poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 6 : Prosto w mrok


Tate stał w pokoju Destiny. Było to proste pomieszczenie z kremowymi ścianami i beżowymi meblami. W kącie stało starannie zaścielone łóżko, a obok niego niska etażerka, na której leżały złożone pożółkłe kartki. Po przeciwnej stronie pokoju stała duża szafa i komoda pełna szarych, niezapalonych świeczek. Przez okno zasłonięte ciemną zasłoną nie wpadał żaden zabłąkany promień światła.
Przeszedł wolnym krokiem przez pokój i podniósł kartki leżące na szafeczce. Rozłożył jedną z nich. Pokryta była czarnym pajęczym pismem w języku, którego nie rozumiał. Obejrzał wszystkie. Głównie były to niewysłane listy, poplamione krwią oraz herbatą. Ostrożnie otworzył szufladę. Wewnątrz było jeszcze więcej złożonych kartek oraz czarna, chuda książeczka ze zniszczoną oprawką. Otworzył ją. W środku były wiersze pisane czerwonym atramentem. Zaczął czytać jeden z nich.
Życie pali moje serce, otwiera ciemność, której się obawiam.
Nigdy nie byłam wolna, właśnie się zorientowałam.
Prawdziwa miłość to słowo o którym nie słyszałam.
Idę, z samotnym życiem.
Iść będę, póki nade mną jest niebo.
Idę, prosto w mrok,
Idę, po prostu w ciemność, po prostu w mrok.
Biegałam przez deszcz,
Nie patrzyłam nigdy w tył, nie radziłam sobie z bólem.
Cały czas cierpiałam, teraz zimna się stałam.
Ludzie stracili moje zaufanie, potwory są w
Nas, pokazuje to czas.
Idę, z samotnym życiem.
Iść będę, póki nade mną jest niebo.
 Idę, prosto w mrok,
 Idę, po prostu w ciemność, po prostu w mrok.[1]
- Ładnie to tak grzebać w cudzych rzeczach? – spytała opierając się o futrynę. Nie zauważył kiedy weszła do pokoju.
- Piszesz piękne wiersze – starał się ukryć, jak go przestraszyła.
Szybkim krokiem podeszła do niego i wyrwała mu z ręki zeszyt.
- Kto powiedział, że są moje?
- Nikt.
- Więc prawdopodobieństwo, że są moje jest nikłe – odpowiedziała z uśmiechem i schowała notatnik. – A teraz chcę byś poszedł do salonu i zachowywał się przyzwoicie. Przyjdą sąsiedzi – przez jej twarz przemknął dziwny cień.
- Zachowywał się przyzwoicie? – powtórzył ze zdziwieniem.
- Nie próbuj ich zabić i nic nie mów, chyba, że odpowiadasz na pytanie.
Popatrzył na nią wzrokiem, który mógłby zamienić krew płynącą w żyłach w lód.
- Masz piękne oczy – powiedziała niespodziewanie. – Są tak ciemne, że nie widać twoich źrenic. Są po prostu czarne. Przez to jeszcze bardziej pasują do twojego charakteru. Mimo to patrząc w nie widać coś, czego nie można dostrzec w moich oczach. Duszę.
- Liczy się to co masz w środku.
- Ale ja nic nie mam w środku! Jestem pusta! – krzyknęła i odwróciła wzrok. - Tracąc duszę traci się człowieczeństwo. To ona czyni was ludźmi.
Podszedł do niej i podciągnął jej brodę, zmuszając by patrzyła na niego.
Jej złote oczy były duże i błyszczące. Źrenice przypominały małe kropki. Tate widział każdą orzechową plamkę. Odkąd ją poznał, uważał, że jej oczy są z płynnego złota. Teraz wyglądały inaczej. Tak jakby zamarzły, ale lód zaczął topnieć, odsłaniając.
- Masz piękną duszę. Najpiękniejszą jaką widziałem.
- Kłamiesz! – zaśmiała się ironicznie i zręcznie wyplątała z tego rąk. – Chodź Kyle i Matt powinni zaraz przyjść.
***
Kilka razy ktoś nacisnął dzwonek do drzwi. Destiny ubrana w czarną sukienkę do kolan, nawet nie była zaskoczona, kiedy otworzyła drzwi.
Na ganku stało dwóch dwudziestoletnich mężczyzn. Jeden miał znudzony wyraz twarzy, krótkie ciemne włosy i szyty na miarę garnitur. Drugi był od niego o głowę wyższy i uśmiechał się życzliwie, jego włosy były ciemno brązowe, ubrany był w rozpiętą koszulę w kratkę, pod którą miał biały podkoszulek i niebieskie jeansy. Na pierwszy rzut oka różnili się bardzo i tak było.
