poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 1 : Potwory są w nas


- Kim jesteś? – rozległ się cichy, słodki głos pośród ciemności.
Miasto nadal tętniło życiem, mimo, że był środek nocy. Jednak tam gdzie ona się znajdowała było pusto. Opuszczona fabryka zabawek była rzadko odwiedzanym miejscem przez innych. Ludzie nie lubili do niej przychodzić po tym jak ktoś zamordował w niej wszystkich pracowników.
Destiny uwielbiała do niej przychodzić by pobyć po prostu samemu. Nie znosiła przebywać wśród ludzi. Zawsze miała dziwną, nieodpartą pokusę by podejść do jakiejś umalowanej laluni i poderżnąć jej gardło. Nikt tak naprawdę nie znał jej imienia. Nigdy go nie wymawiała. Znana była jako Destiny. I naprawdę była przeznaczeniem. Przynajmniej tak uważała. Nie miała rodziny ani znajomych. Nie wiadomo skąd przyszła i dlaczego akurat tu została. Mieszkała sama w wielkim starym domu na obrzeżach Miasta Grzechu[1]. Ludzie omijali ją na ulicy bojąc się jej. Nikt z nią nigdy nie rozmawiał. Powstało wiele plotek na jej temat.
Była niezbyt wysoką blondynką o złotych oczach podkreślonych mocnymi czarnymi kreskami. Zawsze miała usta pomalowane na czarno, brązowo lub ciemnoczerwono. Miała niemalże białą skórę i cerę bez skaz. Ubierała się na czarno, przez co wyglądała na zupełnie bladą. Mimo to nie była Gotką czy Emo. Na jej ramionach i plecach widniały tajemnicze czarne jak atrament znaki nieprzypominające zwykłych tatuaży, których też miała kilka. Były to głównie grube poskręcane linie łączące się w niejasną całość. Jej chude palce pianistki były przyozdobione wieloma srebrnymi pierścieniami z onyksowymi kamieniami. Na obu nadgarstkach widać było fioletowo szare blizny od żyletki.
Siedziała na stojącej od lat taśmie produkcyjnej wysoko nad ziemią. Usłyszała kolejny chrzęst, a później echo kroków.
- Kim jesteś? – krzyknęła i sięgnęła za pasek spodni po długi sztylet z przeźroczystą rękojeścią.
W świetle księżyca, wpadającym przez rozbitą szybę jednego z niewielu wielkich okien tuż pod dachem konstrukcji, zauważyła ruchomy cień kryjący się za stosem brudnych, pustych i zniszczonych kartonów. Bez namysłu skoczyła w dół nie czując strachu. Wylądowała na lekko ugiętych kolanach ze skupioną i zimną twarzą. Bezszelestnie podeszła do intruza i jednym ruchem odgarnęła go do tyłu i przystawiła ostrze do gardła.
Postać była wyższa o głowę od niej. Mimo to stała pewnie i czujnie nadal trzymając sztylet.
- Kim jesteś i co tu do cholery robisz? – syknęła.
Poczuła, że jej ofiara trzęsie się. Dopiero po sekundzie dostrzegła, że to był bezgłośny śmiech.
- Nie krępuj się i mnie zabij – powiedział zimnym, męskim tonem głosu.
Szybkim ruchem oderwała ostrze od jego gardła, odwróciła intruza twarzą do niej i przystawiła sztylet do jego pleców.
- Nie myśl, że teraz nie mogę cię zabić. Jeśli wbiję ostrze w tym miejscu – zademonstrowała ciągnąć klingę do góry rozcinając jego kurtkę – przebiję ci serce – dokończyła i uśmiechnęła się słodko do niego.
Popatrzył na nią oczami czarnymi jak noc i zimnymi jak lód, które częściowo były zakryte przez lekko kręcone włosy koloru ciemny blond. Jego twarz była spokojna, a uśmiech na ustach drwiący.
Ubrany był w ciemne jeansy i czarną kurtkę ze sztywnego materiału. Przeleciał nudnym wzrokiem po dziewczynie, która wbijała mu ostrze do pleców. Miała na sobie czarne spodnie w białe krzyże, luźną czarną bluzkę na ramiączkach z dekoltem, czarne glany i koronkowe rękawiczki bez palców.
- Łatwiej ci będzie jeśli staniesz za mną – powiedział. – Nie będziesz musieć się tak wyginać.
Jego cichy śmiech odbił się echem od pustych ścian.
- Specjalista się znalazł – mruknęła cicho pod nosem. – Nie mów mi co mam robić.
- Strasznie długo ci to schodzi – westchnął. – Teraz już wiem, czemu nie chcą ginąć z twojej ręki.. To długa i nudna śmierć – Ton jego głosu był wesoły jakby rozmawiał o czymś miłym i śmiesznym, a nie o śmierci.
Warknęła na niego. Była bardzo zła. Nienawidziła kiedy ktoś ją krytykował i kazał coś zrobić.
