sobota, 3 października 2015

Rozdział 23 : Ostatnia droga

- Wypij to - szepnęła cicho, a jej przeźroczystej dłoni pojawiła się tajemnicza buteleczka. - Nie chcę widzieć cię smutnego.
Jak zahipnotyzowany zabrał fiolkę i wyciągnął jej zakrętkę. Nie wiedział co robi. Wypił słodką zawartość i poczuł w środku przyjemne ciepło. Zdążył zobaczyć jeszcze słodki uśmiech jego ukochanej, potem przed oczami stanęło mi całe jego życie. Wspomnienia, które kochał i te, których nienawidził. Te, które pamiętał i te, które chciał zapomnieć.
- A więc to już koniec? - zapytał sam siebie.
Widział wiele śmierci w swoim życiu, w tym jedną swoją. Jednak potem zobaczył światło, które przywróciło go do życia. Teraz już tak nie było. Spojrzał na swoje ręce, były niemal przeźroczyste i piekielnie go bolały. Zaczął podążać w jakimś kierunku w nadziei, że ją znajdzie. Tam jednak jej nie było. Ona została w tamtym świecie i mimo, że martwa nie mogła odjeść.
***
Minęło wiele czasu, a może tylko chwila? Tate'owi zdawały się to być wieki. Wieki w samotności i mroku. Z czasem przestał doskwierać mu ból. Zaczął zapominać o tajemniczej dziewczynie, która zmieniła jego życie. Zaczął zapominać wszystko. Może dlatego, że zabrano mu wspomnienia? Shinigami byli okrutnymi stworzeniami. Nie zostawiali nic biednej duszy. 
W końcu nadszedł jego czas. Podążył w ciemność. Nie chciał tego, coś wewnątrz niego go zmuszało. Zniknął na wieki.
***
- On nie chciał umrzeć - powiedział Sebastian stojąc nad grobem chłopaka.
- Nikt nie chce umierać - odparła Jessamine i położyła kwiaty na jego grobie. 
Znajdowali się w Los Angeles, był rok dwa tysiące czternasty, trzynasty grudnia, piątek, popołudnie.
Oboje wyglądali na normalnych ludzi, jednak jej oczy były całe czarne, bez źrenic i białek, jego tęczówki były krwiste, a źrenice wydłużone jak u kota. 
- Wybacz Tate, ale demon nigdy nie nauczy się kochać - powiedziała kucając. - Byłeś głupi ufając mi.
Zaśmiała się cicho i odeszła w cień miasta, a za nią podążył lokaj odziany w czerń. 