- Nic się u ciebie nie zmieniło – mruknął nowo przybyły gość z posępną miną. Mężczyzna stojący obok zrobił zdziwioną minę i szturchnął go w bok.
- Dziękujemy za zaproszenie – powiedział z uśmiechem, starając nadrobić się nieżyczliwość drugiego.
- To ja dziękuję, że przyszliście– uśmiechnęła się do nich uroczo. – Proszę wejdźcie.
***
- Czy nie zauważyliście ostatnio nic dziwnego? – spytała odruchowo chwytając kubek z kawą.
- Nic. Czemu pytasz? – odpowiedział sucho Matt.
- Zaczyna się. Znowu – powiedziała ponuro. – Tym razem będzie gorzej, dużo gorzej, czuję to.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Destiny ze zdziwieniem malującym się na jej twarzy, wstała by otworzyć drzwi. Tate, który pojawił się z nikąd, jednak był szybszy.
W drzwiach stała młoda dziewczyna w jasnoszarym wełnianym swetrze i ciemnych spodniach w dużych, czarnych oprawkach na okulary.
- Jest... Herondale? – spytała jąkając się, starając nie patrzeć na twarz chłopaka, który otworzył jej drzwi.
Tate zniknął, aby zawołać Destiny, później udał się do salonu.
- Tak? – spytała nie ukrywając gniewu i zaskoczenia.
- Jestem Lisa... Przysłał mnie twój ojciec...
- Moja rodzina nie żyje. Ojciec też jest martwy.
- Dobrze – odpowiedziała i podała jej białą kopertę. – Proszę, tylko to przeczytaj.
- Spoko. Wejdź. Na pewno zmarzłaś na tym mrozie.
***
Destiny dumnym krokiem weszła do salonu. Ze zdziwionym spojrzeniem zmierzyła wzrokiem wszystkich tam zebranych.
- Nie przedstawiłam was sobie. Tate to jest Matt, – wskazała na gościa ubranego w garnitur – a to Kyle – pokazała drugiego. – Matt, Kyle to jest Tate. Ale to chyba logiczne.
W drzwiach stanęła dziewczyna o imieniu Lisa. Widząc, że pokój nie jest pusty zarumieniła się.
- A to jest Lisa... I w sumie tyle wiem.
- Lisa Spencer – powiedziała nieśmiało.
- Tate zaprowadź proszę Lisę do biblioteki i przynieś mi książkę w ciemnoczerwonej oprawce. Powinna leżeć na stoliku.
Kiedy wyszli Destiny usiadła i westchnęła głęboko.
- Rano znalazłam córkę Madison na skraju lasu.
- Madison ma córkę? – zdziwił się Kyle.
- Już nie. Rano wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam jak coś leży na ziemi. Była przysypana śniegiem, nie miała żadnych ran zewnętrznych, ale coś połamało jej wszystkie kości, przypominała worek.
- Mówiłaś już Madison co się stało?
- Ona mnie zabije, czuję to. Nie uwierzy.
- Tu nikt sobie nie ufa. Powinnaś już o tym wiedzieć, moja droga.
***
- Ona mnie zabije... Ona mnie zabije... – mamrotała pod nosem Lisa.
- Destiny jest całkiem miła. Jakby chciała to zrobić dawno byś już nie żyła – odparł Tate.
- Ona mnie zabije! – krzyknęła. – Kolejny raz.
- Kolejny?
- Ona mnie nie pamięta... Nie razie nie... Ale sobie przypomni... Przypomni sobie historie opowiadane przez Kate... Zabije mnie... – niespokojna, zaczęła rozglądać się po korytarzu. – Jest tu drugie wyjście?
- Jest. Ale musiałabyś się dostać do oranżerii... Albo wyskocz przez okno.
Nagle w wszystkie światła zaczęły gasnąć i rozświecać w różnym czasie. Przypominało to scenę z horroru.
- Mogłaby przynajmniej zapłacić za prąd – mruknął idąc dalej.
- Ona już wie! – krzyknęła i puściła się biegiem.
Tate wzruszył tylko ramionami i wszedł do biblioteki. Bez najmniejszego problemu znalazł książkę, o którą prosiła Destiny, jednak nie zabrał jej od razu. Jego uwagę przyciągnęła znowu ta sama książeczka z wierszami, którą Destiny wcześniej schowała w swoim pokoju.
Przez jakąś chwilę tylko na nią patrzył, jednak ciekawość wzięła górę, podszedł i otworzył ją na jednej ze stron. Widniał na niej takie same pajęcze, staranne, pisane czerwonym atramentem pismo. Zaczął czytać, po cicho, to co zostało tam napisane, a było napisane szesnaście wersów wiersza bez tytułu.

Wczoraj w nocy zapomniałam,
 O tym, że się bałam.
Że znów jestem sama,
Że znów jestem zapomniana.
Nie pamiętałam uczucia braku czułości.
Nie odczuwałam otaczającej mnie samotności.
Byłam tylko zagubionym pustelnikiem,
A ty prowadzącym mnie ognikiem.
Dzisiaj znów tu jestem sama.
Dzisiaj znów się będę bała.
Dzisiaj strach ogarnie mnie.
Dzisiaj znów nie będzie cię.
Leżę teraz, płaczę łzami.
Patrząc jak krew płynie strumyczkami.
Czuję zimno mną władnące
I me ciało padające.[2]
W prawym dolnym rogu widniała data : 1991-10-31, która nie mówiła mu zupełnie nic.
Zabrał książkę, po którą przyszedł i wyszedł z pomieszczenia zamykając cicho drzwi.



[1]  Wiersz autorstwa Agaty Anderson
[2] Wiesz autorstwa Kamili Zarębskiej

środa, 17 września 2014

Rozdział 5 : Wolni jak ptaki


- Denali? – spytał zaskoczony patrząc na bilety lotnicze.
- Jedziemy do Fairbanks North Star, ale muszę zabrać auto z Denali...
- Dlaczego akurat Alaska, co?
- Lubię to krystaliczne powietrze i spokój, mam dom na skraju lasu. Poczujesz jeszcze tą wolność – spojrzała na wielki ekran pokazujący odloty. – Chodź, bo się spóźnimy – powiedziała i chwyciła go za nadgarstek.
***
- Po co wzięłaś tyle broni ze sobą? – spytał cicho zapinając pasy w wygodnym fotelu samolotowym pierwszej klasy.
- Zawsze się może przydać – odpowiedziała.
- W samolocie? – spojrzał na nią przymrużonymi oczami.
- A dlaczego by nie? – uśmiechnęła się pokazując białe zęby.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo przez głośniki słychać było niski głos pilota. Później stewardessy przypomniały o zapięciu pasów oraz dostępnych przekąskach.
Następne godziny spędzili w milczeniu.
***
- Nie gap się tak! – powiedziała zażenowana. – Wiem jakie auto tu zostawiłam!
Nie wiedziała. Chodzili od kilku godzin po kilkupiętrowym parkingu szukając jej auta. Jednak okazało się, że się zgubili.
- Zadzwonię po taxi – rzekła, wyciągła telefon i jakby ją olśniło. Pobiegła pod filar D29 i odszukała wzrokiem srebrnego Astona.
- Nie mogłaś tego zrobić dwie godziny temu?
- Hmmm... Nie.
***
- Jeździsz okropnie – mruknął. – Jeszcze chwila i nas zabijesz.
- Ty już nie żyjesz, więc nie wiem gdzie widzisz problem – odburknęła i docisnęła pedał gazy. Auto aż wyskoczyło w powietrze.
Jechali przez ciemny las. Zaczął padać śnieg. Destiny na początku powiedziała, że tu to zupełnie normalne, ale mimo jej spokojnego tonu, słychać było ukrywany smutek i zawód. Cały czas nieodstępowana nogi od pedału gazu, więc kilka godzin później byli już na miejscu.
Na zewnątrz panował półmrok. Niebo miało ciemnogranatową barwę, w miejscach gdzie nie było zasłonięte przez ciemno szare, prawie czarne, chmury. Stali na wyłożonym kostką brukową podjeździe przed dużym domem otynkowanym na biało. Był ostatnim budynkiem na tej ulicy, tuż przed wielkim lasem. Nie wyróżniał się zbytnio. Wszystkie parcele miały dokładnie taką samą powierzchnię i były w kształcie prostokąta.
- Prawie zapomniałam jak tu jest zimno – powiedziała, a z jej ust wyleciał biały dym. Wysiadła z samochodu, podeszła do drzwi frontowych, schyliła się, aby coś podnieść. Tate dołączył do niej na ganku. Otworzyła drzwi, w środku było ciepło i jasno.
- Cynthia! – krzyknęła. – Zrób, proszę, coś ciepłego! Strasznie zmarzliśmy! – dodała zdejmując szare polerko.
- Wszędzie masz służbę?
- A czemu by nie? – popatrzyła na niego ze zdziwieniem i zaczęła iść wolno korytarzem. – Tu mieszka służba – wskazała gestem ręki dwa pokoje. Wkręciła w prawo. – Wszystkie pokoje tutaj są wolne, na następnym piętrze też. Wybierz sobie, który ci się spodoba. – otworzyła duże szklane drzwi i zaświeciła światło. – Tu jest salon, a tam wejście do oranżerii. Chodź bardziej przypomina teraz krainę lodu – zaśmiała się wskazując na wnęk w kształcie łuku. – Rano przyjedzie Heidi, projektantka, zdejmie miarę, a później pojedziemy do sklepu. O ile chcesz... Ale raczej nie masz wyjścia. Twoje ubrania się nie nadają do tego klimatu. Zamarzniesz.
Usiadła w białym niskim fotelu i założyła nogę za nogę. Tate podszedł do dużego okna i spojrzał w mrok.
