niedziela, 5 października 2014

Rozdział 7 : Klub martwych duchem

Co dzień robiło się coraz zimniej. Śnieg przykrył białą kołderką ziemię, chociaż dopiero był koniec października. Niebo przez cały dzień przypominało jasnoszary koc, który nie przepuszczał promieni. Destiny chodziła z posępną miną w swoich, czarnych, koronkowych sukienkach do połowy ud, bo nienawidziła śniegu. Ten szczególnie ją drażnił, ponieważ lepił się do butów. Pierwszy raz kiedy we wściekłości zniszczyła szafkę, Tate powiedział jej, że mogą wyjechać, gdzieś gdzie nie ma śniegu. Wtedy odpowiedziała mu stanowcze ‘nie’. Przez kilka następnych dni starała się zachować spokój, ale czasem nie dawała rady. Wówczas wychodziła do oranżerii i niszczyła, zmarznięte od mrozu, rośliny, które spadając na ziemię rozbijały się niczym szkło.
Teraz siedziała w salonie, jak to miała w zwyczaju, i czytała książkę. Tylko w ten sposób, zapominała o tym, gdzie się znajduje. Wydawała się być całkowicie skupiona na tym co robi, jednak to była jedynie sztuczka. Czujnie wsłuchiwała się w każdy odgłos niczym dziki kot podczas polowania.
- Wybierasz się gdzieś? – powiedziała nie podnosząc głowy z nad książki.
- Nie. Czemu pytasz? – odpowiedział Tate, udając, że go nie zaskoczyła.
- Skradasz się do drzwi – rzekła znudzonym tonem i zamknęła książkę nie zaznaczając strony, na której skończyła. – Wiesz, że możesz wychodzić. Nie trzymam cię tu za karę, jak chcesz mogę cię odesłać gdziekolwiek chcesz.
- Nie skorzystam.
- Okej – wstała z fotela i schyliła się by zabrać z niskiego stolika na kawę kubek po kawie.
***
Pokój, w którym zamieszkała Destiny, nie był zbyt duży i niczym nie różnił się od pozostałych. Jasno pomalowane ściany lśniły pustkami. Wszędzie panował porządek, książki poustawiane były pod kilkoma kategoriami, zaczynając od roku wydania, poprzez autora, kończąc na ulubionych. Trudno było jednak odnaleźć tą harmonię pierwszy raz patrząc na rzędy różnej wielkości okładek upchniętych na siłę na półkach w wysokiej, wykonanej z ciemnego drewna szafce. Często zastanawiała się czy czegoś w nim nie zmienić, jednak najczęściej nie stosowano żadnych znaczących zmian, zbyt rzadko gościła w tym domu.
Siedziała na skraju łóżka z kolanami podciągniętymi pod brodę. W jednej ręce trzymała zamkniętą kopertę, którą niedawno otrzymała. Jednak wcale nie chciała zobaczyć co jest w środku, wiedziała zbyt dużo, przez co straciła cały zapał. Odłożyła ostrożnie list do szufladki etażerki i zabrała czarny notes. Otworzyła go niepewnie na ostatniej zapisanej stronie, widniał na niej napisany czerwonym atramentem fragment wiersza, który dzień przed śmiercią przeczytała jej matka i mimo, iż Destiny upierała się, że nic nie czuje do innych ludzi, zdawała się być w tej chwili smutniejsza niż wcześniej. Wiedziała bowiem, że przy Tate’cie zaczęły odradzać się w niej niektóre uczucia, które dawno pochowała w najgłębszych zakamarkach swojej duszy, zanim ta też przepadła. Często, nawet nie do końca pewna co robi, wyciągała i czytała to co było tam zapisane, jednak nigdy nie zastanawiała się nad sensem. Teraz było inaczej. Przeczytała wiersz, drugi raz, trzeci... Aż w końcu zaczęła się zastanawiać nad jego ukrytym przekazem, którego nie dostrzegała.
Nagle ktoś chwycił ją za ramię. Lata treningów sprawiły, że bez namysłu złapała napastnika łokieć i wykręciła ręką w nienaturalny sposób. Dopiero potem podniosła wzrok by zobaczyć kto to był. Tate. Natychmiast go puściła i objęła ręce wokół kolan, ściskając palce w łokciach tak mocno, że kostki zrobiły się zupełnie białe. Zaczęła odczuwać ból w napiętych mięśniach, w które niemiłosiernie wbijały się kościste palce zakończone ostrymi paznokciami, ale ona czuła jedynie lekką satysfakcję, że przynajmniej go teraz już nie skrzywdzi.
- Nie chciałem ci przeszkadzać, ale ktoś przyniósł paczkę dla ciebie– odpowiedział trzymając się na łokieć. – Przynieść ci ją?
- Nie, nie musisz. Sama pójdę – wstała powoli i wyszła.
Tate zauważył czarny przedmiot na starannie zaścielonym łóżku. Podszedł bliżej i zauważył, że to ten sam zeszyt, który ostatnio Destiny wyrwała mu z rąk, kiedy zobaczyła, że go czytał. Mimo wyraźnego zakazu, podniósł go i przeczytał wpis na otwartej kartce. Pismo było inne niż w pozostałych wpisach i jako jedyny, na końcu miał napisane kilka słów niezwiązanych z resztą. Odczytał po cichu wiersz, a brzmiał on tak:
Nikt nie może cię uratować, tylko
ty sam
i niewiele trzeba, żeby ci się to nie udało,
całkiem niewiele
ale śpiesz się, śpiesz się, śpiesz.
po prostu ich obserwuj.
słuchaj co mówią.
tym właśnie chcesz być?
istotą bez umysłu i serca?
chcesz jeszcze przed śmiercią
zaznać śmierci?

