czwartek, 16 października 2014

Rozdział 8 : Droga w ciemności

Siedzieli oboje na jasnej kanapie w salonie, Destiny czytała książkę, a Tate patrzył na nią i pił kawę. Po pewnym czasie weszła Cynthia, zabrała stos pustych kubków i filiżanek ze stolika oraz zaproponowała orzechowe latte. Destiny odpowiedziała grzecznie, że nie chce, jednak jej głos był dziwnie stanowczy. Dziewczyna skinęła głową i z tacą pełną brudnych naczyń wyszła zamykając za sobą szklane drzwi.  
Po pewnym czasie Destiny odłożyła książkę na bok i ze zdziwieniem patrzyła na postać, której Tate nie widział. Później wstała i podeszła do kobiety o jednych włosach. Wyciągnęła prawą rękę jakby chciała jej dotknąć by sprawdzić, że jest prawdziwa, ale w połowie odległości dzielącej je, opuściła dłoń.
- Ty nie żyjesz – powiedziała cicho, patrząc przymrużonymi oczami na osobę, której nie widziała od wielu lat. – Ty nie żyjesz! – krzyknęła w akcie zdziwienie mieszającego się z gniewem.
Tate patrzył na nią lekko zdziwiony, ale zaczął przyzwyczajać się do omamów przyjaciółki.
Nagle szyja Destiny została szybkim ruchem przecięta czymś ostrym, czego Tate nie widział. Zaskoczona otworzyła usta by coś powiedzieć, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Z rany, która przecięła obie tętnice wytrysnęła rubinowa krew, która zostawała coraz to bardziej powiększający się jasno czerwony ślad na jej idealnie białej sukience. Odruchowo chwyciła się szyi, ale spod jej palców nadal płynęła stróżkami krew.
Trwało to zaledwie kilka sekund, może kilkanaście, później Destiny bezwładnie odpadła na ziemię. Leżała w kałuży własnej krwi. Krwi, która jeszcze minutę temu krążyła w jej żyłach, teraz spryskała jasną ścianę, obicia mebli oraz podłogę.
Tate jedynie wstał, nie był w stanie się poruszyć. Widok śmierci nieśmiertelnej osoby, którą kochał sprawił, że krew zamieniła się w lód, a nogi odmówiły posłuszeństwa.
Do pokoju weszła cicho Cynthia niosąc tacę z dwoma kubkami pełnymi świeżo zaparzonej, czarnej kawy. Kiedy tylko zobaczyła martwą dziewczynę leżącą we własnej krwi upuściła srebrną tacę. Kubki z porcelany rozbiły się nie mniejsze elementy, a ich zawartość rozlała się na dywan. Pokojówka podeszła do Destiny u uklękła przy niej. Chwyciła w obie ręce jej bezwładną dłoń i zaczęła mówić słowa, w języku, którego Tate nie znał.
Cynthia popatrzyła pustymi oczami wokół siebie. Jej wzrok zatrzymał się na przeciwległej ścianie,  na której świeżą krwią napisano słowo „vindicta”. Dziewczyna mocno przygryzła wargę.
- Czy pomógłbyś mi ją zabrać do jej pokoju? – spytała cicho, wskazując ręką na martwe ciało.
Tate niechętnie, nadal ledwo panując nad własnym ciałem, podszedł do Destiny i delikatnie wziął ją na ręce. Była lekka, tak jakby w środku była zupełnie pusta. Idąc trochę chwiejnym i niepewnym krokiem, zaniósł ją do jej sypialni i położył na łóżku. Zapamiętał, że ukląkł obok łóżka i wierzchem ręki musnął jej zimny policzek, a później objęła go ciemność.
***
Destiny siedziała w zupełnej ciemności, opierając się plecami o ścianę. Cały czas czuła przeszywające fale bólu wydobywające się z poderżniętego gardła. Zacisnęła mocno swoje palce wokół rany jakby to miało jej pomóc. Nie próbowała nawet oddychać, nie musiała. Kiedy pierwszy raz z przyzwyczajenia wzięła płytki oddech poczuła piekielne pieczenie w gardle, a z przecięcia wypłynęła resztka krwi, która została w martwych naczynkach. Po jej policzkach spływało coś kleistego i lodowatego, ale nie wiedziała czy to krew, czy jej łzy czy może coś zupełnie innego. Siedziała tak dość długo, straciła poczucie czasu. Każda sekunda trwała dla niej godziny. Ale tak naprawdę nie trwała nic, ponieważ była w miejscu, którego nie obejmował czas. Zaczęła odczuwać różne emocje i stany, których dotychczas nie czuła tak jak teraz. Odjął ją smutek, samotność, gniew, rozpacz i co najgorsze chłód, który sprawił, że jej zniszczone serce znowu stało się zimne i twarde jak lód.