- Znam cię, jesteś Tate Langdon – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Ja nazywam się Destiny.
Zabrała nóż z niego pleców i schowała go na jego miejsce.
- Słyszałem o tobie – nie odwzajemnił uśmiechu. – Nie masz dobrej opinii.
- Ty też nie. Według moich informacji jesteś mordercą.
Wzruszył ramionami i zrobił kilka kroków do tyłu.
- ‘Jesteś mordercą’ znaczy tyle co ‘jesteś najgorszym potworem jakiego spotkałam, ale mnie to kręci’.
- „Ludzie przestali szukać potworów pod swoimi łóżkami, kiedy zrozumieli, że potwory są w nich” – zacytowała bez namysłu. – I skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, nie jesteś najgorszym potworem jakiego widziałam.
Później zapadła długa cisza.
***
- To naprawdę był cudowny początek naszej ‘przyjaźni’ – powiedział Tate. – Szczególnie moment, kiedy postanowiłaś poderżnąć gardło, a później jednak zmieniłaś zdanie i chciałaś przebić serce.
- Och, zamknij się! – siliła się by nie wybuchnąć śmiechem.
Minęło zaledwie kilka dni odkąd spotkali się w opuszczonej fabryce. Tuż przed świtem oboje poszli w swoją stronę myśląc, że to będzie ich ostatnie spotkanie. Później jednak okazało się, że chodzą do tych samych miejsc. A kiedy w środku nocy Destiny zaczęła rzucać kamyki do jego okna stwierdzili, że spróbują. Oboje byli przyzwyczajeni do samotności. Mimo to próbowali spędzać z sobą czas.
Teraz siedzieli na starej werandzie w cieniu dębów na jej posesji. Z ulicy dom wydawał się opuszczony. Otaczał go dwumetrowy płot z kutego czarnego żelaza w nielicznych miejscach porośnięty wijącymi się krwistymi różami. Podjazd składał się z wielkich marmurowych płyt, brudnych i popękanych od lat używania. Trawnik miał dziwny, ciemnozielony kolor i nawet w słońcu go nie zmieniał. Wielkie, stare dęby rosły w nierównych odległościach od siebie, mimo to ich gałęzie rosły poprzeplatane między sobą skutecznie zasłaniając resztki słońca.
Dom był wielką konstrukcją na bacie dużego kwadratu. Składał się z siedmiu pięter, a pod nim była piwnica. Niektóre okna na drugim, trzecim i piątym piętrze były wybite, na czwartym większość była zabita deskami, podobnie na szóstym i siódmym. W przeciwieństwie do pierwszego.. Tam wisiały ciemnoczerwone, prawie czarne, zasłony z ciężkiego i grubego materiału. Wejście główne było częściowo zakryte przez pożółkłe liście spadające z drzew.
Ulica była zupełnie pusta. Nie była to jakaś nowość. Rzadko kiedy ktokolwiek odwiedzał tą dzielnicę. Szczególnie w taki ładny chodź zimny październikowy piątek.
- I mieszkasz tu sama? – spytał wskazując na dom.          
- Można tak powiedzieć – nie patrzyła na niego. Wpatrywała się w coś za jego głową z dziwnie pustym wzrokiem.
- Wyjaśnisz?
- Nie – wstała i nerwowo odgarnęła włosy.
Tego dnia miała na sobie czarną koronkową sukienkę na ramiączkach do połowy ud z trenem sięgającym do kostek i wysokie do kolan sznurowane buty na obcasie. On siedział na drewnianej podłodze w czerwonej bluzie i jeansach, ale czuł zimny powiew wiatru na skórze.
Wiatr przesuwał suche liście po chodniku oraz rozwiał jej włosy.
- Powinieneś iść – jej głos nie wyrażał żadnych emocji, zupełnie tak jak oczy. Twarz oświetlił zabłąkany promień zachodzącego słońca, który sprawił, że na moment jej twarz zrobiła się lekko pomarańczowa, przybierając jego barwę. – Zaraz zajdzie słońce.
- Nie chcesz bym został dłużej?
- Nie – to słowo przeszyło go zimnym ukłuciem w sercu. Później poczuł tysiące igieł rozprzestrzeniających się z krwią, które sprawiały ból niczym żyletki.
- Więc już mnie nie ma.
Przez kilka sekund po prostu siedział. Później wstał i stwierdził, że nie jest w stanie stawić kroku. Minął jakiś czas zanim zrobił krok do przodu. Później jakby automatycznie szedł prosto do bramki. Przy niej się zatrzymał.
- Spotkamy się dziś tam gdzie zawsze? – spytał.
- Dziś nie – jej głos był odległy.
Słońce już prawie zaszło zostawiając ostatnie pomarańczowoczerwone blaski światła.
- Odejdź! – krzyknęła przeraźliwie, a z jej oczu pociekł czarny płyn. Później znowu zawiał wiatr wzbijając w powietrze suche liście, a Destiny zniknęła niczym duch... 



