sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 13 : Oszukać przeznaczenie

Leżała na plecach z zamkniętymi oczami wśród soczystej, szmaragdowej trawy na leśnej polanie. Gdzieniegdzie padały ciepłe złociste promienie słońca. Panowała zupełna cisza przerywana czasem śpiewem jakiegoś ptaka, który na moment usiadł na jednej z gałęzi wiecznych drzew. Miejsce wydawało się być równie magiczne jak sam las.
Otworzyła oczy. Ukazał się jej obraz, który pamiętała z przed paruset lat. Wydawało jej się, że nic się nie zmieniło. Jednak poczuła, że coś jest nie tak. Coś się jednak zmieniło. Tylko co? Przez chwilę patrzyła na wielkie gałęzie wysokich drzew, które nie przepuszczały światła słonecznego. Jednak zabłąkane promienie znajdowały odrobinę wolnej przestrzeni i przebijały się pośród zielonych igieł tworząc jasne snopy światła pośród panującego półmroku.
Po chwili dostrzegła, że to czego jej brakuje to rzecz tak oczywista, że nawet jej nie brała pod uwagę. W lesie nie było zwierząt, a przynajmniej nie tyle co kiedyś. Podniosła się i oparła o gruby pień drzewa. Pstryknęła palcami jakby to miało przywrócić brakujący element. Rozejrzała się wokół. Jej wzrok padł na Tate’a siedzącego pośród wystających korzeni. Po twarzy Destiny przemknął wyraz zdziwienia, a później dziwna satysfakcja mieszana z niewysłowioną ulgą. Mimo, że zapomniała całkowicie o jego istnieniu on został z nią, być może dlatego, że nie chciał się zgubić w wielkim labiryncie tworzonym przez wielkie drzewa i wystające korzenie. Jednak głęboko dziękowała, że jest z nią, bo może i czasem o nim zapominała, ale odkąd go poznała stał się częścią świata, bez której nie mogła żyć. A każda sekunda rozłąki była dla niej dość bolesna.
- Nigdy nie chciałam być taka jaka jestem – powiedziała patrząc na trawę – gdybym miała wybrać kim zostać nie wybrałabym tego. Jeśli znajdę sposób by zabić się tak bez możliwości powrotu to zrobię to, bo wiem ile zła wyrządziłam. A moje przeznaczenie przewiduje zniszczenie dobra – dokończyła wypranym z jakichkolwiek emocji tonem głosu.
Tate chciał wiedzieć czy mówi na serio, ale nie odważył się zapytać. Ton głosu sprawił, że jej uwierzył. Chociaż obwieściła mu, iż pragnie własnej śmierci.
- Zawsze możesz zmienić przeznaczenie – mruknął przymykając oczy.
Nigdy nie lubił przebywać na łonie natury. Nieskończony las skrycie go przerażał, a ilość wolnej przestrzeni i myśl o zwierzętach, które tylko czyhają na jeden jego ruch, bynajmniej nie pomagało w przezwyciężaniu strachu. Lepiej czuł się w mieście pośród setek zabudowań i ludzi, którzy nie koniecznie darzyli go sympatią. Jednak najlepiej było mu blisko Destiny, która niczym światło odganiała ciemność, w której kryło się to czego się obawiał. I chodź ona zarzekała się, że jest zła, on i tak w to nie wierzył.
- Trudno jest zmienić to co zostało dawno już napisane w gwiazdach – odparła spokojnie podnosząc wzrok.
Ptak, który jeszcze przed chwilą śpiewał na pobliskiej gałęzi odleciał czymś spłoszony. Destiny usłyszała rytmiczne uderzanie umięśnionych łap drapieżnika pędzącego w ich stronę, mimo, że znajdował się jeszcze zbyt daleko by można było go dostrzec. Chwilę później na polanę wbiegł wielki szary wilk, o wiele większy niż zwykłe wilki. Rozejrzał się, a kiedy zobaczył Tate’a obnażył ostre jak brzytwa zęby i najeżył się. Z jego pyska wydobyło się nieprzyjemne warczenie, które w żadnym wypadku nie brzmiało przyjaźnie.
- Cóż za przedstawienie, Zarianie – powiedziała Jessamine dość znudzonym tonem patrząc na wilka.
Zwierze natychmiast odwróciło się w jej stronę i z cichym jękiem opadło na miękką ściółkę. Ćwierć sekundy później w miejscu, gdzie padł wilk leżał młody chłopak w seansowych szortach. Miał dość ciemną karnację i czarne, krótko obcięte włosy. Miał jakieś piętnaście lat, jego twarz powoli zaczynała nabierać ostrych rysów, chodź nadal przypominał chłopca. Jego duże, czarne oczy patrzyły z powagą, mimo szerokiego uśmiechu na twarzy. Nie miał koszulki, a jego naga skóra była poprzecinana przez siwe blizny. Na lewym ramieniu widniał tatuaż, którzy przedstawiał jakąś plemienną runę.
- Benjamin się ucieszy kiedy zobaczy, że wróciłaś, wszyscy się ucieszą – powiedział radośnie chłopak.
- To wyjątkowa sytuacja – odpowiedziała. – To jest Tate – wskazała na Tate’a opartego o drzewo – przybył tu ze mną. Tate, to jest Zarian. Należący do likanów, likantropów lub wilkołaków. Jak kto woli – powiedziała wstając.- Dlaczego nam przeszkadzasz? – spytała wilkołaka.