Próbowała przypomnieć sobie ostatnie wspomnienie. Zobaczyła salon, Tate’a siedzącego obok niej, a później ducha kobiety, której twarzy nie mogła zobaczyć i na końcu palący ból spowodowany przez jej własny rodowy sztylet. Poczuła jeszcze jak krew tryska z jej szyi i plami wszystko wokół. Przypomniała sobie twarz Tate’a, a jej serce przeszył ból nieporównywalnie gorszy od wszystkiego, co wcześniej czuła. Być może spowodowała to miłość, której wcześniej nie czuła. Nie była nawet pewna czym jest miłość, no bo to żadna sztuka iść i powiedzieć komuś ‘kocham cię’, przynajmniej tak myślała. Teraz zrozumiała, że to nie tak działa... Miłość czuje się przebywając z ukochaną osobą, ale podczas jakiejś rozłąki tęsknota rozrywa nie tylko serce, rozrywa człowieka tak, że gubi się niektóre elementy, które znajdują się przy ponownym spotkaniu.
W tym przypadku już nigdy nie miało dojść do spotkania. Rozdzieliła ich śmierć. Śmierci nie można oszukać, okłamać albo przekupić. Można się targować, ale kartą przetargową jest dusza lub życie. Kto dobrowolnie oddałby swoje życie lub duszę za potwora, który zabijał niewinnych ludzi?
W takiej sytuacji zostało jedynie zawrzeć sojusz z szatanem. Destiny nie raz już wykorzystywała demony, ale wtedy miała nad nimi przewagę. Teraz była nikim, pozostawionym cieniem bez duszy w ciemnościach na pewną zgubę. Demon miał nad nią przewagę, ale nie miała nic do stracenia, przecież już wszystko straciła. Wszystko na czym jej zależało.
Wyciągnęła nóż schowany w bucie i szybkim ruchem przecięta tętnicę na nadgarstku prawej ręki. Po palcach spłynęła krew. Pewnymi ruchami zaczęła rysować krwią pentagram sycząc z bólu coś po łacinie. Zakończyła bolesną pieśń, która bardziej przypominała jęczenie niż śpiew, słowem Azazel, które rozniosło się głuchym echem. Pentagram rozbłysnął krwistym światłem. Tuż nad podłogą wzniósł się biały dym, szybko rozprzestrzeniający się po nieskończonej przestrzeni. W płomiennym blasku wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny w krojonym na miarę garniturze. Jego twarz była piękna i surowa, nie określała wieku mężczyzny, oczy spoglądające z wyższością na skuloną dziewczynę, jarzyły się gniewnie, a w nich tańczyły piekielne płomienie.
- Któż świat wezwać Wielkiego Azazela, jednego z najwyższych? – zapytał podniesionym, niskim tonem głosu króla, którego ktoś wyrwał z robienia jakiejś ważnej rzeczy.
- Pomóż... mi... – wycharczała trzymając mocno gardło. Każde słowo sprawiało coraz to więcej bólu. – Muszę... wrócić... Tam... wrócić... – zamilkła na chwilę, opuściła ręce i podniosła głowę. Odważnie spojrzała w płonące oczy demona i bardziej chrapliwie wypowiedziała dwa słowa, na których dźwięk Azazel na chwilę znieruchomiał, a jego twarz zrobiła się zupełnie pusta. – Błagam... Ojcze...
Zmęczona wysiłkiem, który sprawiło jej wypowiedzenie kilku słów, opadła na podłogę. Demon zaczął do niej coś mówić, później syczeć, ale ona go nie słyszała. Później zrobiło jej się zimno. Niechętnie otworzyła oczy.
***
- Jestem czarownikiem, a nie cudotwórcą – powiedział słodko mężczyzna wchodząc do pokoju Destiny. Rozmawiał z Cynthią, która próbowała mu wszystko wyjaśnić. – Ja mogę wyleczyć, ale nie ożywiam. Czarna magia jest niebezpieczna, szczególnie dla kogoś z poza świata Podziemnych.
- Proszę, Magnusie! Dobrze wiesz, że ona nie jest zwykłą Przyziemną.
