- Nie
rozumiem dlaczego uważasz się za kogoś kim nie jesteś – powiedział Tate. – To
nie ma sensu.
- Życie nie
ma sensu. Jest w nim tyle... – nie dokończyła patrząc zamyślonym wzrokiem na
talerz kanapek, które przyniosła Sylvia.
- Bólu? Za
dużo bólu.
- Zabijając
człowieka mam wrażenie jakbym pozwoliła mu iść do lepszego miejsca.
- Ten świat
jest brudny – powiedział biorąc do ust kanapkę.
Zapadła
cisza.
- Wiem, że
to co powiem będzie dziwne, ale Tate... – zamilkła patrząc na jego twarz. –
Wydaje mi się jakbym znała cię od zawsze. Jakbyś był częścią mojej duszy, którą
dopiero znalazłam.
Nic nie
odpowiedział.
***
- Jak to
wytrzymujesz? To dziwne – powiedział.
Opierał się plecami o mur i patrzył na jej twarz, a ona
siedziała na półmetrowym ceglanym murku w ręce trzymając papierosa.
- Chcesz? –
spytała wyciągając w jego stronę rękę z paczką papierosów i zapalniczką. –
Przyzwyczaiłam się.
Po tym jak opowiedziała mu resztę swojej historii, oboje
stwierdzili, że nie będą do tego wracać. Tate dowiedział się o reszcie jej
zbrodni, gdzie mieszkała i z kim, w jakich krajach jest ścigana. Kiedy
skończyła chciał jej opowiedzieć coś o sobie, ale ona zaśmiała się i rzekła:
„Wiem, że chcesz się pochwalić co ty zrobiłeś, ale wiem o tobie wszystko, Tate.”
Później wyszła z pokoju zostawiając go samego. Wróciła po niedługiej chwili i
poprosiła by poszedł za nią po czym przeprosiła, że go zostawiła. Nadal nie
mogła się przyzwyczaić, że ktoś jest z nią. Że nareszcie ma przyjaciela.
Bez słowa zabrał i podpalił papierosa.
- Matka
zawsze chciała, żebym miała przyjaciół. Kazała mi bawić się z córką sąsiadki,
byłyśmy z jednego roku. Była głupia i pusta jak większość dziewczynek. Jej
matka wydawała fortunę by jej córka wyglądała jak księżniczka, a ja szóste
urodziny, zamiast lalek, czy innych zabawek, dostałam rodzinny sztylet z
żurawiem – wypuściła z ust biały dym. – Zabiłam ją, ale nie od razu. Czekałam
lata. Straszyłam ją, tak, że jej rodzice myśleli, iż ich córka wariuje. Zginęła
szybko, tuż przed tym jak miała zostać wsadzona do ośrodka dla umysłowo
chorych.
- Jesteś
wojowniczą księżniczką - skomentował.
- Zmień leki
– powiedziała cicho i się zaśmiała. – Nie możesz w ogóle nie spać i logicznie
myśleć. To cię zabije, a raczej wykończy, bo ty już jesteś martwy.
- Co
sugerujesz? Że nie żyję? – ton jego głosu sprawił, że przeszły ją ciarki.
- Myślisz,
że jestem głupia? Wiem, że nie żyjesz. Zabili cię federalni. Jesteś duchem
cielistym, przynajmniej kiedy chcesz. Dlatego nie możesz jeść, ale możesz pić –
zaśmiała się. – Widziałam jak wyplułeś kęs kanapki.
Nic nie powiedział tylko patrzył na nią gniewnie.
- Nie
denerwuj się. Wynajęłam najdroższego czarodzieja, by wyciągnąć cię z tego
przeklętego domu z LA.
-
Czarodzieja? Jaja sobie ze mnie robisz?
- Istnieją
oszuści i czarodzieje z krwi demonów. Im wyższy demon, tym większą moc ma
czarodziej. Magnus jest z nich najlepszy, jest synem księcia piekła.