Cały dom był podobnie urządzony jak ten w Las Vegas. Większość pomieszczeń była urządzona w kremowe i ciemne meble kontrastujące z pastelowymi kolorami ścian. Wszędzie panował minimalizm. Było bardzo dużo wolnej przestrzeni.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali, było nieproporcjonalnie duże. Ściany pomalowano na kolor jasnego latte macchiato. Pod ścianą stały meble ze szklanymi drzwiami, a w środku nich ustawiono płyty oraz książki. Pomiędzy najwyższymi szafkami stał niski stolik z drewna hebanowego, dokładnie takiego samego z jakiego wykonano resztę mebli w pomieszczeniu, na którym stał wielki, płaski telewizor. Na podłodze leżał idealnie biały, futrzasty, miękki w dotyku, duży dywan, na którym postawiono dwa białe fotele i sofę. Między nimi stał szklany stolik do kawy, przyozdobiony bukiecikiem jasno różowych róż w przeźroczystym wazoniku. Na ścianach wisiały ponure obrazy martwej natury podświetlane przez lampki. 
- Lubisz mieszkać tu mieszkać? – spytał Tate siadając w drugim fotelu.
- Nienawidzę – odpowiedziała szybko. – Nienawidzę tego wnętrza, nienawidzę tego wystroju, nienawidzę tego zimna, nienawidzę tego zadupia, nienawidzę tego miejsca. Nienawidzę – odpowiedziała z jadem, zanim zdążył zapytać dlaczego.
- Więc powiedz, czemu tu przyjechałaś?
- Kiedy wewnętrznie cierpię, wydaje mi się, że ludzie, których skrzywdziłam czują się nieco lepiej patrząc na mój ból.
Do pokoju weszła młoda dziewczyna z białymi włosami splecionymi w francuza, ubrana w czarną sukienkę do kolan. Niosła ze sobą dwie tace, jedną pełną kanapek, drugą muffinek z czekoladą oraz dwie kubki z kawą. Położyła wszystko na szklanym stole.
- Dziękuję, Cynthio – powiedziała Destiny i uśmiechnęła się do dziewczyny. – Masz wolne do końca dnia. Chociaż niewiele go już zostało.
- Dziękuję – odpowiedziała i odeszła.
Destiny wzięła do ręki kubek i upiła mały łyk.
- Śmierć jednym zabiera wolność, drugim ją daje, jednym odbiera przywiązanie, drudzy je zyskują, jedni tracą wszystko, inni zyskują, jedni tracą kolory, inni zyskują wyrazistość. Śmierć nas dzieli i łączy, odbiera i daje – zamilkła upijając jeszcze jeden łyk gorącej kawy. – Nic nie daje za nic. Wszystko ma swoją cenę. Cynthia też nie żyje jak ty. Jak ja. Dom w którym zginąłeś zniewala. Ten las – wskazała na ciemne drzewa za oknem – nie odbiera wolności, ale płaci się ceną czegoś innego. Zabiera to co najważniejsze dla danej osoby – na chwilę zapanowała cisza. – Niektóre rzeczy mają większą cenę niż inne.
- W każdym miejscu na świecie jest miejsce, które niepozwana duszy odejść – kontynuowała. – Przez ostatnie kilkadziesiąt lat, próbowałam dowiedzieć się dlaczego. Są to miejsca o wielkiej energii, nie pochodzącej z tego wymiaru.
- Kosmici? – spytał rozbawiony.
- Chciałabym – odparła ze smutnym uśmiechem. – Demony. W większości. Miejsca gdzie je wzywano, a mroczny byt nie chciał go opuścić i przeklinał. Druga opcja to miejsce wezwania aniołów, chociaż dużo rzadziej.
- Morderca-naukowiec, potrafiący grać na wielu instrumentach. Coś jeszcze potrafisz?
- Znam wiele języków i skończyłam kilka kierunków Oxfordzie. Zmarnowałam ponad sto lat na czytaniu bredni o pochodzeniu demonów i aniołów, – zamilkła i zmarszczyła brwi, – i nawet nie wiem po co ci to mówię.
- Bo mnie lubisz.
- Być może – odparła. – Dlaczego wyjechać z LA? Przecież mogłeś zostać z nią – ostatnie słowo wycedziła przez zęby.
- Nienawidzisz jej – odparł spokojnie.
- A ona ciebie. Nie rób takiej winy jakbyś był zdziwiony. Kazała ci odejść, a raczej wykrzyczała to tak, że na ulicy było słychać. Nienawidziła cię, a mimo to została, by mocniej cię zranić, zabić się i zniszczyć resztkę twojej egzystencji – jej oczy zaczęły robić się ciemne jak noc.
Automatycznie zacisnęła ręce w pięści, kubek, który nadal trzymała, rozpadł się na różnej wielkości odłamki, zostawiając na jej skórze resztki wrzącej kawy i niezbyt głębokie rany, z których zaczęła sączyć się krew. Uśmiechnęła się smutno patrząc na zranioną rękę, jednak nie poruszyła się by jakkolwiek zareagować. Zmarszczyła lekko brwi obserwując jak rana sama znika zostawiając na skórze lekko fioletową bliznę, pokrytą jeszcze świeżą krwią.

