Portal otworzył
się na Spring Street , z czego była bardzo niezadowolona. Aby dojść do
mieszkania musiała przejść aż do Church Street, a później skręcić na Avenue of
the Americas. Najgorszy był fakt, że ma na sobie jedynie białą, koronkową
bieliznę. Było już dość późno, a sklepy które mijała albo były zamknięte, albo
miały tak okropne ubrania, że nie zniżyłaby się choćby do przymierzenia ich. Idąc
ulicą wstąpiła jedynie do jednego sklepu i kupiła buty do kolan na wysokiej
koturnie. Nie miała żadnych problemów z akceptacją siebie. Była taka jaka
chciała być, chuda, może nawet przesadnie, bo większość kości wystawała niczym
u szkieletu, okryta jedynie cienką skórą. Miała długie nogi, co wyglądało dość
dziwnie, bo nie należała do wysokich. Jej długie blond włosy delikatnie
podskakiwały kiedy szła, zasłaniając kościste plecy.
Dochodziła już
prawie do celu, kiedy poczuła, że traci kontrolę nad własnym ciałem. Jednak nie
tak jakby zaraz miała zemdleć, tylko tak jakby jakaś inna, obca, mroczna postać
chciała zawładnąć nią. Jednak walczyła tyle ile mogła. Wiedziała, że nie ma
szans. Nikt nie ma szans z tą istotą, w końcu jest ona niepokonana i to jej
wszyscy służą, nawet Destiny. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła.
Otworzyła drzwi swojego mieszkania, jednak nie miała sił by wejść na górę.
Upadła na podłogę, a z jej ust popłynęła krew. Kilka przechodniów zauważyło ją
przez niezamknięte drzwi. Nikt jednak nie zareagował. Ostatkiem sił otarła krew
z twarzy i wyszeptała:
- Ave Satan.
Później
poczuła szybko napływającą siłę, która była dużo silniejsza od niej. Poczuła
palący ból jakby płonęła od wewnątrz. Krzyknęła jednak nie była pewna jak
głośno. Spojrzała na swoje ręce. Przybrały dziwnie szary odcień, żyły lśniły
czarnofioletowym światłem pod skórą cienką jak pergamin. Zauważyła, że była
przyodziana w suknię z czarnego, prawie przeźroczystego materiału. Jej oczy
stały się zupełnie czarne, bez źrenic, tęczówek i białek.
Usłyszała
szelest, odwróciła głowę i zobaczyła Tate’a, który miał już zbiec po schodach
kiedy zobaczył ją i stanął jak wryty. Widziała w jego oczach swoje odbicie,
mimo, że był on daleko od niej. Poczuła niechęć i obrzydzenie do samej siebie.
Wiedziała, że to co robi jest złe. Wiedziała, że to nie ona kontroluje samą
siebie, lecz mroczna siła, której nie potrafiła kontrolować. Wiedziała, że może
za to wiele zapłacić. Wiedziała, że ów magia może ją zabić lub zniszczyć.
Wiedziała jednak, że gorsza już być nie może. Zaryzykowała, chodź nie była
pewna swojego wyboru. Jakby inaczej na to popatrzeć to nie była jej wina. To
nie ona podjęła decyzję i to nie ona zgodziła się na to wszystko. W świecie, w
którym żyła była niezwyciężona, jednak różnych demonicznych wymiarach byłaby
słaba. Była nikim. Nic nieznaczącą lalką sterowaną przez demona. Kolejną
marionetką. Marionetką diabła.
Zobaczyła
ciemność. Ciemność, której się bała. Ciemność, przed którą próbowała uciec.
Ciemność, której zawsze próbowała uniknąć. Teraz ciemność ją pochłaniała, ale
Destiny już nie walczyła. Poczuła wreszcie błogi spokój. Przestało ją wszystko
interesować. Czuła jedynie, że unosi się pośród nicości, co w innym przypadku
skłoniło by ją, aby próbowała się wydostać. Jednak walka nie była wskazana,
wiedziała, że nic to nie da. Zaczęła odpływać, nie wiedziała co się dzieje.