Zapadła
cisza. Destiny wygasiła papierosa o mur.
- Jeśli cię
to pocieszy ja jestem nieśmiertelna.
- Czyli
jeśli teraz wbiję ci nóż w serce to przeżyjesz?
-
Nieśmiertelna. Nie niezniszczalna, chodź rany goją się nieco szybciej niż u
innych. Wiesz jak to się nazywa? Mutacja genetyczna. To co odziedziczyłam po
tatusiu – w ostatnie słowo użyła bardzo dużo jadu.
- Jak do
tego doszłaś?
- Gość,
którego uważałam za ojca był drugim mężem mojej matki. Nie znałam prawdziwego.
Wysyłał listy do matki, później do mnie, ale żadnego nie dostałam. Isabella nie
chciała bym je przeczytała, więc je chowała. Ojciec przestał pisać w dniu
śmierci matki, która zapisała mi w testamencie małą, złotą szkatułkę. W środku
były wszystkie listy i zdjęcia, nawet wycinki z gazet, wszystko co wiem o ojcu,
chodź jest to dla mnie zupełnie obcy człowiek.
Przez
dłuższy czas patrzyła prosto przed siebie. Oczy jej zmatowiały, a Tate już
wiedział, że zaczęła coś wspominać. Kiedy opowiadała o swojej przeszłości nigdy
nie wspominała miłych i radosnych momentów. Jej historia była przeplatana przez
smutek, rozpacz, gniew oraz nienawiść.
- Jak
dowiedziałaś się, że jesteś nieśmiertelna?
- Przestałam
się zmieniać, kiedy skończyłam szesnaście lat.
- A ile masz
teraz lat?
- Trochę
więcej.
***
-
Nadal nie rozumiem dlaczego chciałaś tu zamieszkać.
- Lubię domy
z duszą – odpowiedziała, trzymając przed sobą złotą świecę w lewej ręce. Nikłe
światło ledwo rozświetlało mrok metr przed nimi.
Po trwającej godzinę kłótni Destiny przystała na prośbę
Tate’a, żeby wejść do piwnicy. Okazało się to trudne do zrobienia, bo jedyne
drzwi były zabite deskami i ukryte za wielkim regałem z książkami. Tate zaczął
wykładać książki z półek, a Destiny zniknęła na chwilę, aby zaraz wrócić z
siekierą, którą przerąbała regał. Następnie odsunęła jego resztki i mocnym
kopniakiem rozwaliła spróchniałe deski. Nie było drzwi lecz pusta wnęka z
futryną i progiem.
- Nie mogłeś
poprosić o wejście na strych, albo włamać się do jakiegoś innego domu? Nie,
oczywiście. Zobaczmy miejsce śmierci osiemnastu osób – jej głos pełen był
sarkazmu i jadu. - Jak coś nas zabije to powrócę niczym feniks i zabiję cię
drugi raz.
Kiedy zeszli na sam dół oboje poczuli zapach stęchlizny,
kurzu i rozkładu. Na betonowej podłodze leżały połamane drewniane deski i
roztłuczone szkło.
- I co,
kurwa, jesteś zadowolony? – zakryła ręką nos. – Śmierdzi tu jak cholera.
- A czego
się spodziewałaś po zabitej deskami piwnicy, w której mordowano ludzi?
Destiny przeszła przez duże pomieszczenie. Zatrzymała się w
pod ścianą i zdziwionym spojrzeniem zmierzyła wysoką półkę pełną słojów.
- Formalina
– mruknęła podnosząc jeden ze słoików.
Tate bezszelestnie podszedł do niej i od tyłu chwycił ją za
ramię.
- Jeśli
chcesz mnie przestraszyć musisz się bardziej wysilić – powiedziała powoli
obracając słoik pod różnymi kątami. – Chyba to sprzedam. Znam kilku psycholi,
którzy kupią nawet takie coś.
- Nie mów,
że niczego się nie boisz – odpowiedział podświetlając rząd słojów wypełnionych
jasnym płynem i mózgami, gałkami ocznymi albo małymi głowami ludzi i zwierząt.