- Lioe kazał sprawdzić kto naruszył nasze terytorium. Odkąd w lesie zaczęły pojawiać się demony musimy kontrolować czy nie ma zagrożenia.
- Demony? – powtórzyła tonem jakby pierwszy raz usłyszała takie słowo.
- Głównie są to Raum i Drevaki, nie jest ich dużo, ale gdy tylko zabijemy jakiegoś pojawiają się następne.
- Potrzebuję czterech serafińskich ostrzy – powiedziała i zacisnęła usta. Przypomniała, że jest jedyną osobą, która może je dotykać, bo innym wyrządzają dużą krzywdę. – Zaraz wrócę.
Powiedziała i zniknęła. Jedynie pośród trawy widać było jej ścieżkę, utworzoną z wiatru, który powstał w czasie gdy biegła. Jej nadzwyczajna szybkość czasem się przydawała jednak nie zawsze miała dość siły by puścić się takim biegiem.
- To ona cię zabiła? – spytał likantrop.
- Co? – odpowiedział zdziwiony Tate.
- Czuję, że jesteś martwy. Jednak nadal nie jesteś podziemnym. Ciekawy z ciebie okaz. Chyba już wiemy dlaczego cię trzyma przy sobie – uśmiechnął się zgryźliwie – Czy  ona cię zabiła?
Tate przypomniał sobie wieczór, kiedy pokłócił się z Destiny. Wtedy zniknęła na trzy dni, a kiedy zobaczył ją nie była sobą. Jej czarne oczy pozbawione białek i tęczówek patrzyły ze złością na wszystko. A moce jakie miała sprawiły, że stała się niepokonana. Zniszczyła wszystko co stało w odległości do piętnastu metrów od niej. Użyła do tego takiej siły, która zmiotłaby całe Los Angeles. Właśnie ta siła go zabiła po raz drugi, jednak wcale nie winił Jessamine, bo została opętana. A przynajmniej tak myślał.
Później przez głowę przeszedł mu obraz bardzo znany. Siedział w swoim pokoju, na łóżku. Wewnątrz domu słychać było krzyki jego matki i dźwięki wywarzanych drzwi. Do jego pokoju weszło sześciu lub siedmiu federalnych, którzy celowali prosto w niego. Wstał powoli i znieważającym gestem pokazał, że mogą strzelać. Szybko wyciągnął pistolet z pod poduszki jednak nie zdążył i siedem kul przeszyło jego klatkę piersiową. Nadal żyjąc opadł na łóżko, a z niego zsunął się na podłogę, a zabiła go krew, która dostała się do przestrzelonych płuc.
- Nie – odpowiedział.
W tym samym momencie pojawiła się Destiny ubrana w czarny obcisły strój z czarnym pasem pełnym broni i buty na grubej podeszwie. Włosy zostawiła rozpuszczone, na plecach miała dwa długie miecze, których złote rękojeści wystawały ponad jej ramiona. Klękła na ziemi i wyciągnęła cztery sztylety, które wbiła do ziemi w równych odległościach tworząc kwadrat. Wypowiedziała jakieś słowa po łacinie, a ostrza zaczęły świecić na niebiesko. Później połączyły się tworząc wielką klatkę, wysoką na siedem metrów. Wyciągnęła z kieszeni małą, srebrną kostkę, nakreśliła na niej stelą czarny znak i wrzuciła do klatki.
- To je powinno powstrzymać – mruknęła pod nosem. – Zarian, idź do sfory i poinformuj ją o mojej pułapce. Macie nie kręcić się po lecie dopóki nie przyślę kogoś z informacją. Teraz możesz odejść.
Mody chłopak uśmiechnął się szeroko, pożegnał grzecznie i zniknął wśród drzew. Tate wstał i podszedł do Destiny.
- Coś się stało? – spytał patrząc na nią.
- Czemu zadajesz mi te głupie pytania? Czy ja jestem aż tak delikatna jak człowiek? – syknęła z wyraźnym do odczucia oburzeniem.
- Po raz pierwszy pozwoliłaś komuś coś zrobić. Zawsze każesz, a nie pozwalasz.
- Ty możesz robić co chcesz. Nie staram się ciebie kontrolować.
Wzięła go za rękę i poprowadziła do zamku. Przez resztę dnia siedzieli w salonie,  w którym mimo rozpalonego kominka było zimno. Z sufitu, który znajdował się dziesięć metrów nad podłogą, zwisały trzy duże, złote żyrandole z przeźroczystymi kryształami, które mieniły się kolorami tęczy. Na kamiennym kominku, wykonanym z biało-kremowego kamienia o nieznanej nazwie, znajdowały się bukiety żywych czerwonych róż, a pośród nich stały duże białe świece. Co prawda nie było dywanu, ale podłogę wyłożono skórami białych tygrysów. Panował taki porządek, że nawet w powietrzu nie było drobinek kurzu. Siedzieli na skórzanym wypoczynku, a na stoliku między nimi paliły się świeczki, które rozświetlały półmrok.
- Dlaczego? – spytał nagle Tate przerywając ciszę.