Otworzyła
oczy. Zobaczyła ostre, białe światło. Dopiero sekundę później doszły inne
zmysły. Usłyszała dźwięk syreny policyjnej. Poczuła przeszywający ją ból. W
ustach miała smak swojej, gorzkiej krwi. Leżała na brzuchu na chodniku, a
raczej pozostałości po nim. W miejscu uderzenia stworzyła się dziura, a bruk,
który był częścią chodnika rozsypał się
na mniejsze kawałki. Podniosła powoli głowę. Poczuła więcej bólu, który spłynął
po niej niczym fala. Starała się go zignorować, zaczęła się podnosić. Wtedy
zobaczyła swoje poranione ręce. Tysiące płytkich i głębszych nacięć na jej
skórze układały dziwną czerwoną siatkę zalaną świeżą krwią pomieszaną z kurzem
i pyłem. Próbowała wstać, jednak nie czuła nóg. Lekko zdezorientowana
popatrzyła na nie, były wygięte pod nienaturalnym kątem. Obie były złamane i to
w kilku miejscach. Zaczęła się rozglądać. Zobaczyła jak policja wkłada martwe
ciała do czarnych worków. Coś jej się jednak nie zgadzało. Czegoś jej brakowało
w obrazie, który miała przed sobą. W pewnym momencie zobaczyła coś na ostatnim stopniu
do jej mieszkania. Widziała zakrwawione ciało na zniszczonych schodach.
Patrzyła na nie długo jakby to był tylko sen. A raczej koszmar. Znowu nie żyję – pomyślała – przecież to nie może być prawda. Trafiłam
od najgorszego z piekieł. To co nią wstrząsnęło to fakt, że znała to osobę.
Nie przejmowała się zniszczonym domem, który wyglądał jakby ktoś wyburzał go
kulą. Frontowa ściana była niemalże cała zniszczona. Wewnątrz panował chaos,
wszędzie leżały kawałki ścian i różne drewniane i metalowe części. Jeszcze raz
zerknęła na ciało. Zaczęła pełznąć do niego, przez co czuła jeszcze więcej
bólu. Kiedy dotarła do owej postaci drżącymi rękami odwróciła ją na plecy tak,
że mogła zobaczyć jej twarz.
Wydała z siebie zduszony jęk, po
jej policzkach spływało coś, jednak nie była pewna czy to łzy czy krew z ran na
głowie. Na schodach leżał Tate. Nie oddychał. Jego twarz była poobijana, cała
we krwi i przybrała dziwnie blady kolor. Miał kilka ran na skroniach i
policzkach. Wiedziała, że on nie żyje, jednak wszystko w niej chciało temu
zaprzeczyć. Położyła głowę na jego piersi i zaczęła płakać. Nie wiedziała ile
czasu upłynęło, ale w pewnym momencie podeszła do niej policja. Bezsilna nic
nie odpowiedziała, tylko mocniej przytuliła się do zmarłego. Policjant złapał ją
i próbował odsunąć, aby lekarze mogli opatrzyć i jej rany. W środku znowu
poczuła, że nie panuje nad sobą, jednak tym razem była wdzięczna. Zaczęła
unosić się w powietrzu. Jej rany momentalnie się zagoiły, a kości zrosły tak,
jakby w ogóle ich nie złamała. Poczuła niewyobrażalną moc, teraz jednak
potrafiła nią zawładnąć. Popatrzyła prosto w oczy policjantowi. Siłą, którą otrzymała, zabrała mu życie i
przełożyła je do Tate’a. Jednak on się nie obudził. Miała jednak więcej siły by
mu pomóc. Później powoli opadła na ziemię i straciła przytomność. Oszołomiona
policja zostawiła ich oboje na środku chodnika nieprzytomnych lub martwych.
***
- Tate? – spytała cicho, siedząc
obok jego łóżka.