Tate podniósł głowę słysząc głosy. Zobaczył Cynthię ubraną w ten sam strój co zawsze. Obok niej stał wysoki mężczyzna o imieniu Magnus. Miał on czarne, średniej długości włosy postawione na żelu w kolce posypane brokatem. Jego oczy kota podkreślone były granatową brokatową kredką i błyszczącym cieniem. Ubrany był w ciemnogranatowy płaszcz do ud obsypany już topniejącym śniegiem.
- Czarodziej. Nie cudotwórca – powtórzył i uśmiechnął się do sprzątaczki.
Powolnym krokiem przeszedł pokój i stanął nad łóżkiem martwej dziewczyny.
- Odejdź, najlepiej jak najdalej – nakazał wskazując na Tate’a ręką. Tate miał zamiar się mu sprzeciwić, ale Cynthia chwyciła go za ramię i wypchnęła za drzwi.
Magnus nachylił się ze skupieniem i ręką z wyprostowanymi rękami powoli zaczął wodzić nad ciałem. Zmarszczył brwi i ponownie przeciągnął rękę tuż nad dziewczyną.
- Demoniczna energia – rzekł cicho. – Nie jestem w stanie pomóc. Ona sama dba o to by do was wrócić. Jednak nawet Satan nie ma takiej mocy by przezwyciężyć śmierć. Wróci i umrze, bo jej ciało i dusza będą rozdzielone.
- A co jeśli były rozdzielone już od jakiegoś czasu? Czy będzie w stanie wówczas żyć?
- Stworzenia bez duszy są martwe, chodź ich egzystencję można nazwać życiem.
  - Proszę, wylecz ją chociaż. Nie przybyłeś do nas z Nowego Jorku by teraz opowiadać o życiu istot z podziemnego świata.
- Trudno wyleczyć coś co nie żyje – mruknął czarodziej i wyszedł z pokoju.
***
- Możesz jeszcze raz wytłumaczyć jakich ksiąg potrzebujesz? – spytała Cynthia. Minutę wcześniej Magnus wyjaśnił jej co chce dostać.
Westchnął głęboko i odłożył pożółkłą kartkę na niski, szklany stolik.
- Najlepiej białą księgę, ale prawdopodobnie nie masz jej, więc jakąkolwiek. Magia może by pomogła, ale nie jestem pewien – potarł oko, a na jego policzek posypał się niebieski brokat. – Raczej nie jestem od tego by leczyć zmarłych.
- Postaram się – rzekła i wyszła zabierając stertę rozłożonych kartek ze stołu.
- A tak właściwie kim ty jesteś? – zaciekawiony zmierzył Tate’a wzrokiem.
- Tate Langdon – odpowiedział cicho.
- Znam cię, lecz cię nie znam. Cóż za dziwne zrządzenie – mruknął wesoło Bane. – Ty wiesz, że nie potrafię jej pomóc. Widzę to w twoich pięknych, ciemnych oczach.
- Więc, czemu tu jeszcze jesteś – odburknął mu.
- Dobre pytanie. Mam lepsze: Dlaczego jesteście tutaj? Brakuje tu wszystkiego, jakby była w Los Angeles, Las Vegas... albo gdzieś w Europie, można by jej szybko pomóc. Jaki pech, że przyjechała w jedyne miejsce gdzie nie ma żadnych Podziemnych i tu, na nieszczęście, nie sięga Ciche Miasto!
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Będę w stanie jej pomóc jeśli trafi do Nowego Jorku lub Idrisu.
Zapadła długa cisza. Tate nie wiedział co ma odpowiedzieć nieznajomemu.
- Mówiłeś coś o demonicznej energii... O co w tym chodzi?
- Wszystko co związane z demonem pozostawia ślad. A nasza... Destiny, tak?... Nasza Destiny jest pod działaniem demona. To ciekawe. Musiała znaleźć się bezpośrednio w piekle lub jednym z demonicznych wymiarów.
- To źle?

- Jeśli to co przyzwała, zgodzi się na jej prośbę, ona straci duszę, ale wróci do życia. A jak odmówi to na zawsze zostanie tam gdzie jest – powiedział spokojnie. – Ale ciebie to nie powinno martwić, bo nie znałeś jej zbyt dobrze i nie masz czym współczuć. Mordercy nie mają sumienia. 