- Dlaczego tylko ciebie nie ustawiam? – powiedziała jakby czytała w jego myślach. – Nie należysz do mnie, ani do mojego świata. Nie mam prawa cię kontrolować.
Nie odpowiedział, znowu zapanowała cisza. Od czasu do czasu, słychać było trzask palonego drewna, które oświetlał pomieszczenie łuną niebieskiego ognia. Wielkie gotyckie okna były ciemne. Zaczął powoli zapadać zmrok.
Destiny spojrzała na Tate’a. Wyglądał tak samo jak w momencie kiedy go poznała. Jednak był inny. Nieufny wówczas wzrok zmienił się na zupełnie oddany i ufny w to co ona robi. Nie chciała tego. Nie poznała go by z lwa zrobić miłego kotka, lecz by mieć obok siebie tą nieustępliwość i dzikość. Nigdy nie chciała nic w nim zmieniać, bo był idealny. Przynajmniej w swoim człowieczeństwie. Nie brakowało mu odwagi. Często wydawał się nieśmiały, lecz on w spokoju oceniał wszystko. Mimo anielskiego uśmiechu i duszy poety był mordercą. I nic nie przeszkodziło by mu gdyby chciał czyjejś śmierci. Szczególnie, że nie bał się śmierci, bo w końcu zginął już kiedyś, i dostał cudowną sposobność do wolności.
Wolność Tate’a była warunkowa. Jak każdy duch musiał mieć coś co go trzyma na tym świecie. Czarodziej, który go uwolnił jednocześnie przywiązał go do czarnego, onyksowego kamienia w zawieszce do bransoletki. Od tamtej pory nosiła ją Destiny. Jednak od ostatnich kilku dni Tate jej nie zauważył.
- Muszę wypełnić przeznaczenie – powiedziała cicho wpatrując się w jego czarne oczy, w których odbijały się języki niebieskiego ognia.
- Nie mogę pozwolić ci zniszczyć Ziemię – odpowiedział bez namysłu.
Zaśmiała się cicho. Dopiero po sekundzie zauważyła, że Tate wcale nie żartuje.
- Moim przeznaczeniem jest wygrać tamtą wojnę. Jednak posunę się o krok dalej i nie wygram jej lecz zniszczę część zła by nie nękało ziemi przez jakiś czas.
- Jak to zamierzasz zrobić? – spytał podejrzliwie.
- Po pierwsze: muszę dostać się do centrum królestwa – jej głos zrobił się odległy, a Tate zobaczył przez oczami obraz czarnego zamku, wokół którego latały przeraźliwe stwory. Nagle znalazł się w środku i widział korytarze umazane czarnym czymś przypominającym śluz. – Muszą mnie pojmać i zaprowadzić do władcy – szybko zaczął przemieszczać się skręcając w prawo i lewo niczym w filmie oglądanym w 7D. Znalazł się w wielkiej sali, w której znajdowało się mnóstwo stworzeń potwornie paskudnych z tysiącami zębów w paszczach i ogonach, ze skrzydłami, wieloma odnóżami i oczami lub bez oczu. Wszystkie syczały lub wydawały dziwne dźwięki. – Może pozwolą mi przeżyć kilka dni – zobaczył uśmiechniętą Destiny przykutą do ściany czarnym łańcuchem. Jej twarz była zalana krwią. – Będę musiała sprawić by mi uwierzyli – ukazał mu się obraz jak rozbawiona rozmawia z mężczyzną o szarej skórze i płonących oczach, wysokim na ponad dwa metry, który upajał się jej bólem niczym bukietem wina. – Jednak musisz mnie wydać, aby przyszłość się wypełniła – zakończyła, a obrazy opadły niczym czarny brokat, delikatnie połyskujący w nikłym świetle.
Tate milczał wpatrując się w ciemność. Potrzebował chwili by uporządkować sobie wszystko co zobaczył i usłyszał. Wszystko wydawało mu się snem, jednak nie potrafił się obudzić.
Ogień, który resztkami tlił się w kominku, nagle zgasł, a rozżarzone drewno nawet nie zabłysnęło na czerwono. W pomieszczeniu zapanowała ciemność rozświetlana jedynie małymi świeczkami na stole, które nie dawały dużo światła.
- Plan nie jest dopracowany, a z racji nadchodzących świąt, wdrążę go w życie dopiero po świętach. Wówczas Satan będzie nieco słabszy niż zazwyczaj.
- Obiecaj mi, że po tym jeszcze kiedyś cię zobaczę – nie wierzył, że to powiedział. Jednak tego właśnie chciał. Zapewnienia, że to ona wygra.
Zaśmiała się cicho, jej złote oczy, niczym u kota, świeciły w mroku.

- Skarbie, oboje dobrze wiemy, że nie można sprzeciwić się przeznaczeniu. Można je jedynie oszukać. Mimo to wiesz, że nie przeżyję tego. Nie będę, więc ci składać fałszywej obietnicy. 

czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 12 : Marionetka diabła


Portal otworzył się na Spring Street , z czego była bardzo niezadowolona. Aby dojść do mieszkania musiała przejść aż do Church Street, a później skręcić na Avenue of the Americas. Najgorszy był fakt, że ma na sobie jedynie białą, koronkową bieliznę. Było już dość późno, a sklepy które mijała albo były zamknięte, albo miały tak okropne ubrania, że nie zniżyłaby się choćby do przymierzenia ich. Idąc ulicą wstąpiła jedynie do jednego sklepu i kupiła buty do kolan na wysokiej koturnie. Nie miała żadnych problemów z akceptacją siebie. Była taka jaka chciała być, chuda, może nawet przesadnie, bo większość kości wystawała niczym u szkieletu, okryta jedynie cienką skórą. Miała długie nogi, co wyglądało dość dziwnie, bo nie należała do wysokich. Jej długie blond włosy delikatnie podskakiwały kiedy szła, zasłaniając kościste plecy.
Dochodziła już prawie do celu, kiedy poczuła, że traci kontrolę nad własnym ciałem. Jednak nie tak jakby zaraz miała zemdleć, tylko tak jakby jakaś inna, obca, mroczna postać chciała zawładnąć nią. Jednak walczyła tyle ile mogła. Wiedziała, że nie ma szans. Nikt nie ma szans z tą istotą, w końcu jest ona niepokonana i to jej wszyscy służą, nawet Destiny. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła. Otworzyła drzwi swojego mieszkania, jednak nie miała sił by wejść na górę. Upadła na podłogę, a z jej ust popłynęła krew. Kilka przechodniów zauważyło ją przez niezamknięte drzwi. Nikt jednak nie zareagował. Ostatkiem sił otarła krew z twarzy i wyszeptała:
- Ave Satan.
Później poczuła szybko napływającą siłę, która była dużo silniejsza od niej. Poczuła palący ból jakby płonęła od wewnątrz. Krzyknęła jednak nie była pewna jak głośno. Spojrzała na swoje ręce. Przybrały dziwnie szary odcień, żyły lśniły czarnofioletowym światłem pod skórą cienką jak pergamin. Zauważyła, że była przyodziana w suknię z czarnego, prawie przeźroczystego materiału. Jej oczy stały się zupełnie czarne, bez źrenic, tęczówek i białek.
Usłyszała szelest, odwróciła głowę i zobaczyła Tate’a, który miał już zbiec po schodach kiedy zobaczył ją i stanął jak wryty. Widziała w jego oczach swoje odbicie, mimo, że był on daleko od niej. Poczuła niechęć i obrzydzenie do samej siebie. Wiedziała, że to co robi jest złe. Wiedziała, że to nie ona kontroluje samą siebie, lecz mroczna siła, której nie potrafiła kontrolować. Wiedziała, że może za to wiele zapłacić. Wiedziała, że ów magia może ją zabić lub zniszczyć. Wiedziała jednak, że gorsza już być nie może. Zaryzykowała, chodź nie była pewna swojego wyboru. Jakby inaczej na to popatrzeć to nie była jej wina. To nie ona podjęła decyzję i to nie ona zgodziła się na to wszystko. W świecie, w którym żyła była niezwyciężona, jednak różnych demonicznych wymiarach byłaby słaba. Była nikim. Nic nieznaczącą lalką sterowaną przez demona. Kolejną marionetką. Marionetką diabła.
Zobaczyła ciemność. Ciemność, której się bała. Ciemność, przed którą próbowała uciec. Ciemność, której zawsze próbowała uniknąć. Teraz ciemność ją pochłaniała, ale Destiny już nie walczyła. Poczuła wreszcie błogi spokój. Przestało ją wszystko interesować. Czuła jedynie, że unosi się pośród nicości, co w innym przypadku skłoniło by ją, aby próbowała się wydostać. Jednak walka nie była wskazana, wiedziała, że nic to nie da. Zaczęła odpływać, nie wiedziała co się dzieje.
Otworzyła oczy. Zobaczyła ostre, białe światło. Dopiero sekundę później doszły inne zmysły. Usłyszała dźwięk syreny policyjnej. Poczuła przeszywający ją ból. W ustach miała smak swojej, gorzkiej krwi. Leżała na brzuchu na chodniku, a raczej pozostałości po nim. W miejscu uderzenia stworzyła się dziura, a bruk, który był  częścią chodnika rozsypał się na mniejsze kawałki. Podniosła powoli głowę. Poczuła więcej bólu, który spłynął po niej niczym fala. Starała się go zignorować, zaczęła się podnosić. Wtedy zobaczyła swoje poranione ręce. Tysiące płytkich i głębszych nacięć na jej skórze układały dziwną czerwoną siatkę zalaną świeżą krwią pomieszaną z kurzem i pyłem. Próbowała wstać, jednak nie czuła nóg. Lekko zdezorientowana popatrzyła na nie, były wygięte pod nienaturalnym kątem. Obie były złamane i to w kilku miejscach. Zaczęła się rozglądać. Zobaczyła jak policja wkłada martwe ciała do czarnych worków. Coś jej się jednak nie zgadzało. Czegoś jej brakowało w obrazie, który miała przed sobą. W pewnym momencie zobaczyła coś na ostatnim stopniu do jej mieszkania. Widziała zakrwawione ciało na zniszczonych schodach. Patrzyła na nie długo jakby to był tylko sen. A raczej koszmar. Znowu nie żyję – pomyślała – przecież to nie może być prawda. Trafiłam od najgorszego z piekieł. To co nią wstrząsnęło to fakt, że znała to osobę. Nie przejmowała się zniszczonym domem, który wyglądał jakby ktoś wyburzał go kulą. Frontowa ściana była niemalże cała zniszczona. Wewnątrz panował chaos, wszędzie leżały kawałki ścian i różne drewniane i metalowe części. Jeszcze raz zerknęła na ciało. Zaczęła pełznąć do niego, przez co czuła jeszcze więcej bólu. Kiedy dotarła do owej postaci drżącymi rękami odwróciła ją na plecy tak, że mogła zobaczyć jej twarz.