Rozdział 22 : Ostatnie spotkanie w świetle

Był piękny słoneczny dzień. Ostatnia burza trwała przez dokładnie trzy dni, więc pogrzeb odbył się cztery dni po śmierci. Marte ciało odnalazł kilka godzin po śmierci Stephen, który rano postanowił przygotować dekorację z żywych kwiatów.
Tate ubrał czarny garnitur. W dłoni trzymał bukiet czarnych róż. Miał żal do pogody, kiedy lał deszcz czuł się dobrze. Wszystko zdawało się być smutne.
W dniu pogrzeby do rezydencji przybyła dziewczyna o pięknej twarzy i kruczoczarnych włosach. Miała czarne tęczówki bez źrenic i mlecznobiałą skórę. Dziwnie przypominała Jessamine chodź nie wyglądała podobnie. Podobieństwo między nimi polegało na tym, że obie były nieziemsko piękne i zbyt idealne dla tego świata.
- Jestem Charlotte - powiedziała słodkim tonem głosu - Jessamine była moją siostrą i choć nie żyłyśmy najlepiej chcę ją godnie pożegnać.
Zerknęła z ukosa na lokaja, on ukłonił się i odszedł.
- Znam Destiny od zawsze. Ja nazywam się Hope. Zapewne nie mówiła ci nic o mnie.
- Zapewne powinnaś spotkać się z nią i to obgadać, ale ona nie żyje.
- Może żyje. Jeśli wstanie przed ceremonią przeżyje.
- A jak nie?
- Będzie spoczywać na wieki.
Pogrzeb miał odbyć się w południe w najbliższym kościele. Tate wraz z Hope stał w pierwszym rzędzie ławek. Trumna nie miała wieka, przez co widać było Jessamine, która położona była wśród białych lilji. Miała złote uczesane włosy, mleczną cerę bez defektów, ubrana była w białą suknię z satyny, złożone na brzuchu ręce nie miały żadnych bransolet czy pierścionków. Wyglądała bardzo niewinnie i nadzwyczaj spokojnie.
Świątynia była pełna. Tate rozejrzał się po zebranych. Wielu z nich nie znał. Niektórych kojarzył z ostatniego przyjęcia. Kilka osób pamiętał ze wspomnień, które nie były jego.
Tate mimo wszystko liczył przez cały czas, że Jessamine otworzy oczy i wstanie, jednak ona przez cały czas leżała i leżała. Tuż przed końcem do kościoła wpadły miliony idealnie białych płatków róży, które niesione przez podmuch silnego wiatru wirowały wśród głów przybyłych. Później przybyli zaczęli się rozchodzić. Tylko kilka osób podążyło na cmentarz. Trumnę niosło czterech mężczyzn w wieku okołu czterdziestu lat ubranych na biało. Przed wykopanym wcześniej dołem stał Undertaken oparty o kamienną tablicę. Wyglądał dokładnie tak samo jak pamiętał Tate. Włożono trumnę i zakopano ją staranie, a następnie położono na ciemnobrązowej ziemii czarne róże.
***
- Więc to już tydzień. Jednak nie żyje - odparła cicho Hope - Sądziłam, że chociaż się pożegna.
- Jeśli tak zamierzasz pocieszać to odejdź.
- Okay - mruknęła. - Dziwiło mnie, że królowa Wiktoria przybyła na pogrzeb. Z drugiej strony Destiny była psem Jej Królewskiej Mości.
- Psem? - powtórzył Tate
- Królewska gwardia została zlikwidowana, a jej członków ówczesny król zamienił na swoich tajnych detektywów broniących sprawiedliwości państwa. Nazwano ich psami, bo wszędzie węszyli. Niezbyt lubiani lecz najczęściej wierni powierzonym im rozkazom - wzruszyła kościstymi ramionami. - Nie uczą was tego na historii. Niestety. Szkoda, że utknąłeś w tych czasach. Nie mogę ci pomóc.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - warknął na nią.
Zapadła cisza przerywana jedynie denerwującym jednostajnym cykaniem wskazówek zegara.
- Okłamała cię. Obiecała, że zawsze zostanie przy tobie. Śmierć nie jest żadnym usprawiedliwieniem - mruknęła, a w jej głosie słychać było smutek i stanowczość Hope.
***
Minęło już kilka miesięcy od tamtego wydarzenia. Mimo wszystko Tate nadal nie wiedział co się stało. Co dzień odwiedzał grób i przynosił czarne róże.
Przyszedł zimny listopad. Ciemnoszare chmury stale zasłaniały błękitne niebo.
Tate także tego dnia podeszedł złożyć kwiaty. Deszcz lał jak z cebra. Granatowe, burzowe chmury zawisły nad niebem. Tate położył kwiaty i padł na kolana. Nie przeszkadzało mu, że jest cały mokry i strasznie zmarzł. Tylko tak miał szansę poczuć bliskość z Jessamine. Tak bardzo brakowału mu złota jej oczu i dźwięku jej cichego śmiechu, który zawsze próbowała skryć. Po jej śmierci przypomniał sobie wszystkie chwile z nią spędzone, które wcześniej zablokowane były przez Jinxxa. Wspominał pierwsze spotkanie, kiedy była bezwzględną i zimną jak lód zabójczynią. Tate do tej pory nadal nie potrafił zrozumieć wielu rzeczy. Ostatnie nieprzespane noce były przepełnione tymi pytaniami: Dlaczego po prostu nie zabiła go pierwszego dnia? Dlaczego chciała być jego przyjacielem? Dlaczego ożywiła go po swoim nagłym opętaniu? Dlaczego nie zostawiła go, gdy zaczął być ciężarem? Dlaczego powiedziała mu tak wiele? Co dla niej znaczył? Dlaczego zawsze powstawała z martwych, a tym razem nie? Czego mu nie powiedziała? Co powinien teraz zrobić? Komu może ufać w tych czasach? Dlaczego dała mu rodowy pierścień swojego zmarłego narzeczonego? Dlaczego przekazała mu jego wspomnienia? Dlaczego mimo, że widziała przyszłość nie wiedziała, że zginie? A może wiedziała, lecz nie chciała mu powiedzieć?
Tate mimo wielu namów Hope i Stephena nadal nie spał. Przez co żył na granicy szaleństwa. Zaczął słyszeć dziwne głosy. Często majaczył. Z upływem czasu przestał także jeść. Hope zaczęła się o niego martwić. Stanowczo kazywała mu dokonywać prostych czynności życiowych.
