moje przeznaczenie przewiduje
zniszczenie dobra – dokończyła wypranym z jakichkolwiek emocji tonem głosu.
Tate chciał
wiedzieć czy mówi na serio, ale nie odważył się zapytać. Ton głosu sprawił, że
jej uwierzył. Chociaż obwieściła mu, iż pragnie własnej śmierci.
- Zawsze możesz zmienić
przeznaczenie – mruknął przymykając oczy.
Nigdy nie
lubił przebywać na łonie natury. Nieskończony las skrycie go przerażał, a ilość
wolnej przestrzeni i myśl o zwierzętach, które tylko czyhają na jeden jego
ruch, bynajmniej nie pomagało w przezwyciężaniu strachu. Lepiej czuł się w
mieście pośród setek zabudowań i ludzi, którzy nie koniecznie darzyli go
sympatią. Jednak najlepiej było mu blisko Destiny, która niczym światło
odganiała ciemność, w której kryło się to czego się obawiał. I chodź ona
zarzekała się, że jest zła, on i tak w to nie wierzył.
- Trudno jest zmienić to co
zostało dawno już napisane w gwiazdach – odparła spokojnie podnosząc wzrok.
Ptak, który
jeszcze przed chwilą śpiewał na pobliskiej gałęzi odleciał czymś spłoszony.
Destiny usłyszała rytmiczne uderzanie umięśnionych łap drapieżnika pędzącego w
ich stronę, mimo, że znajdował się jeszcze zbyt daleko by można było go
dostrzec. Chwilę później na polanę wbiegł wielki szary wilk, o wiele większy
niż zwykłe wilki. Rozejrzał się, a kiedy zobaczył Tate’a obnażył ostre jak
brzytwa zęby i najeżył się. Z jego pyska wydobyło się nieprzyjemne warczenie,
które w żadnym wypadku nie brzmiało przyjaźnie.
- Cóż za przedstawienie, Zarianie
– powiedziała Jessamine dość znudzonym tonem patrząc na wilka.
Zwierze
natychmiast odwróciło się w jej stronę i z cichym jękiem opadło na miękką
ściółkę. Ćwierć sekundy później w miejscu, gdzie padł wilk leżał młody chłopak
w seansowych szortach. Miał dość ciemną karnację i czarne, krótko obcięte
włosy. Miał jakieś piętnaście lat, jego twarz powoli zaczynała nabierać ostrych
rysów, chodź nadal przypominał chłopca. Jego duże, czarne oczy patrzyły z
powagą, mimo szerokiego uśmiechu na twarzy. Nie miał koszulki, a jego naga
skóra była poprzecinana przez siwe blizny. Na lewym ramieniu widniał tatuaż,
którzy przedstawiał jakąś plemienną runę.
- Benjamin się ucieszy kiedy
zobaczy, że wróciłaś, wszyscy się ucieszą – powiedział radośnie chłopak.
- To wyjątkowa sytuacja –
odpowiedziała. – To jest Tate – wskazała na Tate’a opartego o drzewo – przybył
tu ze mną. Tate, to jest Zarian. Należący do likanów, likantropów lub
wilkołaków. Jak kto woli – powiedziała wstając.- Dlaczego nam przeszkadzasz? –
spytała wilkołaka.
- Lioe kazał sprawdzić kto
naruszył nasze terytorium. Odkąd w lesie zaczęły pojawiać się demony musimy
kontrolować czy nie ma zagrożenia.
- Demony? – powtórzyła tonem
jakby pierwszy raz usłyszała takie słowo.
- Głównie są to Raum i Drevaki,
nie jest ich dużo, ale gdy tylko zabijemy jakiegoś pojawiają się następne.
- Potrzebuję czterech
serafińskich ostrzy – powiedziała i zacisnęła usta. Przypomniała, że jest
jedyną osobą, która może je dotykać, bo innym wyrządzają dużą krzywdę. – Zaraz
wrócę.
Powiedziała i
zniknęła. Jedynie pośród trawy widać było jej ścieżkę, utworzoną z wiatru,
który powstał w czasie gdy biegła. Jej nadzwyczajna szybkość czasem się
przydawała jednak nie zawsze miała dość siły by puścić się takim biegiem.
- To ona cię zabiła? – spytał
likantrop.
- Co? – odpowiedział zdziwiony
Tate.
- Czuję, że jesteś martwy. Jednak
nadal nie jesteś podziemnym. Ciekawy z ciebie okaz. Chyba już wiemy dlaczego
cię trzyma przy sobie – uśmiechnął się zgryźliwie – Czy ona cię zabiła?