Wydała z siebie zduszony jęk, po jej policzkach spływało coś, jednak nie była pewna czy to łzy czy krew z ran na głowie. Na schodach leżał Tate. Nie oddychał. Jego twarz była poobijana, cała we krwi i przybrała dziwnie blady kolor. Miał kilka ran na skroniach i policzkach. Wiedziała, że on nie żyje, jednak wszystko w niej chciało temu zaprzeczyć. Położyła głowę na jego piersi i zaczęła płakać. Nie wiedziała ile czasu upłynęło, ale w pewnym momencie podeszła do niej policja. Bezsilna nic nie odpowiedziała, tylko mocniej przytuliła się do zmarłego. Policjant złapał ją i próbował odsunąć, aby lekarze mogli opatrzyć i jej rany. W środku znowu poczuła, że nie panuje nad sobą, jednak tym razem była wdzięczna. Zaczęła unosić się w powietrzu. Jej rany momentalnie się zagoiły, a kości zrosły tak, jakby w ogóle ich nie złamała. Poczuła niewyobrażalną moc, teraz jednak potrafiła nią zawładnąć. Popatrzyła prosto w oczy policjantowi.  Siłą, którą otrzymała, zabrała mu życie i przełożyła je do Tate’a. Jednak on się nie obudził. Miała jednak więcej siły by mu pomóc. Później powoli opadła na ziemię i straciła przytomność. Oszołomiona policja zostawiła ich oboje na środku chodnika nieprzytomnych lub martwych.
***
- Tate? – spytała cicho, siedząc obok jego łóżka.
Teoretycznie powinni oboje leżeć w szpitalu. Jednak Jessamine cudownie wyzdrowiała, a Tate został wskrzeszony. Minęło zaledwie kilka dni od wypadku, Tate jeszcze się nie obudził, jednak jego serce biło regularnie. Przyziemni lekarze nie mogli by mu pomóc, więc Destiny zatrudniła wielu czarowników.
Stare mieszkanie dziewczyny zostało prawie całkiem zniszczone, więc kupiła nowe.
Nie spodziewała się, że on się obudzi, albo, że ją słyszy. Siedziała przy nim dzień i noc, odkąd tylko z małą pomocą Magnusa przenieśli go do nowego mieszkania. Nikogo więcej nie było w domu, więc nikt nie kazał jej go opuścić chodź na chwilę. Czuła, że to wszystko jej wina. Co bardzo ją zdziwiło, nigdy nie miała takiego uczucia, nigdy się za nic nie obwiniała, ale wcześniej też nie miała osoby, na której tak bardzo jej zależało. Bała się tego przyznać, bo to oznaczałoby, że zaczyna się wewnętrznie zmieniać. A wcale nie chciała tego pokazywać.
Tate otworzył powoli oczy. W pokoju było ciemno, jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca na etażerce obok łóżka. Zobaczył twarz Destiny, która patrzyła na niego jakby był najważniejszą osobą na świecie, jakby był całym jej światem. Po jej policzkach płynęły łzy, które tuż pod brodą łączyły się i kapały na białe prześcieradło. Otarła je wierzchem dłoni.
- Przepraszam – wyszeptała – za wszystko.
Uśmiechnęła się do niego bez żadnego przymusu. Był to naturalny uśmiech, bez dodatku kpiny czy złowrogości, który sprawiał, że wyglądała młodziej. Niczym mała dziewczyna, która kocha cały świat. Uśmiechając się w taki sposób była naprawdę piękna. Nie potrzebowała nic więcej by zdobywać serca ludzi. Dobrze o tym wiedziała, jednak nigdy tego nie wykorzystywała. Tate poczuł, że to nie znana dziewczyna się do niego uśmiecha lecz anioł zesłany z nieba. Jego własny anioł stróż, który bardzo cieszy się, że on jednak żyje, że nadal może się nim opiekować.
- Tak bardzo się cieszę, że żyjesz – powiedziała znowu ocierając łzy. – Musimy wyjechać. Możemy zwiedzić świat! Odwiedzimy Londyn, Rzym, Paryż, Berlin... – zaczęła mówić coraz szybciej, aby naprawdę ją tą fascynowało. - Gdzie tylko zechcesz pojechać tam się udamy. Na pewien czas dobrze będzie jeśli znikniemy... Ale najpierw musisz wyzdrowieć. Ludzie raczej średnio przeżywają wskrzeszenia.
Jej twarz posmutniała jakby przypomniała sobie o czymś lub o kimś. Tate miał wielką ochotę spytać o czym pomyślała, jednak nie chciał bardziej jej dołować. Aby zamaskować swój smutek, podniosła książkę leżącą obok łóżka i zaczęła ją czytać. Był to dość opasły tom bez zapisanej nazwy w niebieskiej zniszczonej okładce.