Teoretycznie
powinni oboje leżeć w szpitalu. Jednak Jessamine cudownie wyzdrowiała, a Tate
został wskrzeszony. Minęło zaledwie kilka dni od wypadku, Tate jeszcze się nie
obudził, jednak jego serce biło regularnie. Przyziemni lekarze nie mogli by mu
pomóc, więc Destiny zatrudniła wielu czarowników.
Stare mieszkanie dziewczyny
zostało prawie całkiem zniszczone, więc kupiła nowe.
Nie
spodziewała się, że on się obudzi, albo, że ją słyszy. Siedziała przy nim dzień
i noc, odkąd tylko z małą pomocą Magnusa przenieśli go do nowego mieszkania.
Nikogo więcej nie było w domu, więc nikt nie kazał jej go opuścić chodź na
chwilę. Czuła, że to wszystko jej wina. Co bardzo ją zdziwiło, nigdy nie miała
takiego uczucia, nigdy się za nic nie obwiniała, ale wcześniej też nie miała
osoby, na której tak bardzo jej zależało. Bała się tego przyznać, bo to
oznaczałoby, że zaczyna się wewnętrznie zmieniać. A wcale nie chciała tego
pokazywać.
Tate otworzył
powoli oczy. W pokoju było ciemno, jedynym źródłem światła była mała lampka
stojąca na etażerce obok łóżka. Zobaczył twarz Destiny, która patrzyła na niego
jakby był najważniejszą osobą na świecie, jakby był całym jej światem. Po jej
policzkach płynęły łzy, które tuż pod brodą łączyły się i kapały na białe
prześcieradło. Otarła je wierzchem dłoni.
- Przepraszam – wyszeptała – za
wszystko.
Uśmiechnęła się
do niego bez żadnego przymusu. Był to naturalny uśmiech, bez dodatku kpiny czy
złowrogości, który sprawiał, że wyglądała młodziej. Niczym mała dziewczyna,
która kocha cały świat. Uśmiechając się w taki sposób była naprawdę piękna. Nie
potrzebowała nic więcej by zdobywać serca ludzi. Dobrze o tym wiedziała, jednak
nigdy tego nie wykorzystywała. Tate poczuł, że to nie znana dziewczyna się do
niego uśmiecha lecz anioł zesłany z nieba. Jego własny anioł stróż, który
bardzo cieszy się, że on jednak żyje, że nadal może się nim opiekować.
- Tak bardzo się cieszę, że
żyjesz – powiedziała znowu ocierając łzy. – Musimy wyjechać. Możemy zwiedzić
świat! Odwiedzimy Londyn, Rzym, Paryż, Berlin... – zaczęła mówić coraz
szybciej, aby naprawdę ją tą fascynowało. - Gdzie tylko zechcesz pojechać tam
się udamy. Na pewien czas dobrze będzie jeśli znikniemy... Ale najpierw musisz
wyzdrowieć. Ludzie raczej średnio przeżywają wskrzeszenia.
Jej twarz
posmutniała jakby przypomniała sobie o czymś lub o kimś. Tate miał wielką ochotę
spytać o czym pomyślała, jednak nie chciał bardziej jej dołować. Aby zamaskować
swój smutek, podniosła książkę leżącą obok łóżka i zaczęła ją czytać. Był to
dość opasły tom bez zapisanej nazwy w niebieskiej zniszczonej okładce.
Chłopak nie
miał siły zapytać co czyta, tylko znowu opadł na poduszki i zasnął. Kiedy się
obudził Destiny wyglądała inaczej niż gdy zasypiał. Nadal siedziała przy jego
łóżku, jednak zamiast w czarnej bluzce i ciemnej spódnicy, miała na sobie
zwiewną granatową sukienkę na ramiączkach. Spostrzegł, że na jej chudych
kolanach leży książka w jasnej, skórzanej oprawie z łacińskim tytułem, którego
nie potrafił przeczytać. Usiadł na łóżku. Zobaczył więcej książek w
różnokolorowych oprawach poukładanych w krzywe sterty.