Tate
przypomniał sobie wieczór, kiedy pokłócił się z Destiny. Wtedy zniknęła na trzy
dni, a kiedy zobaczył ją nie była sobą. Jej czarne oczy pozbawione białek i
tęczówek patrzyły ze złością na wszystko. A moce jakie miała sprawiły, że stała
się niepokonana. Zniszczyła wszystko co stało w odległości do piętnastu metrów
od niej. Użyła do tego takiej siły, która zmiotłaby całe Los Angeles. Właśnie
ta siła go zabiła po raz drugi, jednak wcale nie winił Jessamine, bo została
opętana. A przynajmniej tak myślał.
Później przez
głowę przeszedł mu obraz bardzo znany. Siedział w swoim pokoju, na łóżku. Wewnątrz
domu słychać było krzyki jego matki i dźwięki wywarzanych drzwi. Do jego pokoju
weszło sześciu lub siedmiu federalnych, którzy celowali prosto w niego. Wstał
powoli i znieważającym gestem pokazał, że mogą strzelać. Szybko wyciągnął
pistolet z pod poduszki jednak nie zdążył i siedem kul przeszyło jego klatkę
piersiową. Nadal żyjąc opadł na łóżko, a z niego zsunął się na podłogę, a
zabiła go krew, która dostała się do przestrzelonych płuc.
- Nie – odpowiedział.
W tym samym
momencie pojawiła się Destiny ubrana w czarny obcisły strój z czarnym pasem
pełnym broni i buty na grubej podeszwie. Włosy zostawiła rozpuszczone, na
plecach miała dwa długie miecze, których złote rękojeści wystawały ponad jej
ramiona. Klękła na ziemi i wyciągnęła cztery sztylety, które wbiła do ziemi w
równych odległościach tworząc kwadrat. Wypowiedziała jakieś słowa po łacinie, a
ostrza zaczęły świecić na niebiesko. Później połączyły się tworząc wielką
klatkę, wysoką na siedem metrów. Wyciągnęła z kieszeni małą, srebrną kostkę,
nakreśliła na niej stelą czarny znak i wrzuciła do klatki.
- To je powinno powstrzymać –
mruknęła pod nosem. – Zarian, idź do sfory i poinformuj ją o mojej pułapce.
Macie nie kręcić się po lecie dopóki nie przyślę kogoś z informacją. Teraz
możesz odejść.
Mody chłopak uśmiechnął się
szeroko, pożegnał grzecznie i zniknął wśród drzew. Tate wstał i podszedł do
Destiny.
- Coś się stało? – spytał patrząc
na nią.
- Czemu zadajesz mi te głupie
pytania? Czy ja jestem aż tak delikatna jak człowiek? – syknęła z wyraźnym do
odczucia oburzeniem.
- Po raz pierwszy pozwoliłaś
komuś coś zrobić. Zawsze każesz, a nie pozwalasz.
- Ty możesz robić co chcesz. Nie
staram się ciebie kontrolować.
Wzięła go za
rękę i poprowadziła do zamku. Przez resztę dnia siedzieli w salonie, w którym mimo rozpalonego kominka było zimno.
Z sufitu, który znajdował się dziesięć metrów nad podłogą, zwisały trzy duże,
złote żyrandole z przeźroczystymi kryształami, które mieniły się kolorami
tęczy. Na kamiennym kominku, wykonanym z biało-kremowego kamienia o nieznanej
nazwie, znajdowały się bukiety żywych czerwonych róż, a pośród nich stały duże
białe świece. Co prawda nie było dywanu, ale podłogę wyłożono skórami białych
tygrysów. Panował taki porządek, że nawet w powietrzu nie było drobinek kurzu.
Siedzieli na skórzanym wypoczynku, a na stoliku między nimi paliły się
świeczki, które rozświetlały półmrok.
- Dlaczego? – spytał nagle Tate
przerywając ciszę.
- Dlaczego tylko ciebie nie
ustawiam? – powiedziała jakby czytała w jego myślach. – Nie należysz do mnie,
ani do mojego świata. Nie mam prawa cię kontrolować.
Nie
odpowiedział, znowu zapanowała cisza. Od czasu do czasu, słychać było trzask
palonego drewna, które oświetlał pomieszczenie łuną niebieskiego ognia. Wielkie
gotyckie okna były ciemne. Zaczął powoli zapadać zmrok.
Destiny spojrzała
na Tate’a. Wyglądał tak samo jak w momencie kiedy go poznała. Jednak był inny.