Chłopak nie miał siły zapytać co czyta, tylko znowu opadł na poduszki i zasnął. Kiedy się obudził Destiny wyglądała inaczej niż gdy zasypiał. Nadal siedziała przy jego łóżku, jednak zamiast w czarnej bluzce i ciemnej spódnicy, miała na sobie zwiewną granatową sukienkę na ramiączkach. Spostrzegł, że na jej chudych kolanach leży książka w jasnej, skórzanej oprawie z łacińskim tytułem, którego nie potrafił przeczytać. Usiadł na łóżku. Zobaczył więcej książek w różnokolorowych oprawach poukładanych w krzywe sterty.
- Czego szukasz w tych książkach? – spytał zaciekawiony.
- Czaru kryjącego – odparła kładąc kolejną książkę na górze.
- I jak poszukiwania?
- Nawet dobrze. Mam kilka z czarnej księgi – wskazała na granatowy tom leżący w nogach łóżka. – Jednak teraz szukam coś z książek niezakazanych – mruknęła. – To bez sensu. Nienawidzę zasad czarowników, nie dość, że są strasznie egoistyczni, to jeszcze każą przestrzegać głupich zasad.
- Aha – odparł.
Przez następną chwilę zapanowała cisza. Destiny wróciła do przeglądania pożółkłych stronic księgi.
- Zauważyłem, że nigdy nie klniesz i nie wzywasz boga. Zastanawiam się dlaczego – powiedział i spojrzał prosto na nią.
Zaśmiała się cicho, odrywając wzrok od łacińskich napisów.
- Nie należy mówić imienia boskiego w sytuacjach, w których on nie chce się znaleźć. To samo tyczy się demonów. Przekleństwa są częściowo łaciną i można je tłumaczyć jako imię diabła.
- Jesteś wierząca? – spytał zaskoczony jej wyznaniem.
- Nie. Ale nie mogę łamać zasad, dotyczących tych co istnieją i są silniejsi ode mnie. Może dlatego nie jestem wierząca, wierzyć znaczy ufać, że jest choć się go nie widziało. Ja zaś wiem, bo widziałam wiele. Co prawda nie samego boga lecz anioły i demony, nawet samego Satana.
- Ludzka wiara jest mała i rzadko pełna. Nachodzą wątpliwości co do istnienia istoty w którą się wierzy – kontynuowała.- Często jest to dołujące. Szczęśliwi są ateiści, którzy w nic nie wierzą. Dzięki temu nie rozpatrują tego czy bóg istnieje, bo im to nie potrzebne... – zamilkła patrząc na ścianę. - A ty jesteś wierzący. To czuć.
- Nie wierzę w szatana – powiedział pospiesznie.
- A kto mówi, że jesteś satanistą? – spytała uśmiechając się ironicznie. – Wydaje ci się, że można mnie oszukać? Wiem o tobie dużo więcej niż myślisz.
***
Minęło kilka dni od ich dość burzliwej rozmowy. Destiny cały czas czuwała obok jego łóżka, jednak nie odezwała się ani słowem. Wyjechali na lotnisko nie zabierając ze sobą nic oprócz fałszywych paszportów i małego bagażu podręcznego. Dopiero po pewnym czasie Tate zrozumiał, że sposobem ukrycia się Destiny wcale nie jest wyjazd poza miasto daleko od cywilizacji. Nie, ona aby zniknąć wybierała wielkie miasta. Jej mieszkanie zawsze było blisko metra, lotniska lub innego sposobu ucieczki.
- Rzym? – spytał patrząc na dwa bilety klasy biznes do stolicy Włoch.
- To cudowne miasto! Wątpię, żebyś kiedykolwiek odwiedził Europę, więc ci ją pokarzę. Wszystkie piękne miejsca, które warto zobaczyć.
- A podobno mieliśmy się ukrywać – mruknął, próbując wyobrazić sobie tą wycieczkę z Jessamine, która opowiada mu historię Koloseum dodając parę swoich spostrzeżeń za czasów jakiegoś cezara.
- Nie jestem taka stara – odburknęła, jakby czytała w jego myślach. – Najpierw pozwiedzamy, a później wyjedziemy na Sycylię. Mam nadzieję, że lubisz makaron i ryby.
***
To było dość dziwne przeżycie. Lecieli samolotem wiele godzin. Chodź w wygodnym białym fotelu podróż wcale nie wydawała się męcząca. W tej części samolotu nie było tłumów. Jedynie kilka miejsc było zajętych przez mężczyzn w czarnych i granatowych garniturach. Jedni przeglądali jakieś papiery, inni pisali na komputerze, jeszcze inni sprawdzali coś na telefonach. Destiny oparła się o ramię Tate’a i zaczęła coś mruczeć pod nosem. Na początku myślał, że coś do niego mówi, później zrozumiał, że po prostu nuci jakąś piosenkę.
Kilka razy przywoływała do siebie stewardessę i zadawała jej jakieś pytania. Jednak tak cicho, że trudno było usłyszeć o co pyta. Za którymś razem stewardessa zniknęła na chwilę, by pojawić się z dwoma kieliszkami czerwonego wina.
Cały lot minął bez większych komplikacji. Na lotnisku Florence Airport, Peretola panował duży ruch. Tysiące ludzi chodziło ze swoim bagażem lub nerwowo na niego czekała. Na zewnątrz było dużo cieplej niż w Nowym Jorku, jednak niebo pokrywała częsta warstwa chmur.