Schował mokrą twarz w dłonie. Nadal klęczał nad grobem. Nagle poczuł rękę na swoim ramieniu. Nie opucił jednak dłoni, by spojrzeć na osobę stojącą za nim. Było mu wszystko jedno co ten intruz zamierza. Nie ważne czy chciał go zabić czy pocieszyć.
- Panie Jonathan! - powiedział ktoś kobiecym głosem pełnym obaw. - Proszę wrócić ze mną do rezydencji, bo rozchoruje się pan. Przecież nie chce pan następnej tragedii!
Tate z pomocą Sarah stanął na równe nogi i wspierając się na niej dotarli do domu.
- Zechce pan wypić coś ciepłego? Może indyjską herbatkę albo zioła lecznicze?
Nie odpowiedział i zemdlał. Zanim upadł złapała go Sarah i mocno przytrzymała. Momentalnie stawiło się dwóch Thomasów, którzy bez słowa zabrali Tate'a na nosze, które przynieśli, i zanieśli go do jego sypialni. Tam go położyli w łóżku.
Do rana stan Tate'a pogorszył się. Dostał wysokiej gorączki. Przestał pić, jeść i spać. Sophie i Sarah robiły mu zimne i gorące okłady i zielne napary jednak nie pomagały. Wieczorem Stephen wezwał najlepszego doktora z Anglii. Nieprzytomny Tate do tego czasu był pod stałym nadzorem kogoś ze służby.
W nocy nagle obudził się i otworzył oczy. Zaczął szeptać imię Jessamine. Potem zobaczył ją otuloną w światło pośród mroku. Widział ją w białej sukni z czarnymi skrzydłami, po jej policzkach płynęły krwiste łzy. Miała twarz przepełnioną bólem. "Nie poddawaj się." usłyszał jej smutny głos.
- Chcę być z tobą. Nie zostawiaj mnie tu samego - mówił cicho wpatrując się w nią.
"Nie jesteś sam. Dam ci siłę."
Zmartwiona Sophie przyłożyła do jego gorącego czoła mokry, zimny ręcznik.
- Zostań ze mną
Po jej twarzy spłynęły kolejne łzy. Położyła dłoń na klatce piersiowej, a pod jej przeźroczystą ręką biło jego serce.
"Dam ci siłę" powtórzyła cicho i zniknęła w ciemności pokoju.
Po ciężkiej nocy jego gorączka spadła nieco, a on przestał majaczyć. Kiedy lekarz przyjechał stwierdził u niego przeziębienie. Jednak dzięki ziołom Sarah już po kilku dniach poczuł się lepiej. Jej leki potrafiły zdziałać cuda jednak żalu po stracie nie mogło nic załagodzić.
Tate pewnej listopadowej niedzieli otrzymał list od Ciela Phantomhiv. Okazało się, że jest to zaproszenie do jego rezydencji. Tate chciał je odrzucić, ale nagle głos zabrała milcząca od choroby Tate'a Hope:
- Jego sługa Ją zabił - podkreśliła słowo tabu - Pójdę tam ze Stephenem i się rozejrzę.
- Brakuje żeby ciebie też zabili - mruknął pod nosem.
- Stephen to Abbadon - odwróciła się plecami do Tate'a i chwyciła włosy tak, by mógł zobaczyć symbol na jej szyi. Był to pentagram narysowany cienką, czarną, jakby pajęczą nicią wypełniony rubinowym tłem, a dosłownie trzy milimetry nad nim widniały ciemnoczerwone łezki odwrócone ogonkiem ku pentagramowi.
- Jest to znak przymierza. Dzięki niemu Stephen będzie mi posłuszny dopóki nie wykona zadania, które mu powierzyłam. Wtedy mnie zabije dla mej duszy.
"Mej duszy" usłyszał cichy głos za sobą "Ona nie ma duszy! To niemożliwe, że ja nie miałam, a ona ma!" Kiedy Tate się odwrócił nie zobaczył nikogo. W pierwszej chwili myślał, że to Destiny stoi za nim. Jednak potem zaczęło mu się zdawać, że cały ten głos dochodził jedynie z jego głowy. Wyobraził go sobie. Nie chciał kolejny raz walki z samym sobą o to czy Jessamine odeszła na zawsze czy nie. Jedna część pogodziła się już z jej śmiercią. Druga wierzyła wciąż, że ona wróci i kazała siedzieć cicho tej pierwszej.
- On w pewnym momencie ci nie pomoże. Nie ważne jakim jest demonem - podniósł filiżankę do ust i upił łyk herbaty.
- Wiem o tym, aż za dobrze - mruknęła, a jej czarne oczy na sekundę zciemniały odrobinkę jakby to mogło jeszcze nastąpić i zrobiły się matowe.
Później tak jak powiedziała udała się do rezydecji Phantomhiv. Tate, mimo wyraźnego sprzeciwu Sophie i Sarah, zerwał czarną różę z ogrodu i wybrał się na cmentarz. Był zimny, listopadowy dzień nie padał deszcz. Ciemnoszare chmury przesłaniały niebo, ale Tate się przyzwyczaił do szarego koca zasłaniającego słoneczne promienie.
Przy grobie Jessamine stał Undertaker ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
- Powinieneś zostać w rezydencji - powiedział wyśmiewczym tonem.
- Co tu robisz, Undertaker? - spytał Tate ingirując jego poprzednią wypowiedź. Zasłonił ręką usta i zaczął kaszleć. Kiedy przesał opuścił dłon pokrytą świerzą krwią.
- Rozmawiam. Mam jeszcze życie towarzyskie.
Życie towarzyskie na pustym cmentarzu pośród nagrobków? Wielu na pewno zdziwi ta informacja. Jednak Undertaker jest jedyny w swoim rodzaju. Jako Shinigami na emeryturze wciąż widział dusze chodzące po tym świecie. Nie chciał im pomóc, ale często z nimi gawędził. Jak na ciągle uśmiechającą się postać był nadzwyczaj okrutny. Strapione dusze od wielu, wielu lat zostawione samym sobie między światami by istnieć w cieniu zapomniane przez wszystkich z wyjątkiem tego jednego grabarza z przedmieścia Londynu, ubranego w śmieszny strój. One nie wiedziały, iż on jest w stanie im pomóc, nie wiedziały, że on może odesłać je na wieczny spoczynek, do wiecznej ciemności, którą wyobrażali sobie rajem pełnym szczęśliwości bez bólu, smutku i cierpienia.
- Ona jest tu? - spytał wyraźnie zaintrygowany Tate.
- Nie. Dziwi mnie to. Cmentarz jest na przeklętej ziemii. Powinna gdzieś być - mruknął smutno, jednak wciąż się uśmiechał.
- Myślisz, że potrzebuje czasu by powstać?
- Nie. Myślę, że jej tu nie ma.
- Jak to nie ma?! Ktoś niby zabrał jej ciało?!