- Czego szukasz w tych książkach?
– spytał zaciekawiony.
- Czaru kryjącego – odparła
kładąc kolejną książkę na górze.
- I jak poszukiwania?
- Nawet dobrze. Mam kilka z
czarnej księgi – wskazała na granatowy tom leżący w nogach łóżka. – Jednak
teraz szukam coś z książek niezakazanych – mruknęła. – To bez sensu. Nienawidzę
zasad czarowników, nie dość, że są strasznie egoistyczni, to jeszcze każą
przestrzegać głupich zasad.
- Aha – odparł.
Przez następną chwilę zapanowała
cisza. Destiny wróciła do przeglądania pożółkłych stronic księgi.
- Zauważyłem, że nigdy nie
klniesz i nie wzywasz boga. Zastanawiam się dlaczego – powiedział i spojrzał
prosto na nią.
Zaśmiała się cicho, odrywając
wzrok od łacińskich napisów.
- Nie należy mówić imienia
boskiego w sytuacjach, w których on nie chce się znaleźć. To samo tyczy się
demonów. Przekleństwa są częściowo łaciną i można je tłumaczyć jako imię
diabła.
- Jesteś wierząca? – spytał
zaskoczony jej wyznaniem.
- Nie. Ale nie mogę łamać zasad,
dotyczących tych co istnieją i są silniejsi ode mnie. Może dlatego nie jestem
wierząca, wierzyć znaczy ufać, że jest choć się go nie widziało. Ja zaś wiem,
bo widziałam wiele. Co prawda nie samego boga lecz anioły i demony, nawet
samego Satana.
- Ludzka wiara jest mała i rzadko
pełna. Nachodzą wątpliwości co do istnienia istoty w którą się wierzy –
kontynuowała.- Często jest to dołujące. Szczęśliwi są ateiści, którzy w nic nie
wierzą. Dzięki temu nie rozpatrują tego czy bóg istnieje, bo im to nie
potrzebne... – zamilkła patrząc na ścianę. - A ty jesteś wierzący. To czuć.
- Nie wierzę w szatana –
powiedział pospiesznie.
- A kto mówi, że jesteś
satanistą? – spytała uśmiechając się ironicznie. – Wydaje ci się, że można mnie
oszukać? Wiem o tobie dużo więcej niż myślisz.
***
Minęło kilka
dni od ich dość burzliwej rozmowy. Destiny cały czas czuwała obok jego łóżka,
jednak nie odezwała się ani słowem. Wyjechali na lotnisko nie zabierając ze
sobą nic oprócz fałszywych paszportów i małego bagażu podręcznego. Dopiero po
pewnym czasie Tate zrozumiał, że sposobem ukrycia się Destiny wcale nie jest
wyjazd poza miasto daleko od cywilizacji. Nie, ona aby zniknąć wybierała
wielkie miasta. Jej mieszkanie zawsze było blisko metra, lotniska lub innego
sposobu ucieczki.
- Rzym? – spytał patrząc na dwa
bilety klasy biznes do stolicy Włoch.
- To cudowne miasto! Wątpię,
żebyś kiedykolwiek odwiedził Europę, więc ci ją pokarzę. Wszystkie piękne
miejsca, które warto zobaczyć.
- A podobno mieliśmy się ukrywać
– mruknął, próbując wyobrazić sobie tą wycieczkę z Jessamine, która opowiada mu
historię Koloseum dodając parę swoich spostrzeżeń za czasów jakiegoś cezara.
- Nie jestem taka stara –
odburknęła, jakby czytała w jego myślach. – Najpierw pozwiedzamy, a później wyjedziemy
na Sycylię. Mam nadzieję, że lubisz makaron i ryby.