Nieufny wówczas wzrok zmienił się na zupełnie oddany i ufny w to co ona robi.
Nie chciała tego. Nie poznała go by z lwa zrobić miłego kotka, lecz by mieć
obok siebie tą nieustępliwość i dzikość. Nigdy nie chciała nic w nim zmieniać,
bo był idealny. Przynajmniej w swoim człowieczeństwie. Nie brakowało mu odwagi.
Często wydawał się nieśmiały, lecz on w spokoju oceniał wszystko. Mimo anielskiego
uśmiechu i duszy poety był mordercą. I nic nie przeszkodziło by mu gdyby chciał
czyjejś śmierci. Szczególnie, że nie bał się śmierci, bo w końcu zginął już
kiedyś, i dostał cudowną sposobność do wolności.
Wolność Tate’a
była warunkowa. Jak każdy duch musiał mieć coś co go trzyma na tym świecie.
Czarodziej, który go uwolnił jednocześnie przywiązał go do czarnego, onyksowego
kamienia w zawieszce do bransoletki. Od tamtej pory nosiła ją Destiny. Jednak
od ostatnich kilku dni Tate jej nie zauważył.
- Muszę wypełnić przeznaczenie –
powiedziała cicho wpatrując się w jego czarne oczy, w których odbijały się
języki niebieskiego ognia.
- Nie mogę pozwolić ci zniszczyć
Ziemię – odpowiedział bez namysłu.
Zaśmiała się cicho. Dopiero po
sekundzie zauważyła, że Tate wcale nie żartuje.
- Moim przeznaczeniem jest wygrać
tamtą wojnę. Jednak posunę się o krok dalej i nie wygram jej lecz zniszczę
część zła by nie nękało ziemi przez jakiś czas.
- Jak to zamierzasz zrobić? –
spytał podejrzliwie.
- Po pierwsze: muszę dostać się
do centrum królestwa – jej głos zrobił się odległy, a Tate zobaczył przez
oczami obraz czarnego zamku, wokół którego latały przeraźliwe stwory. Nagle
znalazł się w środku i widział korytarze umazane czarnym czymś przypominającym
śluz. – Muszą mnie pojmać i zaprowadzić do władcy – szybko zaczął przemieszczać
się skręcając w prawo i lewo niczym w filmie oglądanym w 7D. Znalazł się w
wielkiej sali, w której znajdowało się mnóstwo stworzeń potwornie paskudnych z
tysiącami zębów w paszczach i ogonach, ze skrzydłami, wieloma odnóżami i oczami
lub bez oczu. Wszystkie syczały lub wydawały dziwne dźwięki. – Może pozwolą mi
przeżyć kilka dni – zobaczył uśmiechniętą Destiny przykutą do ściany czarnym
łańcuchem. Jej twarz była zalana krwią. – Będę musiała sprawić by mi uwierzyli –
ukazał mu się obraz jak rozbawiona rozmawia z mężczyzną o szarej skórze i
płonących oczach, wysokim na ponad dwa metry, który upajał się jej bólem niczym
bukietem wina. – Jednak musisz mnie wydać, aby przyszłość się wypełniła –
zakończyła, a obrazy opadły niczym czarny brokat, delikatnie połyskujący w
nikłym świetle.
Tate milczał
wpatrując się w ciemność. Potrzebował chwili by uporządkować sobie wszystko co
zobaczył i usłyszał. Wszystko wydawało mu się snem, jednak nie potrafił się
obudzić.
Ogień, który
resztkami tlił się w kominku, nagle zgasł, a rozżarzone drewno nawet nie zabłysnęło
na czerwono. W pomieszczeniu zapanowała ciemność rozświetlana jedynie małymi
świeczkami na stole, które nie dawały dużo światła.
- Plan nie jest dopracowany, a z
racji nadchodzących świąt, wdrążę go w życie dopiero po świętach. Wówczas Satan
będzie nieco słabszy niż zazwyczaj.
- Obiecaj mi, że po tym jeszcze
kiedyś cię zobaczę – nie wierzył, że to powiedział. Jednak tego właśnie chciał.
Zapewnienia, że to ona wygra.
Zaśmiała się cicho, jej złote oczy,
niczym u kota, świeciły w mroku.
- Skarbie, oboje dobrze wiemy, że
nie można sprzeciwić się przeznaczeniu. Można je jedynie oszukać. Mimo to
wiesz, że nie przeżyję tego. Nie będę, więc ci składać fałszywej obietnicy.