- Przez uczucia jesteśmy związani, ale tu nikogo nie interesuje co czujesz. Tutaj człowiek jest wolny. Wolny jak ptak – powiedziała spokojnie i weszła. 
__________________________________________________________
To najgorszy rozdział, ale nie miałam wgl weny... 
Proszę o komentowanie (chodźby to były same obelgi) wszystko motywuje do lepszej pracy!

niedziela, 7 września 2014

Rozdział 4 : Spacer w ciemności

- Nienawidzisz mnie – powiedziała z uśmiechem i dała mu kuksańca w bok.
- Wcale nie – zaśmiał się Tate.
- Więc jeszcze znienawidzisz – skwitowała i szybko uciekła od niego wzrokiem, niby obawiając się nagany.
Od pewnego czasu spędzali całe dnie razem, jak przyjaciele od dzieciństwa, którzy poznali się w piaskownicy i przechodzili wszystkie najważniejsze chwile swojego życia razem. Najczęściej przebywali w jej ogrodzie lub domu, czasem wychodzili na miasto, a wtedy ona pokazywała mu piękne miejsca zapomniane przez innych.
Tym razem oboje szli szeroką aleją w pobliskim parku, wyłożoną betonowymi płytami pokrytymi brązowymi, szeleszczącymi liśćmi, które trzaskały pod ich nogami niczym kości. W parku było sporo ludzki, którzy mijali ich nie zwracając na nich jakiejkolwiek uwagi. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż przypominali zwykłą parę nastolatków, która po prostu spacerowała rozmawiając i śmiejąc się.
Ich ubiór również nie był nadzwyczaj rzucający się w oczy. Tate miał na sobie czarne spodnie i ciemną bluzę z kapturem, a Destiny obcisłą czarną sukienkę do połowy ud, alabastrowe kabaretki i wysokie, skórzane koturny do kostek w kolorze węgla i ze złotymi ćwiekami po bokach. Mimo to była niższa od niego o pół głowy.
- Gdzie idziemy? – Spytał w nagle Tate, przerywając ciszę, która na dłuższy czas zapadła między nimi.
Park wokół był dość nietypowy, gdyż drzewa porastające go były w większości iglaste. Jedynie pojedyncze liściaste rosły tuż przy chodniku, teraz prawie nagie. Zimny wiatr niczym bicz smagał liście leżące na ziemi, zdające się być niewolnikami, zdanymi tylko na niego i jego zachcianki.
Destiny szła dumnie jakby nie czuła ostrych powiewów i chłodu późnego października. Zdawała się nie czuć powietrznych igieł, które nawet Tate zmuszały do krycia szyi pod materiałem bluzy. Spojrzał na nią i jej niewzruszony wyraz twarzy z podziwem i zaskoczeniem.
Czy ona nigdy nie marznie?
Pomyślał, lecz zaraz zadał całkowicie inne pytanie.
Zaśmiała się, kiedy usłyszała je, ale nie odpowiedziała na nie od razu.
- Jak ci odpowiem, to zadasz kolejne pytanie. Dlaczego? Po co? Dlaczego miałem iść z tobą? Chodź na ostatnie znam odpowiedź. Chciałeś.
- Wiele wyjaśniłaś – mruknął i zapiął zamek błyskawiczny swojej bluzy. – Nie zimno ci?
- Nie. Jak na jesień jest ciepło – odparła rozglądając się zamyślona po parku.
Spojrzał na nią, gdy akurat na niego nie patrzyła i z niedowierzaniem pokręcił głową, po czym cicho wzdychając znów zaczął patrzeć przed siebie.
Resztę drogi pokonali w milczeniu. Niedługo później doszli do wyjścia z parku i gdy tylko przekroczyli bramę Destiny gwałtownie złapała go za rękę i poprowadziła w przeciwną stronę niż powinni iść. Tate’a zaskoczył ten gest, a w środku ciała poczuł przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się razem z krwią jak narkotyk od miejsca stykających się ich rąk. Podniósł głowę i zaczął jej się przyglądać, zastanawiając, czy podczas spaceru jego przyjaciółka nie została podmieniona, na kogoś innego.
- Nie patrz tak na mnie! – Krzyknęła do niego, czując na sobie jego wzrok. Kilku przechodniów odwróciło się w jej stronę skonsternowanych. – Patrzysz się na mnie tak, jakbym coś dla ciebie znaczyła, a to nie prawda – dokończyła sycząc niczym jadowita żmija.
- Znaczysz dla mnie dużo – powiedział pewny swych słów i wiedząc, że jednak to tama Destany, z którą dzisiaj poszedł na spacer - Pierwszy raz spotkałem kogoś, komu nie przeszkadzało, kim byłem i jestem.
- Nie pierwszą, ale niech ci będzie. A! I nie zapominaj, że masz dziewczynę – zaśmiała się i spojrzała w przeciwnym kierunku jakby nie chcąc zdradzić uczuć, które nie potrafiły ukryć tylko oczy.
Przeszli niemalże każde skrzyżowanie, które prowadziło ich do centrum. Kiedy dotarli na miejsce Tate oglądając ogromny budynek zdziwiony zapytał:
- Lotus? Serio?
- Odgadłeś po wielkim napisie czy może już kiedyś tu byłeś? – Rzekła drwiącym tonem. – Nic nie jedz, nie będziemy tam długo.
***
- Witam – powiedziała Destiny siadając w wielkim fotelu z ciemnobrązowej skóry. Wcześniej zostawiła Tate’a przy barze, mówiąc, żeby za bardzo się nie upił i przyglądając się wymownie barmanowi, który czyścił kieliszki.
- Dzień dobry – odpowiedział głębokim głosem wysoki, siwowłosy mężczyzna po siedemdziesiątce w czarnym, krojonym na miarę garniturze. – Chce się, pani, napić dobrego wina?
Znajdowali się w niedużym pomieszczeniu z trzema dużymi oknami, częściowo zasłoniętymi przez kremowe zasłony. Ściany były koloru cappuccino, a podłoga została wykonana z ciemnego drewna, co całemu pomieszczeniu nadawało dziwnego ciepła jak i zarazem lekkiego dystansu i spokoju. W kącie stał zielony fikus w ciemnej ceramicznej doniczce, a na środku pomieszczenia stało biurko i dwa fotele z prawdziwej skóry.
- Który rocznik? – Spytała zaciekawiona.
- 1901 – odpowiedział, a krew w żyłach Destiny zamieniła się w lód, powodując zupełny brak krążenia w i bez tego, lodowatych rękach.
- Nie, dziękuję, wolę wykwintniejsze roczniki – siliła się na naturalny ton głosu.
Po twarzy mężczyzny przemknął wyraz dziwienia, który gwałtownie ukrył pod obojętną maską.
- Dobrze, więc przejdźmy do konkretów. Jestem Larry...
- Wiem kim pan jest, panie Ellison. Pytanie brzmi: co dla pana mogę zrobić?