***
To było dość
dziwne przeżycie. Lecieli samolotem wiele godzin. Chodź w wygodnym białym
fotelu podróż wcale nie wydawała się męcząca. W tej części samolotu nie było
tłumów. Jedynie kilka miejsc było zajętych przez mężczyzn w czarnych i
granatowych garniturach. Jedni przeglądali jakieś papiery, inni pisali na
komputerze, jeszcze inni sprawdzali coś na telefonach. Destiny oparła się o
ramię Tate’a i zaczęła coś mruczeć pod nosem. Na początku myślał, że coś do
niego mówi, później zrozumiał, że po prostu nuci jakąś piosenkę.
Kilka razy
przywoływała do siebie stewardessę i zadawała jej jakieś pytania. Jednak tak
cicho, że trudno było usłyszeć o co pyta. Za którymś razem stewardessa zniknęła
na chwilę, by pojawić się z dwoma kieliszkami czerwonego wina.
Cały lot minął
bez większych komplikacji. Na lotnisku Florence Airport, Peretola panował duży
ruch. Tysiące ludzi chodziło ze swoim bagażem lub nerwowo na niego czekała. Na
zewnątrz było dużo cieplej niż w Nowym Jorku, jednak niebo pokrywała częsta
warstwa chmur.
Destiny wyjęła
telefon i zadzwoniła do kogoś. Rozmawiała biegle po włosku, w przeciwieństwie
do Tate’a który znał jedynie angielski i trochę hiszpańskiego. Nie minęło kilka
minut jak czarne ferrari podjechało tuż przed nich.
- Pozwiedzamy kiedy indziej –
powiedziała ze smutkiem w głosie i podeszła do auta. Wysiadł z niego wysoki
brunet o czekoladowych oczach i przyjaznych rysach twarzy. Obszedł auto, oparł
się o jego maskę i podał Destiny kluczyki z tajemniczym uśmiechem. - Grazie.
Arrivederci – powiedziała z akcentem do chłopaka. Uśmiechnął się i odszedł w
stronę parkingu.
- Gdzie jedziemy? – spytał Tate podejrzliwym
tonem.
- Do mojego domku. Zaczynają już
węszyć wokół mnie, więc raczej nie mogę się pokazywać przez parę tygodni.
***
Następne
godziny jechali w milczeniu do Volterry, gdzie Destiny miała dom, z maksymalną
prędkością jaką można było wyciągnąć z tego samochodu.
- Wiesz, że nie musisz ze mną
nigdzie jeździć. Zawsze możesz powiedzieć mi „Spierdalaj” albo po prostu
„Odejdź”, a ja cię zostawię i przyrzekam na anioła, że więcej byś mnie nie
zobaczył – powiedziała spokojnym tonem patrząc prosto przed siebie na drogę.
Mimo łagodnego
głosu Tate poczuł jak coś ostrego wbiło się w jego serce. Wstrzymał oddech,
przed oczami stanęły mu czarne kropki. Nie rozumiał co się właśnie stało. Jak
to możliwe, że ona obiecała mu, iż więcej jej nie zobaczy. Była dla niego czymś
więcej niż tylko przyjaciółką, dziwną, samotną dziewczyną, która dla niego
starała się zmienić, której życie wcale nie było proste. Była dla niego ważną
osobą, która wywróciła jego świat, i która zawsze przy nim trwała. Była jego
całym nowym światem. Ale widocznie o tym nie wiedziała. Tate powoli zaczerpnął
tchu. Wcale nie chciał się z nią rozstawać, a podróże go nie nużyły. Nie
rozumiał dlaczego wyjeżdżają i czasem zdawał sobie sprawę, że Destiny wielu
rzeczy mu nie mówi, ale nie przeszkadzało mu to. Dobrze wiedział, że każdy ma
swoje tajemnice. A ona wiedziała, że on nie musi wiedzieć. Co było bardzo
dobrym wyjściem. Zbyt wiele informacji z jej świata mogłoby go zniszczyć.