Destiny wyjęła telefon i zadzwoniła do kogoś. Rozmawiała biegle po włosku, w przeciwieństwie do Tate’a który znał jedynie angielski i trochę hiszpańskiego. Nie minęło kilka minut jak czarne ferrari podjechało tuż przed nich.
- Pozwiedzamy kiedy indziej – powiedziała ze smutkiem w głosie i podeszła do auta. Wysiadł z niego wysoki brunet o czekoladowych oczach i przyjaznych rysach twarzy. Obszedł auto, oparł się o jego maskę i podał Destiny kluczyki z tajemniczym uśmiechem. - Grazie. Arrivederci – powiedziała z akcentem do chłopaka. Uśmiechnął się i odszedł w stronę parkingu.
- Gdzie jedziemy? – spytał Tate podejrzliwym tonem.
- Do mojego domku. Zaczynają już węszyć wokół mnie, więc raczej nie mogę się pokazywać przez parę tygodni.
***
Następne godziny jechali w milczeniu do Volterry, gdzie Destiny miała dom, z maksymalną prędkością jaką można było wyciągnąć z tego samochodu.
- Wiesz, że nie musisz ze mną nigdzie jeździć. Zawsze możesz powiedzieć mi „Spierdalaj” albo po prostu „Odejdź”, a ja cię zostawię i przyrzekam na anioła, że więcej byś mnie nie zobaczył – powiedziała spokojnym tonem patrząc prosto przed siebie na drogę.
Mimo łagodnego głosu Tate poczuł jak coś ostrego wbiło się w jego serce. Wstrzymał oddech, przed oczami stanęły mu czarne kropki. Nie rozumiał co się właśnie stało. Jak to możliwe, że ona obiecała mu, iż więcej jej nie zobaczy. Była dla niego czymś więcej niż tylko przyjaciółką, dziwną, samotną dziewczyną, która dla niego starała się zmienić, której życie wcale nie było proste. Była dla niego ważną osobą, która wywróciła jego świat, i która zawsze przy nim trwała. Była jego całym nowym światem. Ale widocznie o tym nie wiedziała. Tate powoli zaczerpnął tchu. Wcale nie chciał się z nią rozstawać, a podróże go nie nużyły. Nie rozumiał dlaczego wyjeżdżają i czasem zdawał sobie sprawę, że Destiny wielu rzeczy mu nie mówi, ale nie przeszkadzało mu to. Dobrze wiedział, że każdy ma swoje tajemnice. A ona wiedziała, że on nie musi wiedzieć. Co było bardzo dobrym wyjściem. Zbyt wiele informacji z jej świata mogłoby go zniszczyć. Często czuł się jakby po wielu latach wybudzono go ze snu, który może i nie zawsze był dobry, ale i tak zdawał się być lepszy od tej rzeczywistości.  Starał się wyobrazić sobie swoje życie bez Jessamine. Była to wizja z koszmaru. On pozostawiony sam w domu, w którym wszyscy go nienawidzą. Zobaczył twarze osób, które mieszkały w przeklętym domu, szczególnie zapamiętał tych, których zabił. Starał się odgonić od siebie te obrazy, ale nie potrafił. Przez jego głowę przemknęła twarz Violet, usłyszał jej głos „żegnaj Tate” i mimo, że to było ich pożegnanie, ona wcale się nie smuciła.
- Gli occhi sono lo specchio dell'anima – rzekła cicho Destiny wyrywając Tate’a z prześladujących go wspomnień.
- Co to znaczy? – spytał odruchowo nie rozumiejąc tego co powiedziała.
- Oczy są zwierciadłem duszy – wyjaśniła przenosząc wzrok na niego. – Ty masz duszę poety. Piękną, niewinną, delikatną i niszczoną przez otaczające otoczenie. Matka zapewne chciała byś był idealny. Wówczas często człowiek stara się zrobić wszystko by zaprzeczyć temu ideałowi.
- Skąd to wszystko wiesz?
Nic nie odpowiedziała. Zapanowała cicha. Destiny skręciła gwałtownie na wybrukowaną drogę. Jechali teraz w przeciwnym kierunku do którego mieli się udać. Jechali drogą wijącą się u stup pagórków porośniętych dzikimi dwumetrowymi drzewami pełnymi oliwek. Na końcu stała wysoka na pięć metrów brama z kutego, czarnego metalu i dwóch trzymetrowych strażników w srebrnych zbrojach z kamiennymi twarzami i wielkimi mieczami, które złączone w wielki „x” tarasowały przejście prowadzące go nikąd. Jessamine z westchnieniem wysiadła z auta i podeszła do strażników. Trzymając w ręce prostą, srebrną, świecącą na czarno laseczkę nakreśliła nią na bramie jakiś symbol. Miecze podniosły się niemalże magiczną mocą, a brama otworzyła się z głośnym zgrzytem. Destiny zajęła powrotem swoje miejsce i wcisnęła pedał gazu do podłogi, tak że auto zamiast powoli ruszyć wyskoczyło na drogę.