[1] Miasto Grzechu – znane również jako Las Vegas

13 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawie jak i zarazem tajemniczo się zaczyna, z miła chęcią poczytam dalej, mam jednak dwa "ale":
    1. Bez namysłu skoczyła w dół bez żadnego strachu - powtórzenie
    2. koronkowe rękawiczki z koronki bez palców - jak koronkowe, to nie musisz tego dogłębnie potwierdzać xD

    Tak to jeszcze raz cię upewniam, że jest super i czekam na drugi rozdział, a ja zapraszam do swojego bloga:
    http://upadlida.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz... To dosłownie jest pisane ' na odpieprz' czy jakoś tak.. Zostałam zmuszona do napisania dennej historii, więc ją chciałam troszkę ożywić.. Nie pochodzę z polski, ale mnie znasz... Nie do końca łapię jeszcze wasz język..
      A co do koronki, to musiałam pisać to z jakąś przerwą.. Rzadko potwierdzam ileś razy, że coś jest takie.. koronkowe xd

      Usuń
    2. Wiem, ale i tak niesamowicie dobrze sobie radzisz z tym językiem. Znam Polaków, którzy gorzej się nim posługują niż Ty. Ja nie uważam, że to jest denna historia, są naprawdę o wiele gorsze, a ta zdaje się być ciekawa. I wiesz mi lepiej nie pisać czegoś "na odpieprz", bo to jest nic nie warte, albo się pisze "Całym Sercem" albo w ogóle. Przynajmniej ja i kilka osób, z którymi nie raz rozmawiałam i piszą tak jak ja czy ty, tak uważają. A z tą koronką, to było naprawę bardzo ciekawe :)
      Mimo wszystko życzę Ci dużo weny i aby ci się udało przekonać do tej historii , którą sama tworzysz :D

      Usuń
    3. Heh... Dziękuję, ale twierdzę, że nie będzie dalszej części tej historii.. Po 8h mam może 6 zdań i nie mam pojęcia co z tym zrobić.. Zaczynam przekonywać się do tego co piszę, ale sama nie wiem..
      Poprawiłam już tamte błędy.. Myślę, że już się nie powtórzą i dziękuję za rady :)

      Usuń
    4. nie ma problemu, Zawsze do usług :) Heh rozumiem, ze siedzisz tyle czasu nad paroma zdaniami, ale co ja miałam powiedziec, gdy jeden rozdział pewnego opowiadania, pisałam hmmm... 4 miesiące? Jakoś tak. Nie wolno się poddawać, bo wena przychodzi i odchodzi, ona jest jak morze - są przypływy i odpływy.

      Usuń
    5. No cóż.. Każdy jednak wolałby mieć przypływ niż odpływ... To takie nużące.. Próbować wymyślić coś na siłę! A już kolejne osoby pytają się kiedy następna część...

      Usuń
    6. wiesz mi, ja obiecywałam półtora tygodnia rozdział Kompani, dopiero dzisiaj zabrałam się go dalej pisać, miałam odpływ, ale dzisiaj nadszedł przypływ. Trzeba mieć cierpliwość i nie przejmować się innymi ^^

      Usuń
    7. Kawa działa cuda... Trzy nieprzespane noce na kofeinie, ale rozdział skończony i właśnie go dodałam... Teraz trzeba zabrać się za następny >.<

      Usuń
  2. Hej, a więc po pierwsze jestem zachwycona, że założyłaś tego bloga dzięki mnie. *u*
    No i jest Tate. ;)
    I Destiny... to chyba nie ta sama, co w tamtych blogu, co? ;) Ale fajna jest. Spodobało mi się to zdanie, gdzie powiedziałaś, że chciałaby podrzynać gardła pustym lalom czy coś takiego. 3:)
    Nie mogę się doczekać next. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh ;3
      Nie... Destiny to moja uniwersalna postać, której zmieniam jedynie charakter...
      Mnie też się podoba to zdanie ;3 Wymyślone zaraz po oglądnięciu pierwszych odc 1 sez AHS <3

      Usuń
    2. AHS zawsze inspiruje ;3

      Usuń
    3. Zwłaszcza Asylum, chodź jest to najdziwniejsza i najbardziej krwawa część AHS...

      Usuń
    4. Jeszcze nawet do końca nie oglądnęłam, ale mam to w planach. ^^
      Chociaż wiem, że krwawa jest... ;)

      Usuń