Często czuł się jakby po wielu latach wybudzono go ze snu, który może i nie
zawsze był dobry, ale i tak zdawał się być lepszy od tej rzeczywistości. Starał się wyobrazić sobie swoje życie bez
Jessamine. Była to wizja z koszmaru. On pozostawiony sam w domu, w którym
wszyscy go nienawidzą. Zobaczył twarze osób, które mieszkały w przeklętym domu,
szczególnie zapamiętał tych, których zabił. Starał się odgonić od siebie te
obrazy, ale nie potrafił. Przez jego głowę przemknęła twarz Violet, usłyszał
jej głos „żegnaj Tate” i mimo, że to było ich pożegnanie, ona wcale się nie
smuciła.
- Gli occhi sono lo specchio
dell'anima – rzekła cicho Destiny wyrywając Tate’a z prześladujących go
wspomnień.
- Co to znaczy? – spytał
odruchowo nie rozumiejąc tego co powiedziała.
- Oczy są zwierciadłem duszy –
wyjaśniła przenosząc wzrok na niego. – Ty masz duszę poety. Piękną, niewinną,
delikatną i niszczoną przez otaczające otoczenie. Matka zapewne chciała byś był
idealny. Wówczas często człowiek stara się zrobić wszystko by zaprzeczyć temu
ideałowi.
- Skąd to wszystko wiesz?
Nic nie
odpowiedziała. Zapanowała cicha. Destiny skręciła gwałtownie na wybrukowaną
drogę. Jechali teraz w przeciwnym kierunku do którego mieli się udać. Jechali
drogą wijącą się u stup pagórków porośniętych dzikimi dwumetrowymi drzewami
pełnymi oliwek. Na końcu stała wysoka na pięć metrów brama z kutego, czarnego
metalu i dwóch trzymetrowych strażników w srebrnych zbrojach z kamiennymi
twarzami i wielkimi mieczami, które złączone w wielki „x” tarasowały przejście
prowadzące go nikąd. Jessamine z westchnieniem wysiadła z auta i podeszła do
strażników. Trzymając w ręce prostą, srebrną, świecącą na czarno laseczkę
nakreśliła nią na bramie jakiś symbol. Miecze podniosły się niemalże magiczną
mocą, a brama otworzyła się z głośnym zgrzytem. Destiny zajęła powrotem swoje
miejsce i wcisnęła pedał gazu do podłogi, tak że auto zamiast powoli ruszyć
wyskoczyło na drogę.
Tate widział
za bramą jedynie wielką łąkę porośniętą suchą trawą i gdzieniegdzie rosnące
krzaki oraz suche kwiaty. Przejeżdżając przez bramę ujrzał asfaltową drogę
pośród szmaragdowego lasu, którego historia zaczęła się kilkaset lat temu.
Kraina wydawała się wytworem jakiegoś snu. Ponad wierzchołkami jodeł i świerków
znajdowało się błękitne niebo bez jednej chmurki, jednak nie widać było słońca,
ponieważ zasłaniała je wysoka wieża zamku rodem z legendy.
Droga kończyła
się tuż przed ów zamkiem, który imponował swoimi gabarytami. Same drzwi
wejściowe miały pięćdziesiąt metrów wysokości i były zrobione z ciemnego
drewna. Pałac wybudowano z wielkich, równych bloków skały kolor przypominającej
grafit jednak połyskującej w promieniach słońca niczym diament. Budowla miała
trzy piętra właściwe oraz trzy wieże, dwie od strony frontowej i jedną,
największą na samym środku.
Jessamine
wysiadła z auta i z uśmiechem podeszła do drzwi. Tate dołączył do niej ze
zdziwieniem. Poczuł się jakby ktoś go zmniejszył, bo wszystko w około było
ogromne. Destiny otworzyła drzwi nie używając zbyt wiele siły. Okazały się mieć
pół metra szerokości i wcale nie były lekkie. W środku panował chłód.
Hall był w
całości wyłożony marmurowymi płytami. Po obu stronach stały rzędy marmurowych
kolumn, które podtrzymywały sufit. W środku było mnóstwo wolnej przestrzeni.