Nikt nie może cię uratować, tylko
ty sam
a wart jesteś uratowania.
niełatwo będzie zwyciężyć w twojej wojnie
ale jeśli w ogóle coś warto wygrać
to właśnie ją.

Pomyśl o tym.
pomyśl, jak siebie uratować.
siebie z ducha.
siebie z brzucha.
śpiewającego, magicznego
pięknego siebie.
uratuj go.
nie wstępuj do klubu martwych duchem.
A pod wierszem krótki liścik;
‘Zawsze o tym pamiętaj, skarbie, niech ten wiersz będzie twoim motto i pamiętaj, nigdy nie wstępu do klubu martwych duchem. Jesteś więcej warta niż mówią inni i niż ty sama uważasz, jesteś wyjątkowa. Nigdy nie staraj się być kimś kim nie jesteś, bądź sobą i bądź szczęśliwa. Kocham cię, mama.’
- Po raz pierwszy powiedziała, że mnie kocha – rzekła cicho, stojąc na środku pokoju, patrząc zamglonym wzrokiem wprost na Tate’a, w jednej ręce trzymała małe, białe pudełko pomazane czarnym pisakiem. – Napisała to tuż przed śmiercią. 
Powoli podeszła do etażerki i wyjęła z niej srebrny nóż z wygrawerowaną jaskółką na niemalże przeźroczystej klindze. Delikatnie przecięła taśmę zaklejającą wieko pudełka.
- ‘Kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym’ – zacytowała po chwili ciszy, wpatrując się zamyślonym wzrokiem w pudełko. Zmarszczyła brwi, odłożyła nóż i wyciągnęła ze środka paczki, złożoną na pół kartkę.
- Co? – spytał zdziwionym tonem głosu.
- Później może zacytuję ci całość. Bo widzisz, od jakiegoś już czasu jestem amatorką książek. Kocham je czytać i przeżywać różne historie ich życia, pięknego, szczęśliwie kończącego się życia. Są jedyną ucieczką od tego świata, moim własnym sposobem by na chwilę znaleźć się w pewnym mistycznym świecie pełnym miłości, przyjaźni i innych głupich rzeczy, które w tym życiu mnie nie dotyczą... – zamilkła i rozłożyła kartkę, którą trzymała w ręce. – Zapewne znowu cię zanudzam, ale tylko przy tobie nigdy nie brakuje mi słów. Pewnie już cię to męczy. Wybacz mi.
- Twoje słowa nigdy mi się nie znudzą. Wszystko co mówisz jest piękne, to jak opisujesz siebie, wszystko co lubisz, i to co nienawidzisz. Określasz wyszukanymi słowami, jakbyś przeżyła więcej niż mówisz... – zamilkł i popatrzył na nią z oczami pełnymi fascynacji. - Za to cię kocham.
- Jak już jesteśmy przy tym ile przeżyłam, to skoro chcesz tak bardzo wiedzieć... – zamilkła wpatrując się w jego oczy – to żyję już dość długo by znać wszystkie złe uczucia, które są w ludziach... Ale przy tobie... Przy tobie czuję, że coś się zmienia, we mnie. Już nie staram się być inna, po prostu zmieniłeś mnie... Kocham cię, Tate, chodź moje słowa nic nie znaczą. 

2 komentarze:

  1. Super rozdział! <3
    Czekam na next ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Następny ukaże się prawdopodobnie pod koniec miesiąca... O ile dobrze pójdzie..

      Usuń