Tate widział za bramą jedynie wielką łąkę porośniętą suchą trawą i gdzieniegdzie rosnące krzaki oraz suche kwiaty. Przejeżdżając przez bramę ujrzał asfaltową drogę pośród szmaragdowego lasu, którego historia zaczęła się kilkaset lat temu. Kraina wydawała się wytworem jakiegoś snu. Ponad wierzchołkami jodeł i świerków znajdowało się błękitne niebo bez jednej chmurki, jednak nie widać było słońca, ponieważ zasłaniała je wysoka wieża zamku rodem z legendy.
Droga kończyła się tuż przed ów zamkiem, który imponował swoimi gabarytami. Same drzwi wejściowe miały pięćdziesiąt metrów wysokości i były zrobione z ciemnego drewna. Pałac wybudowano z wielkich, równych bloków skały kolor przypominającej grafit jednak połyskującej w promieniach słońca niczym diament. Budowla miała trzy piętra właściwe oraz trzy wieże, dwie od strony frontowej i jedną, największą na samym środku. 
Jessamine wysiadła z auta i z uśmiechem podeszła do drzwi. Tate dołączył do niej ze zdziwieniem. Poczuł się jakby ktoś go zmniejszył, bo wszystko w około było ogromne. Destiny otworzyła drzwi nie używając zbyt wiele siły. Okazały się mieć pół metra szerokości i wcale nie były lekkie. W środku panował chłód.
Hall był w całości wyłożony marmurowymi płytami. Po obu stronach stały rzędy marmurowych kolumn, które podtrzymywały sufit. W środku było mnóstwo wolnej przestrzeni. Większość ścian była pusta, jedynie w niektórych miejscach wisiały jakieś wielkie obrazy lub portrety. W salonie znajdował się kamienny kominek, w którym palił się niebieski ogień. Na środku stała skórzana kanapa i dwa fotele w takim samych krwistym kolorze. Pomiędzy nimi znajdował się szklany stół, a na nim bukiet świeżych czerwonych róż.
Na parterze znajdowała się także kuchnia wykonana z onyksu i jadalnia, w której ściany i podłoga były wyłożone sosnowym drewnem. Oraz biblioteka, gdzie półki z książkami sięgały sufitu i były ustawione w rzędach. Wyżej znajdowały się sypialnie, każda z łazienką, i pokój muzyczny, w którym były wszystkie instrumenty z minionych wieków. Na trzecim piętrze było jeszcze kilka sypialni, dwa salony i dwie zbrojownie pełne przeróżnej broni. W najwyższej wieży była położona sala treningowa, ukryta zbrojownia oraz poddasze. W mniejszych wieżach mieli pokoje służący, a na ich szczytach hodowano różne zioła, przyprawy, owoce i kwiaty. W podziemiach, do których drzwi zostały lata temu zamknięte na klucz i zabite metalową kratą, znajdowały się kamienne blaty, które początkowo używano do torturowania nieprzyjaciół, później na nich zaczęto wyjmować wnętrzności osób, które były chowane na terenie lasu, by dzikie zwierzęta nie rozszarpywały zakopanych ciał, aż na końcu służyły do przyrządzania różnych mikstur i trucizn, na których pani domu znała się jak nikt inny. Niżej, przez tajne drzwi schodziło się do winiarni z setkami dębowych beczek wypełnionych winami z różnych okresów czasu. Wszędzie wchodziło i schodziło się marmurowymi schodami. W budynku nie umieszczono takiego wynalazku jak winda.
- Zawsze wydawało mi się, że jesteś księżniczką z bajki, której nie znam. A teraz znalazłem twój zamek -  zamruczał pochylając się nad nią.
Zaśmiała się cicho, i chociaż był to wymuszony śmiech, Tate udawał, że go kupił i uśmiechnął się do niej.
W tym domu panowało wiele zasad, przez co wszystko wydawało się być rygorystyczne i surowe. Większość osób pracujących tam pamiętała jeszcze czasy wypraw krzyżowych. Więc mimo wprowadzenia takich udogodnień jak prąd i sprzęt elektroniczny, posługiwano się tradycyjnymi metodami. Wszystko było ustalone, godziny posiłków, czas muzyki na żywo, czas poświęcony na doskonalenie nauk, godziny relaksu, czas na treningi i godziny w których przychodzili goście.
Pierwszy tydzień był dla Tate’a prawdziwą torturą, z czasem zaczął się przyzwyczajać i nawet polubił to, że ma harmonogram na cały dzień. Tate w porównaniu do Destiny stosował się do wszystkiego. Ona zaś robiła wszystko po swojemu bardzo drażniąc tym swoich podwładnych. Kiedy tamci siłą zaczęli starać się ją przekonywać do planu dnia od niechcenia wyciągnęła sztylet i im zagroziła. Od tamtego czasu nic już ją nie ograniczało. Tate’a również.

- Miejsce, w którym się znajdujemy jest w tak zwanej kieszeni między wymiarowej – wyjaśniła mu którejś nocy. – Trudno powiedzieć tu o panowaniu podstawowych praw takich jak czas, bo on istnieje lecz nieco inaczej niż gdziekolwiek indziej. Czas jest tu pojęciem względnym i nie ma sposobu by go określić. Co często może być wadą niż zaletą. Dobrą stronę tego jest możliwość przeniesienia się w dowolne miejsce, bo brama przez którą weszliśmy to portal – kontynuowała. – Mojego królestwa nie można nijak wytropić co czyni go moim ulubionym miejscem.