Większość ścian była pusta, jedynie w niektórych miejscach wisiały jakieś
wielkie obrazy lub portrety. W salonie znajdował się kamienny kominek, w którym
palił się niebieski ogień. Na środku stała skórzana kanapa i dwa fotele w takim
samych krwistym kolorze. Pomiędzy nimi znajdował się szklany stół, a na nim
bukiet świeżych czerwonych róż.
Na parterze
znajdowała się także kuchnia wykonana z onyksu i jadalnia, w której ściany i
podłoga były wyłożone sosnowym drewnem. Oraz biblioteka, gdzie półki z
książkami sięgały sufitu i były ustawione w rzędach. Wyżej znajdowały się
sypialnie, każda z łazienką, i pokój muzyczny, w którym były wszystkie
instrumenty z minionych wieków. Na trzecim piętrze było jeszcze kilka sypialni,
dwa salony i dwie zbrojownie pełne przeróżnej broni. W najwyższej wieży była
położona sala treningowa, ukryta zbrojownia oraz poddasze. W mniejszych wieżach
mieli pokoje służący, a na ich szczytach hodowano różne zioła, przyprawy, owoce
i kwiaty. W podziemiach, do których drzwi zostały lata temu zamknięte na klucz
i zabite metalową kratą, znajdowały się kamienne blaty, które początkowo
używano do torturowania nieprzyjaciół, później na nich zaczęto wyjmować
wnętrzności osób, które były chowane na terenie lasu, by dzikie zwierzęta nie
rozszarpywały zakopanych ciał, aż na końcu służyły do przyrządzania różnych
mikstur i trucizn, na których pani domu znała się jak nikt inny. Niżej, przez
tajne drzwi schodziło się do winiarni z setkami dębowych beczek wypełnionych
winami z różnych okresów czasu. Wszędzie wchodziło i schodziło się marmurowymi
schodami. W budynku nie umieszczono takiego wynalazku jak winda.
- Zawsze wydawało mi się, że
jesteś księżniczką z bajki, której nie znam. A teraz znalazłem twój zamek
- zamruczał pochylając się nad nią.
Zaśmiała się
cicho, i chociaż był to wymuszony śmiech, Tate udawał, że go kupił i uśmiechnął
się do niej.
W tym domu
panowało wiele zasad, przez co wszystko wydawało się być rygorystyczne i
surowe. Większość osób pracujących tam pamiętała jeszcze czasy wypraw
krzyżowych. Więc mimo wprowadzenia takich udogodnień jak prąd i sprzęt
elektroniczny, posługiwano się tradycyjnymi metodami. Wszystko było ustalone,
godziny posiłków, czas muzyki na żywo, czas poświęcony na doskonalenie nauk,
godziny relaksu, czas na treningi i godziny w których przychodzili goście.
Pierwszy
tydzień był dla Tate’a prawdziwą torturą, z czasem zaczął się przyzwyczajać i
nawet polubił to, że ma harmonogram na cały dzień. Tate w porównaniu do Destiny
stosował się do wszystkiego. Ona zaś robiła wszystko po swojemu bardzo drażniąc
tym swoich podwładnych. Kiedy tamci siłą zaczęli starać się ją przekonywać do
planu dnia od niechcenia wyciągnęła sztylet i im zagroziła. Od tamtego czasu
nic już ją nie ograniczało. Tate’a również.
- Miejsce, w którym się
znajdujemy jest w tak zwanej kieszeni między wymiarowej – wyjaśniła mu którejś
nocy. – Trudno powiedzieć tu o panowaniu podstawowych praw takich jak czas, bo
on istnieje lecz nieco inaczej niż gdziekolwiek indziej. Czas jest tu pojęciem
względnym i nie ma sposobu by go określić. Co często może być wadą niż zaletą.
Dobrą stronę tego jest możliwość przeniesienia się w dowolne miejsce, bo brama
przez którą weszliśmy to portal – kontynuowała. – Mojego królestwa nie można
nijak wytropić co czyni go moim ulubionym miejscem.
Super rozdział, mega mi się podoba! Uwielbiam to opowiadanie <3 Już się nie mogę doczekać next ^^
OdpowiedzUsuń