- Szczątki są mało ważne. Dusza zostaje tam gdzie zabito lub pochowano. Tu jej nie ma, lecz na miejscu morderstwa także nie - uśmiechnął się szerzej. - Niebywała zagadka. Trzecią możliwością, ale najmniej prawdopodobną, że coś zabrało ją do otchłani Hadesu. Jednak to wręcz niemożliwe.
Tate nic nie odpowiedział. Ukląkł przy grobie, położył czarną różę i powiedział cicho:
- Pomszczę cię.
Następnie odszedł w stronę posiadłości.
***
Dopiero cztery miesiące po śmierci Jessamine odnaleziono zapisany przez nią testament. Jego uroczyste odczytanie miało odbyć się w sobotę. Jego zawartość do samego końca miała zostać tajemnicą.
Na odczytanie przyszło wiele osób. Część zaproszono, reszta kierując się ciekawością i swą pychą przyszła.
Miejscem odczytania miała być mała kaplica wewnątrz posiadości Verlaców.
Tate mimo już dość długiego pobytu w przeszłości wciąż nie potrafił zrozumieć wielu zwyczajów, o których uczono go w szkole. Problemem stawał się także fakt, iż znajdował się w dość niemile wspominanym roku. Pozostało niewiele czasu do momentu spalenia Londynu, a co za tym idzie wielkiej wojny.
Tak jak wszyscy się spodziewali nawet rozdanie majątku zapisanego w testamencie było wykwintne i bogate. Nikogo nie zdziwił też fakt, że wszystkie rezydencje i bogactwo zapisała Tate'owi. Wszystkie buteleczki wypełnione leczniczymi i magicznymi składnikami zapisała Undertakerowi. A swój czarny pierścień Sebastianowi Michaelisowi, co zaskoczyło zebranych. Po raz pierwszy sługa został wspomniany w testamencie, a do tego nie swój sługa. Dla większości, a raczej wszystkich oprócz trzech arystokratów w Anglii słudzy byli niczym rzeczy. Możliwe do kupienia, bezwartościowe rzeczy. W oczach możnych nie było różnicy między niewolnikiem, a sługą. Jednak słudzy dostawali wynagrodzenie za swoją pracę.
Po zakończeniu goście wyszli. Pozostał jedynie stojący przy ławce Sebastian i siedzący na ławce Ciel, a obok niego Tate trzymający niewielką, czarną szkatułkę z krwistym herbem wysadzanym rubinami przedstawiającym węża ze złotą kłódką. Ciel popatrzył zimnym wzrokiem na Sebastiana, a on z cichym westchnieniem zdjął z szyi rzemyk, na którym wisiał złoty klucz z wygrawerowanym rubinami V. Bez słowa pochylił się i podał go Tate'owi.
Tate otworzył szkatułę i zajrzał do środka. Zobaczył złotą, bogato zdobioną buteleczke otuloną w czerwoną satynę.
- Trucizna? - mruknął Ciel patrząc na butelkę.
- To nie jest trucizna - powiedział Sebastian. - Jednak nie jestem pewnien co może zdziałać ten płyn.
- Dowiedź się. Godzina ci wystarczy.
- Tak, mój panie - rzekł, skłonił się i zniknął.
- Zapraszam cię na herbatę - powiedział Tate wstając.
Momentalnie do kaplicy wszedł Stephen.
- Przygotój podwieczorek. Masz się spisać - powiedział Tate zimnym tonem i równym krokiem z Cielem wyszli w kierunku wewnętrznej oranżerii. Przy stoliku siedziała Charlotte i wachlowała się czarnym wachlarzem. Na stoliku znajdowały się różne ciastka. Na przeciwko krzeseł postawiono pozłacane, puste filiżanki i mały talerzyk z kawałkiem francuskiego ciasta. Ciel i Tate usiedli naprzeciw siebie. Przez chwilę rozmawiali jak typowi arystokraci, o plotkach, obrażali innych ludzi i sługi. Potem wszedł Stephen z zaparzoną herbatą.
- Earl gray z dodatkiem bergamotki, skórki z pomarańczy i truskawek - powiedział i zaczął nalewać cieczy do filiżanek. Uniósł się słodki zapach herbaty z aromatyczna truskawką i pomarańczą.
Kiedy skończył skłonił się i stanął za Tate'm.
Tate z powątpieniem patrzył na herbatę, dodał trzy łyżeczki cukru, wymieszał i wypił łyk. Stwierdził, że nie jest taka zła, chociaż nie przepadał za herbatami.
- Wybaczcie mi - powiedziała Charlotte wstając - jestem umówiona na spotkanie. - powiedziała, uśmiechnęła się przepraszająco i odeszła.
Zapanowała cisza. Ciel wypił swoją herbatę. Sebastian pojawił się nagle z mokrymi włosami.
- Spóźniłeś się - powiedział Ciel nie patrząc na swojego sługę.
- Proszę o wybaczenie - skłonił się. - Znalazłem informacje czym jest ten płyn.
Oczy Ciepła zajaśniały pokazując jego wielkie zaciekawienie. Sebastian położył na stole jakieś papiery.
- Ten... Zapach... - wycedził Ciel. - Byłeś u Lau?
- Nie. U czarodzieja Magnusa Bane..
- Zapowiada się ciekawa historia - mruknął Tate przenosząc wzrok na kamerdynera.
- Czym jest płyn? - spytał zimno Ciel.
- To jakiś leczniczy eliksir, jednak Magnus nie potrafił powiedzieć nic więcej.
***
- Ty możesz odkryć czym to jest? - powiedział Tate do Stephena patrząc na złotą buteleczkę.
- Tak - odparł krótko Stephen.
- Co stoi ci na przeszkodzie?
- Nie dostałem rozkazu od mego pana. Moja pani odeszła.
Tate popatrzył na niego nic nie mówiąc potem wstał i wyszedł. Udał się do ogrodu i usiadł na metalowej ławeczce, na której umarła Jessamine. Wpatrywał się w gwieździste niebo. Patrzył na najjaśniejszą z nich, jednak ona zaczęła jakby oddalać się i gasnąć. Panowała zupełna cisza. Wiatr czasem delikatnie musnął liście krzaków, które szeleściły zaskoczone jego obecnością.
Potem pośród ciemnych alejek wyłoniła się smukła postać ubrana w delikatne światło. Cicho śpiewała piękną piosenkę w języku, którego Tate nie znał. Powoli podchodziła do niego, aż znalazła się tak blisko, że zobaczył w niej znajomą postać. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę by musnąć jego policzek, a potem zniknęła.
Nie wiedział co się właśnie stało.

Rozdział 21 : Bez pożegnania



Ogród był kształtowany na wzór wnętrza pałacowego. Do pałacu prowadziły trzy długie drogi. Przez szereg dziedzińców dochodzono do najbliżej położonego pałacu dziedzińca, zwanego honorowym. Jednak właściwy ogród rozpościerał się za pałacem. Elementami, które dopełniały ogród były różne rodzaje parterów ogrodowych, które tworzyły salony ogrodowe zlokalizowane zaraz za oknami pałacu i były najbardziej efektownym miejscem. Zwiedzenie takich założeń zajęło im bardzo dużo czasu, ze względu na ilość dróg spacerowych, obecność labiryntów i rozległych zwierzyńców, w których organizowano polowania. Liczne budowle ogrodowe w postaci pawilonów, schodów czy murków oporowych nadawały rangi obiektowi.

Aleje wypełniane były wiązami, lipami i kasztanowcami, a boskiety dodatkowo kształtowane były z jesionów, dębów oraz leszczyn, wierzb krzewiastych, ostrokrzewów i bukszpanów. W wystawionych na zewnątrz donicach zasadzono drzewa cytrusowe takie jak: cytryny, pomarańcze oraz inne rośliny między innymi: granaty, mirty, laury, jaśminy, rozmaryny i róże.

W pewnym momencie Jessamine usiadła na ławeczce i złożyła parasolkę z czarnego materiału obszytą na krawędzi czarną koronką.

- Powinniśmy przygotować się na przyjęcie. Obiecuję, że spodoba ci się strój.

- Oczywiście - mruknął ponuro - Tak jak teraz.


***

- Bądź miły. Odpowiadaj na pytania taką prawdą jaką znasz, będę ci pomagać. I, proszę, nie upij się, Jonathanie.

Dziesięć minut później stali razem u szczytu schodów. Ona ubrana w piękną purpurową suknię i idealnie pasującej do niej biżuterią z białego złota z dużymi diamentami. Jej głowę zdobiła triara przyozdobiona ametystowymi kamieniami. Tate jako Jonathan był ubrany w czarny garnitur i białoniebieską jedwabną apaszkę przewiązaną wokół szyi. W prawej ręce trzymał elegancką, srebrną laskę, a lewą trzymał rękę Jessamine.

Za nimi stał Stephen.

Destiny uśmiechnęła się i równo z Tate'm zaczęli schodzić. W hallu znajdowało się około pięćdziesięciu osób. Jessamine stanęła na półpiętrze.

- Witam was i dziękuję za tak liczne przybycie - powiedziała głosno i wyraźnie aby wszyscy usłyszeli - Jestem Madame Jessamine Verlac, a to Jonathan Blackthorn i jesteśmy zaszczyceni waszą obecnością.

Zeszli na sam dół. Od razu podeszło do nich kilka osób jednak Jessamine zignorowała ich i skierowała się do jadalni. Goście zostali, bo musieli zostać wyczytani przez Stephena. Jednak po chwili zaczęli się schodzić. Na stole postawiono trzydzieści różnych dań, a drzwi prowadzące do sali balowej otworzono. Wszystko przyozdobiono białymi różami i czerwonymi świecami. Z sali balowej dobiegały piękne dźwięki fortepianu i skrzypiec. Pod kolumnami Thomasowie rozkładały kieliszki tworząc wielką piramidę.

Do Destiny i Tate'a podszedł Ciel Phantomhiv wraz ze swoim sługą Sebastianem. Ciel był trzynastoletnim chłopcem o kruczoczarnych włosach z czarną opaską na prawym oku. Jego drugie oko miało unikalny granatowy kolor. Miał na sobie krótkie spodenki, skarpetki do kolan, buty na małym obcasie, białą koszulę i granatowy żakiet. Za nim stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach i czerwonych oczach w stroju lokaja.

- Witam, hrabio Blackthorn. Wszyscy myśleliśmy, że nieżyjesz. Madame Verlac, dziękuję za zaproszenie - powiedział zimnym dziecięcym tonem Ciel.

- Cieszę się, że przybyłeś, hrabio Phantomhiv - powiedziała Jessamine.

Następnie zamienili kilka słów, aż ktoś inny nie porwał Jessamine w bardzo "ciekawą" rozmowę. Po pewnej chwili nadszedł czas na specjalne, włoskie wino, którego zapach był równy pięknemu zapachowi kwitnących kwiatów.

Potem Thomasowie zaczęli grać, jeden na skrzypcach, drugi fortepianie, trzeci harfie wypełniając całą posiadłość anielską muzyką. Goście bawili się jeszcze długo po północy prowadząc ożywione rozmowy, tańcząc i pijąc. Raz za czas słychać było gromkie śmiechy. Jessamine przechadzała się co jakiś czas wśród gości jednak nie starała włączyć się w rozmowy. Około godziny drugiej wpadła do salonu trupa cyrkowa, która zaczęła ziać ogniem i rytmicznie podskakiwać. Byli oni znanymi indyjskimi zaklinaczami węży, którzy za długą namową i sowitą zapłatą zawitali do Anglii. Gościom bardzo spodobała się rozrywka. Destiny wyszła niezauważona do ogrodu. Przeszła kilkanaście kroków kiedy usłyszała kroki za sobą. Powoli usiadła na ławce i zignorowała osobę, która ją śledziła.

- Myślałam, że dłużej przeżyję - powiedziała podnosząc wzrok.

Przed nią stał Sebastian, a między palcami trzymał srebrne stołowe noże. Jessamine zobaczyła wcześniej wizję jej walki ze Sebastianem oraz nieco wcześniej obraz rozkazu wydanego przez Ciela.

- Dałeś się uwięzić, mój drogi. To dość smutne i przygnębiające - zamilka na chwilę i uśmiechnęła się smutno - Jeśli zechcesz mogę unieważnić wasz pakt, a ty będziesz mógł zabrać jego słodką duszę.

- Niestety nie mogę się zgodzić bez woli mego pana - odparł przyjaznym tonem.

- Zachowujesz się jak prawdziwy lokaj. To źle. Zbytnio się przywiązujesz.

Uśmiechnęła się szeroko i wstała z ławki. Otulił ją czarny dym lub cień zmieniając jej wytworną suknię na zwykłą, prostą sukienkę do kostek z rozcięciami na biodrach bez pleców. Jednak z łopatek wyrastały długie skrzydła pokryte czarnymi piórami. Jej włosy stały się zupełnie białe, a gałki oczów zmieniły barwę na czarną, źrenice zamieniły się w dwie cieniutkie kreseczki. Jej uśmiech z rozbawionego stał się dziki, a jej równe zęby stały się dwoma rzędami ostrych jak brzytwa kłów. Na szyi pojawił się czarny znak z wieloma zakrętasami.

- Jako księżniczka piekła jestem pewna, iż wygram - powiedziała zimnym, nieswoim tonem i oblizała swoje kły. - Jednak rozkazem dla ciebie jest zabicie mnie, a że przejmuje mnie twój los pozwolę wyrównać szanse.

Po twarzy Sebastiana przemknął cień zdziwienia. Zdjął białe rękawiczki. Wtedy Jessamine dostrzegła specyficzny pentagram na zewnętrznej części jego prawej dłoni. Był to symbol paktu zawartego między demonem, a człowiekiem. Na jego mocy człowiek miał prawo rozkazywać, a demon musiał posłusznie wykonywać zachcianki pana. Umowy nie można było zerwać. Była ona bowiem zawierana jedynie za zgodą obu stron i trwała do wykonania jednego, największego pragnienia duszy. Po jego wykonaniu demon miał obowiązek dokończyć pakt i przejąć duszę swojego pana by poszukać następnej. Wiele osób może zapytać: Dlaczego? To prosta odpowiedź. Każda dusza m swój specyficzny smak. Dla demonów najsmaczniejsze są te przepełnione bólem, stratą i rozpaczą pomieszaną z wspaniałymi wspomnieniami, miłością i spełnionym marzeniem. Dusze silne są dużo bardziej wyraziste od słabych. Jednak po co demon miałby wiązać się z człowiekiem tylko aby wyssać jego duszę. Teoretycznie mógł bez tego wszystkiego zrobić to samo z duszami setek tysięcy innych ludzi. I kiedyś tak było. Jednak później Shinigami stanęli na wysokości powierzonego im zadania i zaczęli rozliczać ludzkie dusze. Shinigami, o których piszę różnią się dużo od tego Kyōi Destiny. Gdyby podzielić ich na dwie kategorie to Kyōi byłby kimś z bardzo wysoką rangą jakby jednym z szefów, a ci drudzy byliby jego pracownikami, zmuszonymi wykonywać polecenia.

Jessamine na powrót stała się normalna. A przynajmniej wyglądała dokładnie tak samo jak wcześniej. Popatrzyła na cienką warstwe chmur, która zasłoniła księżyc, jednak jakby za sprawą jej wzroku chmury znikły rozjaśniając srebrnym światłem ogród.

- Ah. A to mogła byś taka romantyczna noc - westchnęła i lakonicznym ruchem wyjęła sztylet z jaskółką. - Zatańczymy w świetle księżyca?

Podeszła do niego. Położyła dłoń na jego ramieniu, a drugą ręką, gdzie trzymała sztylet, wbiła mu ostrze do boku. On zawtórował jej przecinając sukno i skórę na plecach nożami obiadowymi. Były to niezwykłe noże. Wykonane z elektrum na wzór zwykłych sztućców, jednak wyróżniały się wyjątkową ostrością, twardością i niezniszczalnością.

Destiny i Sebastian zaczęli się obracać wokół własnej osi. Gdyby któryś z pijanych gości dostrzegł ich pomyślałby pewnie, że dziwnie tańczą. Jednak sekundę po tym Jessamine oderwała się od niego i odeszła kilka kroków.

- Masz trzy minuty zanim przyjdzie tu Ciel i się wkurzy - powiedziała zimnym tonem - Chcę czarne róże na pogrzebie. To rozkać dla ciebie.

Potem Sebastian z twarzą bez wyrazu rzucił w nią trzema ostrzami, jedno trafiło w miejsce gdzie powinno być serce drugie prosto w brzuch, trzecie między żebra po prawej stronie. Destiny uśmiechnęła się do niego i przysiadła na ławce, która stała tuż za nią.

- Jeszcze się spotkamy. Wtedy będziesz mój - szepnęła, a z kącików jej ust popłynęła krew. Jej złote oczy zciemniały. Niebo nagle zaszło chmurami i zaczął padać deszcz. Rozpoczęła się wielka burza. Co chwilę rozlegały się głośne grzmoty i białe błyskawice. Jak gdyby rozpaczały i były sflustrowane po jej śmierci. Sebastian wyciął z jej ciała jego noże, a w miejsce przebicia serca włożył jej sztylet. Krew, która wypłynęła z ran była niemal czarna, teraz rozmazała się przez krople deszczu po całym ciele, włosach i przemoczyła suknię.

Rozdział 20 : Sen



Tate poczuł pulsujący ból w miejscu, gdzie znajdował się pierścień. Później zobaczył nieznaną mu posiadłość i jakiś ludzi, którzy z czułością patrzyli na niego. Później zobaczył tych samych ludzi w powiększającej się szkarłatnej plamie. W półmroku dostrzegł wysoką postać w płaszczu. Następna była scena na łące pełnej kwiatów, a wśród nich była Destiny, która uśmiechała się szeroko. Dalej zobaczył moment oświadczyn i ich przyjęcie. Później zobaczył ucztę, dużo magnaterii i toast. Od lokaja dostał kieliszek szampana, poczuł gorzko-piekący smak, a następnie znów zapanowała ciemność.

Tate zaczerpnął głęboki oddech i otworzył oczy. Zobaczył oślepiające światło. Leżał na wielkim łożu w nieznajomym pokoju.

- Dzień dobry, paniczu - odezwał się jakiś głos.

Tate momentalnie zerknął w stronę przybysza. Był to wysoki mężczyzna o białych włosach i czerwonych oczach ubrany w czarny strój lokaja i idealnie białe rękawiczki.

- Zaraz będzie gotowe śniadanie - powiedział lokaj podchodząc do Tate'a. - Zechce panicz wypić teraz filiżankę herbaty?

- Nie, dziękuje - odparł Tate. - Muszę spotkać się z Jessamine.

- Panienka jeszcze śpi.

Tate westchnął i popatrzył na zegarek. Dochodziła godzina dwunasta. Lokaj przygotował strój dla Tate'a. Była to biała koszula, długie kantkowe spodnie i granatowy płaszcz zapinany na złote guziki i czarne, wypastowane, skórzane buty.

- Nie założę tego - warknął Tate.

- Musi panicz. To strój od panienki Jessamine!

- Nie.

Lokaj zasmucił się nieco i uśmiech zniknął z jego twarzy. Zabrał z etażerki złoty dzwoneczek i zadzwonił nim. Dzwonek wydał z siebie cichy, dźwięczny dźwięk. Po chwili do pomieszczenia weszło jeszcze dwóch identycznych lokajów do pierwszego. Siłą zmusili Tate'a do założenia stroju, a na koniec wyszli.

Tate zły na wszystko wyglądnął przez okno.

Zobaczył wielki las otaczający rezydencje, zielony ogród pełen różnokolorowych róż i równo przystrzyżonych żywopłotów. Pod kwitnącą wiśnią znajdowała się kuta z żelaza, srebrna ławeczka. Na niej siedziała Jessamine w jasno różowej sukni i karmiła żółte ptaszki.

- Kłamca - mruknął pod nosem i szybkim krokiem opuścił pokój.

Starał się wyjść na zewnątrz jednak trafił do wielkiej jadalni, gdzie przygotowano stół pełen jedzenia. U szczycie stołu, który pomieściłby pięćdziesiąt dwie osoby, siedziała Jessamine.

- Dzień dobry. Mam nadzieję, że się wyspałeś, Jonathanie - powiedziała słodko Destiny i uśmiechnęła się.

Tate zajął miejsce po jej prawej stronie. Nie zareagował, że nazwała go Jonathanem. Jeden z lokajów, którego rano spotkał, przyniósł im czerwonego wina i zaczął nalewać do kieliszków.

- Jesteś okropnym lokajem - mruknęła Jessamine patrząc na lokaja. - Zejdź z moich oczu.

- Tak, moja pani - chłopak, ukłonił się i odszedł.

Zapanowała chwila ciszy. Tate zabrał kilka muffinek i zaczął je jeść.

- Nie możesz tak traktować służacych. Oni są nadal ludźmi.

- Moi nie są. To demony. Pracują tu wzamian za dusze moich wrogów. Przydatne. Służba i armia w jednym.

- Yhm... - wymruczał - On się teleportuje? - spytał patrząc na lokaja, który przed momentem zniknął za drzwiami kuchni, a teraz znajdował się z przeciwnej strony.

- W sumie to jest ich trzech - powiedziała biorąc do ust łyk wina. - Wszystkim dałam na imię Thomas, są hydrą.

- Masz więcej demonów w domu? - mruknął jedząc kolejną muffinkę.

- Razem jest ich dziewięciu. Trzech Thomasów, kucharka Mi-Jung oraz jej pomocniczka Julie, dwie sprzątaczki Sarah i Sophie, kamerdyner Stephen i ogrodniczka Charlotte - powiedziała smutnym tonem. - Co mi z nich. Są bezużyteczni.

- Masz najlepszych służących na świecie. Dlaczego chcesz innych?

- Są nieidealni.

- Nikt nie jest idealny.

- Może i tak, ale jeden demon jest dla mnie wystarczająco dobry.

- Nie rozumiem dlaczego go po prostu nie zatrudnisz.

- On działa jedynie za dusze. Niestety nie mam jak go zatrudnić, bo nie mam tego co chce. Po za tym woli chłopców.

Jessmine wypiła ostatni łyk wina i rzuciła kieliszek za siebie. Po dźwięku tłuczonego szkła do jadalni weszła dziewczyna o mlecznej skórze, długich białych włosach splecionych w warkocz i czerwonych oczach ubrana w czarną sukienkę do kolan, szare kolanówki oraz biały fartuszek. Uklękła nad stłuczonym szkłem i zaczęła je zbierać.

- Mówisz to tak, jakbyś liczyła, że to ja mam mu zapłacić.

- Nie. Nie chcę tego. Ja nie chcę go wynająć lecz zdobyć.

- Jeśli przez to będziesz szczęśliwa to zrobię to.

- Teraz ci się nie uda. Obecnie zawarł z kimś kontrakt. Masz plany na popołudnie? - Pytasz chociaż wiesz, że nie mam swojego zdania w tym świecie.

Destiny uśmiechnęła się smutno do niego, jakby chciała wyrazić skruchę za poranny incydent albo chciała skutecznie ukryć rozbawienie.