- Zabić tego człowieka – podał jej szarą teczkę, którą zdążył wyjąć z szuflady.
Destiny otworzyła ją i przeleciała wzrokiem po stronach wzrokiem, który nie okazywał jakichkolwiek emocji.
- Warren Buffett – powiedziała przyciągając samogłoski.
- Pasuje pani zadanie? – Spytał iście zaciekawiony.
- Zapłata - powiedziała surowym tonem i odłożyła teczkę na blat.
- Oczywiście. Pięć milionów teraz, a dwadzieścia po wykonaniu pracy.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową nie wierząc w naiwność ludzi.
- Teraz dziesięć i Bugatti Veyron Super Sports. A ile po wykonaniu to się zastanowię.
- To Bugatti i pięć.
- To pan chce się pozbyć pana Buffett’a, więc powinien pan zgodzić się na moje warunki – odpowiedziała pewna swego.
- Czy mógłbym na chwilę panią opuścić? Muszę wykonać jeden telefon – powiedział spokojnie.
- Ależ oczywiście – odpowiedziała i założyła nogi na wysokim hebanowym biurku.
Mężczyzna spojrzał na zachowanie Destany z lekkim zaskoczeniem, po czym wstał, wyszedł i zamknął za sobą cicho drzwi. Dziewczyna rozglądała się po pokoju i nasłuchiwała szeptów za drzwiami, lecz przez trzy minuty, w których Ellison był nieobecny nic nie usłyszała.
- Jakiej broni mam użyć? – Spytała znudzonym głosem gdy mężczyzna wszedł do pomieszczenia. – Ma wyglądać na naturalną śmierć, otrucie, zamordowanie, postrzelenie?
- Ma być martwy – odpowiedział rzeczowo.
- Słuchaj: dostaję miliony za moją robotę, więc żądam konkretów. Facet ma prawie dziewięćdziesiąt lat, więc proponuję upozorować zawał. Jeśli ci to nie pasuje to zawsze mogę użyć broni białej lub palnej, choć wolę nie zostawiać śladów – odpowiedziała lekko zirytowana.
- Nie interesuje mnie jak to zrobisz. Masz być skuteczna – odparł zimnym tonem.
- A czy nie jestem? – Uśmiechnęła się pokazując wszystkie, idealnie białe zęby. – A teraz zaliczka.
Postawił na biurku dwie duże czarne walizki i kluczyki. Destany wstała, chwyciła je i zabierając je odeszła od biurka, aby zatrzymała się przed wyjściem i powiedzieć spokojnym tonem:
- Miło się z panem robi interesy.
Drzwi otworzyły się przed nią, a ona szybkim krokiem przeszła korytarz, zabrała po drodze Tate, wsiadła do auta i odjechała, zanim ktokolwiek zdążył ją rozpoznać czy zapamiętać chłopaka, z którym przybyła.
***
- Jesteś pijany! – Oskarżyła go, gwałtownie skręcając w prawo i teatralnie wąchając powietrze i marszcząc przy tym nos.
- Nie jestem! Wypiłem tylko dwa, albo trzy drinki – odparł niepewny tego, co sam mówi.
- Co ja mam zrobić z tobą, Tate? Zapamiętaj: nie pije się więcej niż jednego drinka w Lotusie. Mają mocne alkohole, na pewno za mocne na twoją głowę.
- Yhm – odparł patrząc na nią gniewnie. – Sugerujesz, że nie potrafię pić?!
- Nie – powiedziała spokojnie. – Twierdzę, że jesteś idiotą – uśmiechnęła się i przejrzała w lusterku.
***
- Wyjeżdżam – rzekła patrząc mu w oczy.
Siedzieli na ławce w parku. Słońce zaszło jakiś czas temu, a nikłe światło dawały jedynie wysokie lampy stojące w dużych odległościach od siebie po obu stronach chodnika.
Destiny ubrana była w beżową sukienkę z koronki, na ramiączkach i sięgającą kolan do kolan na ramiączkach i wysokie obcasy, ale po raz pierwszy - odkąd Tate ją poznał - była ubrana w coś jasnego. Chłopak miał na sobie sweter w szaro-czarne paski z długimi rękawami i niebieskie jeansy.
- Dopiero wróciłaś z Nowego Jorku – jęknął cicho, dając znak, że nie zgadza się na żaden jej wyjazd.
- Wiem, ale nie mogę tu zostać – powiedziała patrząc się w dal - Wrócę może za rok, przez ten czas zamieszkam na Alasce, albo w Kanadzie, tam nikt mnie nie będzie szukać – uśmiechnęła się smutno.
- Zostań... Zostań ze mną –rzekł błagalnie i spojrzał na jej pusty wyraz twarz.
- Wiesz, że nie mogę – odparła unikając jego wzroku.
- Zostań ze mną... Proszę... – Złapał ją za rękę, lecz ona nie zareagowała.
- Żegnaj Tate – jej głos zdawał mu się być bardzo odległy, a gdy nachyliła się i delikatnie musnęła wargami jego usta zdawało się, jakby czas się zatrzymał. Nie wiedziała sama co robi i gdy to się stało jej oczy zajaśniały, ale po chwili zgasły, a po jej policzkach spłynęły lodowate łzy.
- Nie zostawiaj mnie! Jesteś jedyną osobą, na której mi zależy! Jesteś wszystkim, co mam! – Krzyknął, a z jego oczu popłynęły łzy, co jego samego to zdziwiło.
Zaśmiała się cicho i pogłaskała go po policzku.
- To samo powiedziałeś Violet. Tyle, że ja cię nie zostawiam, bo chcę, tylko dlatego, że muszę... – Zamilkła i wstała. – Kocham cię, Tate. Chyba sama nie wiem jak bardzo.
Odeszła wolnym krokiem stopniowo znikając w ciemności i zastanawiając się, czy to był odpowiedni moment na te słowa.
Przez chwilę Tate siedział na ławce i przyglądał się oddalającej sylwetce, którą pokochał od pierwszego momentu i nie zastanawiając się długo pobiegł za nią. Odwróciła się zaskoczona, kiedy złapał ją za ramię i przytulił ją do siebie.
- Pozwól mi jechać z tobą, proszę... – Wyszeptał do jej ucha.
- Skoro chcesz... – Westchnęła mimo że jej serce zrobiło podwójne salto.
- Kocham cię, Destany, kocham cię jak nikogo innego.
- Też cię kocham, Tate – szepnęła zdławionym głosem.
Pocałował ją mocno i namiętnie. Ich usta były suche i zarazem spierzchnięte. Oboje czuli delikatny ból w miejscach gdzie ich skóra się stykała. Jego rozpalona, jej zimna niczym lód. Jego wargi drażniły jej usta w nader przyjemny sposób, który doprowadził ją do dreszczy rozkoszy. Destany jak i jej ukochany mieli w głowie całkowity mętlik, który tylko doprowadzał do większego pożądania, pożądania, ciał jak i wszystkich uczuć, które targały tą dwójką. Tate wplótł swoje palce w jej jedwabne włosy, ona zaś objęła go i splotła ręce na szyi.

I mimo, że poczuła na plecach czyjś wzrok, to nie była w stanie oderwać się od niego i sprawdzić, kto się jej przygląda. Obydwoje chcieli, aby to trwało wieki i nikt im tego nie przerywał.

wtorek, 2 września 2014

Rozdział 3 : Pokrewne dusze

- Nie  rozumiem dlaczego uważasz się za kogoś kim nie jesteś – powiedział Tate. – To nie ma sensu.
- Życie nie ma sensu. Jest w nim tyle... – nie dokończyła patrząc zamyślonym wzrokiem na talerz kanapek, które przyniosła Sylvia.
- Bólu? Za dużo bólu.
- Zabijając człowieka mam wrażenie jakbym pozwoliła mu iść do lepszego miejsca.
- Ten świat jest brudny – powiedział biorąc do ust kanapkę.
Zapadła cisza.
- Wiem, że to co powiem będzie dziwne, ale Tate... – zamilkła patrząc na jego twarz. – Wydaje mi się jakbym znała cię od zawsze. Jakbyś był częścią mojej duszy, którą dopiero znalazłam.
Nic nie odpowiedział.
***
- Jak to wytrzymujesz? To dziwne – powiedział.
Opierał się plecami o mur i patrzył na jej twarz, a ona siedziała na półmetrowym ceglanym murku w ręce trzymając papierosa.
- Chcesz? – spytała wyciągając w jego stronę rękę z paczką papierosów i zapalniczką. – Przyzwyczaiłam się.
Po tym jak opowiedziała mu resztę swojej historii, oboje stwierdzili, że nie będą do tego wracać. Tate dowiedział się o reszcie jej zbrodni, gdzie mieszkała i z kim, w jakich krajach jest ścigana. Kiedy skończyła chciał jej opowiedzieć coś o sobie, ale ona zaśmiała się i rzekła: „Wiem, że chcesz się pochwalić co ty zrobiłeś, ale wiem o tobie wszystko, Tate.” Później wyszła z pokoju zostawiając go samego. Wróciła po niedługiej chwili i poprosiła by poszedł za nią po czym przeprosiła, że go zostawiła. Nadal nie mogła się przyzwyczaić, że ktoś jest z nią. Że nareszcie ma przyjaciela. 
Bez słowa zabrał i podpalił papierosa.
- Matka zawsze chciała, żebym miała przyjaciół. Kazała mi bawić się z córką sąsiadki, byłyśmy z jednego roku. Była głupia i pusta jak większość dziewczynek. Jej matka wydawała fortunę by jej córka wyglądała jak księżniczka, a ja szóste urodziny, zamiast lalek, czy innych zabawek, dostałam rodzinny sztylet z żurawiem – wypuściła z ust biały dym. – Zabiłam ją, ale nie od razu. Czekałam lata. Straszyłam ją, tak, że jej rodzice myśleli, iż ich córka wariuje. Zginęła szybko, tuż przed tym jak miała zostać wsadzona do ośrodka dla umysłowo chorych.
- Jesteś wojowniczą księżniczką - skomentował.
- Zmień leki – powiedziała cicho i się zaśmiała. – Nie możesz w ogóle nie spać i logicznie myśleć. To cię zabije, a raczej wykończy, bo ty już jesteś martwy.
- Co sugerujesz? Że nie żyję? – ton jego głosu sprawił, że przeszły ją ciarki.
- Myślisz, że jestem głupia? Wiem, że nie żyjesz. Zabili cię federalni. Jesteś duchem cielistym, przynajmniej kiedy chcesz. Dlatego nie możesz jeść, ale możesz pić – zaśmiała się. – Widziałam jak wyplułeś kęs kanapki. 
Nic nie powiedział tylko patrzył na nią gniewnie.
- Nie denerwuj się. Wynajęłam najdroższego czarodzieja, by wyciągnąć cię z tego przeklętego domu z LA.
- Czarodzieja? Jaja sobie ze mnie robisz?
- Istnieją oszuści i czarodzieje z krwi demonów. Im wyższy demon, tym większą moc ma czarodziej. Magnus jest z nich najlepszy, jest synem księcia piekła.
Zapadła cisza. Destiny wygasiła papierosa o mur.
- Jeśli cię to pocieszy ja jestem nieśmiertelna.
- Czyli jeśli teraz wbiję ci nóż w serce to przeżyjesz?
- Nieśmiertelna. Nie niezniszczalna, chodź rany goją się nieco szybciej niż u innych. Wiesz jak to się nazywa? Mutacja genetyczna. To co odziedziczyłam po tatusiu – w ostatnie słowo użyła bardzo dużo jadu.
- Jak do tego doszłaś?
- Gość, którego uważałam za ojca był drugim mężem mojej matki. Nie znałam prawdziwego. Wysyłał listy do matki, później do mnie, ale żadnego nie dostałam. Isabella nie chciała bym je przeczytała, więc je chowała. Ojciec przestał pisać w dniu śmierci matki, która zapisała mi w testamencie małą, złotą szkatułkę. W środku były wszystkie listy i zdjęcia, nawet wycinki z gazet, wszystko co wiem o ojcu, chodź jest to dla mnie zupełnie obcy człowiek.
Przez dłuższy czas patrzyła prosto przed siebie. Oczy jej zmatowiały, a Tate już wiedział, że zaczęła coś wspominać. Kiedy opowiadała o swojej przeszłości nigdy nie wspominała miłych i radosnych momentów. Jej historia była przeplatana przez smutek, rozpacz, gniew oraz nienawiść.
- Jak dowiedziałaś się, że jesteś nieśmiertelna?
- Przestałam się zmieniać, kiedy skończyłam szesnaście lat.  
- A ile masz teraz lat?
- Trochę więcej.
***
 - Nadal nie rozumiem dlaczego chciałaś tu zamieszkać.
- Lubię domy z duszą – odpowiedziała, trzymając przed sobą złotą świecę w lewej ręce. Nikłe światło ledwo rozświetlało mrok metr przed nimi.
Po trwającej godzinę kłótni Destiny przystała na prośbę Tate’a, żeby wejść do piwnicy. Okazało się to trudne do zrobienia, bo jedyne drzwi były zabite deskami i ukryte za wielkim regałem z książkami. Tate zaczął wykładać książki z półek, a Destiny zniknęła na chwilę, aby zaraz wrócić z siekierą, którą przerąbała regał. Następnie odsunęła jego resztki i mocnym kopniakiem rozwaliła spróchniałe deski. Nie było drzwi lecz pusta wnęka z futryną i progiem.
- Nie mogłeś poprosić o wejście na strych, albo włamać się do jakiegoś innego domu? Nie, oczywiście. Zobaczmy miejsce śmierci osiemnastu osób – jej głos pełen był sarkazmu i jadu. - Jak coś nas zabije to powrócę niczym feniks i zabiję cię drugi raz.
Kiedy zeszli na sam dół oboje poczuli zapach stęchlizny, kurzu i rozkładu. Na betonowej podłodze leżały połamane drewniane deski i roztłuczone szkło.
- I co, kurwa, jesteś zadowolony? – zakryła ręką nos. – Śmierdzi tu jak cholera.
- A czego się spodziewałaś po zabitej deskami piwnicy, w której mordowano ludzi?
Destiny przeszła przez duże pomieszczenie. Zatrzymała się w pod ścianą i zdziwionym spojrzeniem zmierzyła wysoką półkę pełną słojów.
- Formalina – mruknęła podnosząc jeden ze słoików.
Tate bezszelestnie podszedł do niej i od tyłu chwycił ją za ramię.
- Jeśli chcesz mnie przestraszyć musisz się bardziej wysilić – powiedziała powoli obracając słoik pod różnymi kątami. – Chyba to sprzedam. Znam kilku psycholi, którzy kupią nawet takie coś.
- Nie mów, że niczego się nie boisz – odpowiedział podświetlając rząd słojów wypełnionych jasnym płynem i mózgami, gałkami ocznymi albo małymi głowami ludzi i zwierząt. – Kto mieszkał tu przed tobą?
- Przez ostatnie ileś lat nikt. A wcześniej chyba chirurg – odstawiła słoik na miejsce. Weszła do wnęki, która okazała się nieco mniejszym pokojem.
- O kurwa – powiedział Tate głosem pełnym obrzydzenia.
- Teraz wiem, gdzie się podziały sprzątaczki – wzruszyła ramionami patrząc na kościotrupy.
W kącie leżały trzy kobiety, martwe od kilku lat. Wszystkie były blondynkami ubranymi w stroje sprzątaczek i czepek. Skóra w niektórych miejscach była oderwana, albo sama odpadła, więc było widać żółto-białe kości. Ich kostki były przykute do ściany żelaznym łańcuchem. Z pustych oczodołów jednej ze sprzątaczek wyszły duże czarne karaluchy.
- Ty możesz być następna. Wiele was łączy.
- Śmieszny jesteś. Skąd możesz wiedzieć czy się nie farbuję?
- Masz ładne włosy. Strasznie tu cicho.
- To nie twój dom, skarbie. Tutaj zmarli są tam gdzie ich miejsce, czyli w... – przerwała i zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. – A to ciekawe...
- Co jest niby takie ciekawe?
- Rozejrzyj się... Co widzisz?
Nie wiedział co ma jej odpowiedzieć. Na początku myślał, żeby odpowiedzieć po prostu ciemność, ale wiedział, że nie o taką odpowiedź jej chodzi. Jego oczy przyzwyczaiły się do mroku, ale nadal nie potrafił zobaczyć tego co ona widziała. Po pewnym czasie Destiny westchnęła.
- Te słowa – Przykucnęła i podświetliła ścianę na której widniały trzy słowa napisane zaschłą krwią. – Mors meta malorum – odczytała i zmarszczyła brwi.
- Co to znaczy?
- Śmierć kresem cierpień... Chodźmy już stąd. Muszę wezwać firmę by tu posprzątała. Te pomieszczenia może mi się przydadzą – wstała i już postawiła stopę na stopniu, kiedy odwróciła się, żeby coś jeszcze dodać, ale zdobyła się tylko na uśmiech, który przemknął po jej twarzy, po czym ona weszła po starych schodach na górę, a Tate poszedł w jej ślady.
***
- Myślisz, że to był dobry pomysł? – spytał podciągając kolana pod brodę.
- Że co było dobrym pomysłem? – opadła głową na jego ramię.
Siedzieli razem na kanapie obitej w jasny materiał miły w dotyku i oglądali jakiś film. Żadne z nich jednak nie wiedziało o co w nim chodzi. Destiny odsunęła się od niego, uśmiechnęła się, a jej spojrzenie mówiło, że naprawdę nie wie co on ma na myśli.
- Wczoraj. Upiłaś się tak, że rozwaliłaś ścianę w swoim pokoju...
- Nie. Po za tym nie byłam aż taka pijana! A co do ściany – wzruszyła ramionami – po pierwsze była z gipsu czy innego chujostwa, a po drugie i tak chciałam ją wyburzyć, żeby zrobić tam pokój muzyczny.
- Po co ci drugi? I byłaś bardzo pijana, dobrze o tym wiesz.
- W tamtym trzymam instrumenty...
- Na których nie potrafisz grać – dodał sarkastycznym tonem.
- Potrafię! – oburzyła się. – Może i troszkę byłam, ale ty też nie byłeś trzeźwy, więc się nie odzywaj.
- Jak tam chcesz – mruknął. – Co my oglądamy?
- Nie wiem. Możemy... – przerwała w pół słowa.

W tym samym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Ktoś bardzo niecierpliwy wciskał go co sekundę, a jego odgłos niósł się echem po pustych korytarzach.