– Kto mieszkał tu przed tobą?
- Przez
ostatnie ileś lat nikt. A wcześniej chyba chirurg – odstawiła słoik na miejsce.
Weszła do wnęki, która okazała się nieco mniejszym pokojem.
- O kurwa –
powiedział Tate głosem pełnym obrzydzenia.
- Teraz
wiem, gdzie się podziały sprzątaczki – wzruszyła ramionami patrząc na
kościotrupy.
W kącie leżały trzy kobiety, martwe od kilku lat. Wszystkie
były blondynkami ubranymi w stroje sprzątaczek i czepek. Skóra w niektórych
miejscach była oderwana, albo sama odpadła, więc było widać żółto-białe kości.
Ich kostki były przykute do ściany żelaznym łańcuchem. Z pustych oczodołów jednej
ze sprzątaczek wyszły duże czarne karaluchy.
- Ty możesz
być następna. Wiele was łączy.
- Śmieszny
jesteś. Skąd możesz wiedzieć czy się nie farbuję?
- Masz ładne
włosy. Strasznie tu cicho.
- To nie
twój dom, skarbie. Tutaj zmarli są tam gdzie ich miejsce, czyli w... –
przerwała i zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. – A to ciekawe...
- Co jest
niby takie ciekawe?
- Rozejrzyj
się... Co widzisz?
Nie wiedział co ma jej odpowiedzieć. Na początku myślał, żeby
odpowiedzieć po prostu ciemność, ale wiedział, że nie o taką odpowiedź jej
chodzi. Jego oczy przyzwyczaiły się do mroku, ale nadal nie potrafił zobaczyć
tego co ona widziała. Po pewnym czasie Destiny westchnęła.
- Te słowa –
Przykucnęła i podświetliła ścianę na której widniały trzy słowa napisane zaschłą
krwią. – Mors meta malorum – odczytała i zmarszczyła brwi.
- Co to
znaczy?
- Śmierć
kresem cierpień... Chodźmy już stąd. Muszę wezwać firmę by tu posprzątała. Te
pomieszczenia może mi się przydadzą – wstała i już postawiła stopę na stopniu,
kiedy odwróciła się, żeby coś jeszcze dodać, ale zdobyła się tylko na uśmiech,
który przemknął po jej twarzy, po czym ona weszła po starych schodach na górę,
a Tate poszedł w jej ślady.
***
- Myślisz,
że to był dobry pomysł? – spytał podciągając kolana pod brodę.
- Że co było
dobrym pomysłem? – opadła głową na jego ramię.
Siedzieli razem na kanapie obitej w jasny materiał miły w
dotyku i oglądali jakiś film. Żadne z nich jednak nie wiedziało o co w nim
chodzi. Destiny odsunęła się od niego, uśmiechnęła się, a jej spojrzenie
mówiło, że naprawdę nie wie co on ma na myśli.
- Wczoraj.
Upiłaś się tak, że rozwaliłaś ścianę w swoim pokoju...
- Nie. Po za
tym nie byłam aż taka pijana! A co do ściany – wzruszyła ramionami – po
pierwsze była z gipsu czy innego chujostwa, a po drugie i tak chciałam ją
wyburzyć, żeby zrobić tam pokój muzyczny.
- Po co ci
drugi? I byłaś bardzo pijana, dobrze o tym wiesz.
- W tamtym
trzymam instrumenty...
- Na których
nie potrafisz grać – dodał sarkastycznym tonem.
- Potrafię!
– oburzyła się. – Może i troszkę byłam, ale ty też nie byłeś trzeźwy, więc się
nie odzywaj.
- Jak tam
chcesz – mruknął. – Co my oglądamy?
- Nie wiem.
Możemy... – przerwała w pół słowa.
W tym samym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Ktoś
bardzo niecierpliwy wciskał go co sekundę, a jego odgłos niósł się echem po
pustych korytarzach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz