czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 2 : Zew Krwi

Tate szedł prawie pustą ulicą. Zrobiło się ciemno. Większość przyulicznych lamp była rozbita. Po chodniku walały się śmieci i rozbite szkło. W pobliskich domach były zgaszone światła. Gdzieś w oddali słychać było śmiechy i echo dudniącej muzyki. Nie był do końca pewien dokąd idzie. Cały czas myślał o niej.
Polubił spędzać z nią czas. Była inna. Niczym zamknięta księga. Często zmieniał jej się charakter i pogląd na życie. W jednej chwili śmiała się razem z nim, a sekundę później milczała, wpatrując się w coś odległego. Kiedy pierwszy raz o zapytał: „Co jest?” przez jakiś czas nie odpowiadała, a później powiedziała jedynie „Przeszłość.” Późnij już o nic jej nie pytał. Czasem opowiedziała jakąś dziwną historię z czasów kiedy zamieszkała w Las Vegas. Nie mówiła nic o swojej przeszłości. Żadnych wzmianek o jej dawnym życiu.  Jakby w ogóle nie istniało.
- Wzywa cię krew – usłyszał cichy głos za sobą.
Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Stał przy bramie starego cmentarza. Przestali chować na nim ludzi prawie sto lat temu z powodu braku miejsc. Nikt go nie odwiedzał. Wysoka brama z żelaza otworzyła się sama z przeraźliwym zgrzytem.
Jak na obrzeża tak znanego i wielkiego miasta było tu zupełnie cicho. Co jakiś czas było słychać trzepot skrzydeł lub krakanie jakiegoś ptaka. Nagrobki były ledwo widoczne wśród mgły.
- Wzywa cię krew – ktoś szepnął mu do ucha.
Tate wyciągnął z kieszeni pistolet.
- Kim jesteś? – obejrzał się, ale nikogo nie zobaczył.
- Teraz ty próbujesz mnie zabić – zaśmiała się stając przed nim w czarnym płaszczu z kapturem zaciągniętym na głowę. Nie było widać jej twarzy. – Nie krępuj się. Przystaw do pistolet do serca i naciśnij spust.
- Nie mogę tego zrobić.
- Możesz! Możesz to zrobić! Już nie raz to robiłeś.
- Nie! – krzyknął, a ona ściągnęła kaptur. Słabe światło rysowało kontury jej twarzy.
- Proszę! Nie wiesz ile na to czekałam!
- Nie mogę cię stracić!
- Nie znasz mnie. Nie chcesz mnie znać. Jestem potworem!
- Ty jesteś potworem. Ja jestem potworem. Ludzie są potworami! Pamiętasz co mi powiedziałaś? Potwory są w nas!
Nic nie odpowiedziała, ale uśmiechnęła się do niego. On schował broń i spojrzał na nią wściekłym spojrzeniem.
- Nie jestem taka jak ci ludzie. Nie jestem taka jak ty.
- Oczywiście, że nie. Jesteś lepsza.
Zaśmiała się bez krzty wesołości.
- Pieprzysz od rzeczy. Gdybyś wiedział co zrobiłam nigdy już nie chciałbyś mnie spotkać.
- Opowiedz mi. Lubię historie.
- Nie tutaj i nie teraz. Spotkajmy się może rano... Albo później... A teraz musisz iść stąd.
- Znowu każesz mi odejść... To zaczyna być nużące.
Uśmiechnęła się słodko, podeszła do niego i pocałowała go w policzek, a raczej delikatnie musnęła wargami. W miejscu gdzie go dotknęła przeszył go prąd. Wydawało mu się, że jego skóra płonie. Destiny była zimna, ale dziwnie rozgrzewała.
- Do zobaczenia – jej cichy i słodki głos uniósł się w powietrzu, a ona zniknęła we mgle.
***
Po tym jak próbował się zabić jego matka wysłała go do psychologa. Dostał od niego leki, przez które nie mógł spać, więc nocami włóczył się po mieście. Po raz drugi nie był pewny do kąt tak naprawdę idzie i dlaczego. Kilka godzin przed świtem słońca stał pod bramą domu Destiny.
Ona siedziała na schodach otulona tą samą peleryną co w nocy. Kiedy go zobaczyła wstała i z uśmiechem podeszła do bramy.
- Wejdź – powiedziała i otworzyła furtę.
Później powoli się odwróciła i poszła przodem do drzwi, a Tate ruszył za nią.
W środku było jasno. Ściany pomalowane były na biało, podłogę wyłożono białymi marmurowymi płytkami ze złotymi żyłkami, a długie i wąskie okna były częściowo zasłonięte przez gustowne czerwone zasłony do ziemi. Na końcu widać było duże drzwi z mlecznego szła i konturów z hebanowego drewna.
- W środku wygląda nieco inaczej niż na zewnątrz, nieprawdaż? – zaśmiała się cicho.
Otworzyła szklane drzwi i znaleźli się w szarym korytarzu pełnym takich samych, ciemnych drewnianych drzwi po obu stronach. Na przeciwległej ścianie do wejścia, którymi weszli, znajdowały się kręcone schody biegnące do góry.
Podeszła do jednych z wielu drzwi i otworzyła je.
W środku było ciepło, a powietrze przepełnione było słodką wonią wanilii i stopionego wosku. Pomieszczenie było dość duże. Ściany pomalowano na ciemnoczerwony kolor, podłoga była zrobiona z ciemnego drewna w takim samym kolorze jak wysokie do sufitu półki z książkami zajmujące najdłuższą ścianę oraz niski stolik do kawy na środku. Obok ławy stał wypoczynek z czarnej skóry składający się z dwóch foteli i kanapy. W kącie stał duży telewizor na szklanym podeście. Ścianę naprzeciwko półek pełnych książek w różnokolorowych oprawach zakrywał ledwo widoczny złoty napis, z którego zostały jedynie niektóre kontury.
W pokoju była dziewczyna ubrana w czarną sukienkę do kolan i biały fartuszek, ale Tate w pierwszej chwili jej nie zauważył.
- Sylvia, proszę wyjdź – powiedziała cicho Destiny, ściągając pelerynę i rzucając ją do kąta.
Miała szarą bluzkę z dekoltem, na ramiączkach, naszyjnik z mosiężnym kluczem, krótką skórzastą spódniczkę z wysokim stanem oraz czarne skórzane buty do kolan.
- Tak, panienko – odpowiedziała dziewczyna i posłusznie wyszła zamykając za sobą drzwi.
Zapadła cisza, w której Tate patrzył na nią zdziwionym wzrokiem.
- Kiedy pytałeś czy mieszkam sama, odpowiedziałam, że niezupełnie. Służba częściowo się liczy, a częściowo nie.
- Miałaś mi opowiedzieć coś o sobie, a nie wyjaśniać swoje odpowiedzi – ton jego głosu był znudzony, ale słychać było w nim jednak odrobinkę zaciekawienia.
- Usiądźmy. To może chwilę potrwać.
Zajęli miejsca naprzeciwko siebie. Przez jakąś chwilę mierzyli się wzrokiem, aż Destiny przerwała tą 'walkę'.
- Oddaj broń – powiedziała surowo wskazując na stolik. Wyciągnął pistolet i odłożył go na wskazanym miejscu.
- Kiedy będziesz miał dość, możesz mnie zastrzelić. Odpowiem tylko na zadane pytania taką prawdą jaką znam lub prawdopodobną.
- Masz jakąś rodzinę? Skąd przyjechałaś i dlaczego akurat tutaj? Ilu ludzi zabiłaś? Jak masz na ... imię? – zauważył zmianę w Destiny, kiedy wypowiedział ostatnie słowo. Zachowała spokój i kamienną twarz, ale jej oczy zalśniły od gniewu.
- Nie mam rodziny. Rodzice nie żyją, a nie miałam żadnego rodzeństwa. Nic nie wiem o jakiś popieprzonych ciotkach, wujkach, kuzynostwu czy dziadkach – wzięła głębszy wdech, aby się opanować, po czym zaczęła mówić powoli. – Wiele podróżowałam. Po śmierci ojca zajęła się mną bliska przyjaciółka rodziców. Kate była dobrą osobą. Miałam może z siedem lat, ona dopiero skończyła szesnaście lat. Zwiedziłyśmy razem cały świat. Mieszkałam z nią kilka lat, a później dowiedziałam się, że zabiła mi matkę... Nie chciałam by od razu zmarła. Chciałam by cierpiała. Najpierw zabiłam jej chłopaka, później wbiłam jej nóż w brzuch rozpruwając wnętrzności. Umierała powoli krztusząc się krwią, która wpływała przez przebite płuca. Sprawiło mi to satysfakcję. Później wyjechałam do Meksyku i zrobiłam tam ‘Teksańską Masakrę’, a teraz mam tam zakaz wstępu na następne ileś lat – zaśmiała się.
Schyliła się, zabrała ze stolika mały, srebrny dzwoneczek i delikatnie nim potrząsnęła. Wydał z siebie cichy dźwięk. Zanim odstawiła go na miejsce, ktoś cicho zapukał do drzwi, a później je otworzył.
Była to ta sama dziewczyna co wcześniej. Miała ciemnobrązowe włosy, splecione w warkocz naokoło głowy, czekoladowe oczy i jasną cerę. Była całkiem ładna, ale wielka srebrnoszara blizna po lewej stronie jej twarzy od linii oczu do podbródka, która szpeciła jej twarz.
- W czym mogę pomóc panience? – spytała.
- Proszę byś przyniosła nam kanapki i herbatę – odpowiedziała.
Dziewczyna skinęła głową i wyszła zamykając drzwi.
- Przybyłam tutaj z Londynu. Miasta, w którym się wychowałam, ale nie wiem skąd pochodzę – przerwała i zerknęła na pistolet na stole rozbawionym spojrzeniem. Jej głos był znudzony. - Mój ojciec mówił, że wszystko co dla nas jest cenne jest grzechu warte. Przyjechałam, więc do Miasta Grzechu. I szczerze, to był cholerny błąd. Więcej ździr widziałam tylko w Los Angeles. Nienawidzę tego miejsca. Co jakiś czas muszę wyjeżdżać do Europy lub Azji, żeby jakoś odpocząć. Nie potrafię się kontrolować. Cały czas mam ochotę podejść do jakiegoś lalusia i złamać mu nos, w najlepszym razie. A co do tego ile osób zabiłam, to odpowiedź brzmi wiele. Kilkadziesiąt. Może sto. Może więcej...
- Jak masz na imię?
- Moje imię odeszło wraz z przeszłością.
- Nawet ty nie możesz wymazać przeszłości. Jak masz na imię? – jego głos był natarczywy.
- Jestem Athenodora. Athenodora Herondale.
- Co było napisane na tej ścianie? – wskazał na resztki liter.
- „Nikt nie widzi twojego cierpienia, nikt nie widzi twojego smutku, nikt nie widzi twojego strachu, oni wszyscy widzą twoje błędy.” To samo jest wygrawerowane na naszyjniku, który dostałam od ojca. On wiedział, że ten świat mnie opuści. Wiedział, że jestem inna. Taka jak on.
- Kim on był?

- Potworem. A to zew krwi. Dlatego ja też jestem potworem.

2 komentarze:

  1. Świetny i ciekawy rozdział. ;) Tate jest kochany i stanowi z Destiny całkiem fajny duet. ^^
    Podoba mi się. ;)
    Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział już jest ;3
      Jednak, zaczyna brakować mi weny, więc następne części będą później, o ile jakieś jeszcze będą...

      Usuń