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 7 : Klub martwych duchem

Co dzień robiło się coraz zimniej. Śnieg przykrył białą kołderką ziemię, chociaż dopiero był koniec października. Niebo przez cały dzień przypominało jasnoszary koc, który nie przepuszczał promieni. Destiny chodziła z posępną miną w swoich, czarnych, koronkowych sukienkach do połowy ud, bo nienawidziła śniegu. Ten szczególnie ją drażnił, ponieważ lepił się do butów. Pierwszy raz kiedy we wściekłości zniszczyła szafkę, Tate powiedział jej, że mogą wyjechać, gdzieś gdzie nie ma śniegu. Wtedy odpowiedziała mu stanowcze ‘nie’. Przez kilka następnych dni starała się zachować spokój, ale czasem nie dawała rady. Wówczas wychodziła do oranżerii i niszczyła, zmarznięte od mrozu, rośliny, które spadając na ziemię rozbijały się niczym szkło.
Teraz siedziała w salonie, jak to miała w zwyczaju, i czytała książkę. Tylko w ten sposób, zapominała o tym, gdzie się znajduje. Wydawała się być całkowicie skupiona na tym co robi, jednak to była jedynie sztuczka. Czujnie wsłuchiwała się w każdy odgłos niczym dziki kot podczas polowania.
- Wybierasz się gdzieś? – powiedziała nie podnosząc głowy z nad książki.
- Nie. Czemu pytasz? – odpowiedział Tate, udając, że go nie zaskoczyła.
- Skradasz się do drzwi – rzekła znudzonym tonem i zamknęła książkę nie zaznaczając strony, na której skończyła. – Wiesz, że możesz wychodzić. Nie trzymam cię tu za karę, jak chcesz mogę cię odesłać gdziekolwiek chcesz.
- Nie skorzystam.
- Okej – wstała z fotela i schyliła się by zabrać z niskiego stolika na kawę kubek po kawie.
***
Pokój, w którym zamieszkała Destiny, nie był zbyt duży i niczym nie różnił się od pozostałych. Jasno pomalowane ściany lśniły pustkami. Wszędzie panował porządek, książki poustawiane były pod kilkoma kategoriami, zaczynając od roku wydania, poprzez autora, kończąc na ulubionych. Trudno było jednak odnaleźć tą harmonię pierwszy raz patrząc na rzędy różnej wielkości okładek upchniętych na siłę na półkach w wysokiej, wykonanej z ciemnego drewna szafce. Często zastanawiała się czy czegoś w nim nie zmienić, jednak najczęściej nie stosowano żadnych znaczących zmian, zbyt rzadko gościła w tym domu.
Siedziała na skraju łóżka z kolanami podciągniętymi pod brodę. W jednej ręce trzymała zamkniętą kopertę, którą niedawno otrzymała. Jednak wcale nie chciała zobaczyć co jest w środku, wiedziała zbyt dużo, przez co straciła cały zapał. Odłożyła ostrożnie list do szufladki etażerki i zabrała czarny notes. Otworzyła go niepewnie na ostatniej zapisanej stronie, widniał na niej napisany czerwonym atramentem fragment wiersza, który dzień przed śmiercią przeczytała jej matka i mimo, iż Destiny upierała się, że nic nie czuje do innych ludzi, zdawała się być w tej chwili smutniejsza niż wcześniej. Wiedziała bowiem, że przy Tate’cie zaczęły odradzać się w niej niektóre uczucia, które dawno pochowała w najgłębszych zakamarkach swojej duszy, zanim ta też przepadła. Często, nawet nie do końca pewna co robi, wyciągała i czytała to co było tam zapisane, jednak nigdy nie zastanawiała się nad sensem. Teraz było inaczej. Przeczytała wiersz, drugi raz, trzeci... Aż w końcu zaczęła się zastanawiać nad jego ukrytym przekazem, którego nie dostrzegała.
Nagle ktoś chwycił ją za ramię. Lata treningów sprawiły, że bez namysłu złapała napastnika łokieć i wykręciła ręką w nienaturalny sposób. Dopiero potem podniosła wzrok by zobaczyć kto to był. Tate. Natychmiast go puściła i objęła ręce wokół kolan, ściskając palce w łokciach tak mocno, że kostki zrobiły się zupełnie białe. Zaczęła odczuwać ból w napiętych mięśniach, w które niemiłosiernie wbijały się kościste palce zakończone ostrymi paznokciami, ale ona czuła jedynie lekką satysfakcję, że przynajmniej go teraz już nie skrzywdzi.
- Nie chciałem ci przeszkadzać, ale ktoś przyniósł paczkę dla ciebie– odpowiedział trzymając się na łokieć. – Przynieść ci ją?
- Nie, nie musisz. Sama pójdę – wstała powoli i wyszła.
Tate zauważył czarny przedmiot na starannie zaścielonym łóżku. Podszedł bliżej i zauważył, że to ten sam zeszyt, który ostatnio Destiny wyrwała mu z rąk, kiedy zobaczyła, że go czytał. Mimo wyraźnego zakazu, podniósł go i przeczytał wpis na otwartej kartce. Pismo było inne niż w pozostałych wpisach i jako jedyny, na końcu miał napisane kilka słów niezwiązanych z resztą. Odczytał po cichu wiersz, a brzmiał on tak:
Nikt nie może cię uratować, tylko
ty sam
i niewiele trzeba, żeby ci się to nie udało,
całkiem niewiele
ale śpiesz się, śpiesz się, śpiesz.
po prostu ich obserwuj.
słuchaj co mówią.
tym właśnie chcesz być?
istotą bez umysłu i serca?
chcesz jeszcze przed śmiercią
zaznać śmierci?

Nikt nie może cię uratować, tylko
ty sam
a wart jesteś uratowania.
niełatwo będzie zwyciężyć w twojej wojnie
ale jeśli w ogóle coś warto wygrać
to właśnie ją.

Pomyśl o tym.
pomyśl, jak siebie uratować.
siebie z ducha.
siebie z brzucha.
śpiewającego, magicznego
pięknego siebie.
uratuj go.
nie wstępuj do klubu martwych duchem.
A pod wierszem krótki liścik;
‘Zawsze o tym pamiętaj, skarbie, niech ten wiersz będzie twoim motto i pamiętaj, nigdy nie wstępu do klubu martwych duchem. Jesteś więcej warta niż mówią inni i niż ty sama uważasz, jesteś wyjątkowa. Nigdy nie staraj się być kimś kim nie jesteś, bądź sobą i bądź szczęśliwa. Kocham cię, mama.’
- Po raz pierwszy powiedziała, że mnie kocha – rzekła cicho, stojąc na środku pokoju, patrząc zamglonym wzrokiem wprost na Tate’a, w jednej ręce trzymała małe, białe pudełko pomazane czarnym pisakiem. – Napisała to tuż przed śmiercią. 
Powoli podeszła do etażerki i wyjęła z niej srebrny nóż z wygrawerowaną jaskółką na niemalże przeźroczystej klindze. Delikatnie przecięła taśmę zaklejającą wieko pudełka.
- ‘Kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym’ – zacytowała po chwili ciszy, wpatrując się zamyślonym wzrokiem w pudełko. Zmarszczyła brwi, odłożyła nóż i wyciągnęła ze środka paczki, złożoną na pół kartkę.
- Co? – spytał zdziwionym tonem głosu.
- Później może zacytuję ci całość. Bo widzisz, od jakiegoś już czasu jestem amatorką książek. Kocham je czytać i przeżywać różne historie ich życia, pięknego, szczęśliwie kończącego się życia. Są jedyną ucieczką od tego świata, moim własnym sposobem by na chwilę znaleźć się w pewnym mistycznym świecie pełnym miłości, przyjaźni i innych głupich rzeczy, które w tym życiu mnie nie dotyczą... – zamilkła i rozłożyła kartkę, którą trzymała w ręce. – Zapewne znowu cię zanudzam, ale tylko przy tobie nigdy nie brakuje mi słów. Pewnie już cię to męczy. Wybacz mi.
- Twoje słowa nigdy mi się nie znudzą. Wszystko co mówisz jest piękne, to jak opisujesz siebie, wszystko co lubisz, i to co nienawidzisz. Określasz wyszukanymi słowami, jakbyś przeżyła więcej niż mówisz... – zamilkł i popatrzył na nią z oczami pełnymi fascynacji. - Za to cię kocham.
- Jak już jesteśmy przy tym ile przeżyłam, to skoro chcesz tak bardzo wiedzieć... – zamilkła wpatrując się w jego oczy – to żyję już dość długo by znać wszystkie złe uczucia, które są w ludziach... Ale przy tobie... Przy tobie czuję, że coś się zmienia, we mnie. Już nie staram się być inna, po prostu zmieniłeś mnie... Kocham cię, Tate, chodź moje słowa nic nie znaczą.