- Wydamy dziś bankiet. Zaprosimy chrabiego Phantomhiv i kilku przyjaciół - odparła spokojnie i sięgnęła po srebrny dzwoneczek leżący na stole. Zadzwoniła nim kilka sekund, a następnie odłożyła na miejsce.

Momentalnie u jej boku stanął wysoki mężczyzna w czarnych, prasowanych w kantke spodniach, białej koszuli, czarnej marynarce, białych rękawiczkach oraz czarnej muszcze i czarnych butach. Miał białe włosy, które spadały z obydwóch stron jego twarzy i czerwone oczy. Przypominał Thomasów jednak miał bardziej podłużną i chudszą twarz oraz był wyższy od nich.

- Stephen. Dostarczysz ten list do posiadłości Phantomhiv. Do ręki pana domu lub jego kamerdynera. Nikomu innemu - podała słudze kopertę z pieczęcią jej rodu. Następnie dała mu jeszcze pięć kopert jednak nie podała bardziej znaczących wskazówek.

Tate nie zauważył ich wcześniej, jednak nie dał poznać po sobie zdziwienia. Przy Destiny wszystko było możliwe, a takie szzegóły nie powinny go zaskakiwać.

Lokaj ukłonił się, zabrał list i wolnym krokiem zniknął.

- Skończyłeś już? - spytała patrząc dużymi oczami na Tate'a.

- Tak - odparł jednak zabral ze sobą jeszcze jedną muffinkę.

- Oprowadzę cię po posiadłości - rzekła z uśmiechem i zerknęła w bok - Sophie, każ przygotować wszystko. Daję wam dwie godziny.

Wstała od stołu i poszła w stronę podwójnych drzwi z wielkimi matowymi szybami. Tate stanął obok niej, a ona otworzyła je ukazując piękny ogród pełen białych róż. 

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 19 : Przeszłość nadchodzi

Tate oraz Destiny wyjechali do jej dawnej rezydencji w Anglii.
Był to duży pałacyk z czasów wiktoriańskiej Anglii. Na marmurowych ścianach piął się szmaragdowy bluszcz. Na podjeździe znajdowała się pozłacana fontanna porośnięta fioletowym kwieciem. Kamienne schody prowadzące do wejścia były popękane. Dębowe drzwi wejściowe były od dawna pocięte przez ostre pazury. Przed wejściem stały pokruszone kolumny. Nad drzwiami wrzeźbiony był herb szlachecki z wężem. Destiny ze zniesmaczoną miną przesunęła wzrokiem po rozpadającym się mini królestwie. Z westchnieniem zrobiła krok w stronę wejścia ciągnąc za sobą Tate'a.
- Kiedy opuszczałam to miejsce było piękne... Nie wiedziałam, że minęło już tyle czasu...
  Śmiałym krokiem weszła po schodach i położyła rękę na drzwiach, które wypadły z zawiasów i wpadły do marmurowego hallu. Wszystkie meble, poręcze oraz obrazy pokryte były kiedyś białymi płótnami, teraz już poczarniałymi od starości i ton kurzu. Destiny podeszła do drzwi ukrytych z tyłu schodów. Tate popatrzył za nią jednak nie podążył za nią. Destiny znikła na chwilę. Następnie pojawiła się z towarzystwem wysokiej postaci w czarnym kapeluszu i płaszczu z białymi włosami i blizną od czoła do linii żuchwy po prawej stronie. Nie było widać jego oczu jednak jego szeroki uśmiech wyglądał dość dziwnie
- Tate, to jest Undertaker, grabarz od 1818roku, Shinigami na emeryturze, mój dawny przyjaciel.
- Twój przyjaciel jest mi znany - odparł Undertaker  z szerszym uśmiechem. Jego zęby wyglądały na spiłowane, ostre kły.- Byłeś moim zadaniem Tate’cie Langdonie. Jednak zdążono skazać twą duszę na potępienie – uśmiechną się szyderczo i założył ręce w dużych rękawach niczym w japońskim kimonie.
- Pamiętam, iż za czasów Phantomhive’ów nie miałeś żadnego zadania. Nie okłamuj mnie – mruknęła zimnym tonem. – Przynieś sól. Te czasy mnie znudziły.
Undertaker z szerokim uśmiechem ukłonił się przed nią i zniknął.
- Te czasy? – spytał cicho Tate. – Co zamierzasz zrobić?
- Trochę cię odmłodzimy, mój panie – rzekła z uśmieszkiem i ukłoniła się przed nim.
Następnie odwróciła w stronę starych płócien i pociągnęła je tak, że z cichym szelestem upadły na podłogę wzbijając w powietrze miliony drobinek kurzu, które w nikłym świetle słońca, wpadającego przez wielkie okna, połyskiwały niczym brokat i opadały na ziemię. Destiny z szerokim uśmiechem zaczęła wirować po hallu. Wyglądała na szczęśliwą dziewczynę, lecz w pewnym momencie wyraz jej twarzy się zmienił, radosny śmiech zastąpił ironiczny chichot, a jej piękne oczy przecięte zostały cienką źrenicą niczym u kota.
Dawny przyjaciel wrócił z słojem pełnym soli. Bez słowa postawił go na podłodze i zniknął w cieniu. Nachyliła się i do garści wzięła trochę zmielonej soli. Zaczęła sypać ją na zakurzoną podłogę tworząc wielki pentagram o idealnym kształcie. Popatrzyła zimnymi oczami na coś odległego. Podniosła nadgarstek do swoich ust. Po pustym pomieszczeniu rozszedł się metaliczny zapach, a po dłoni Destiny spłynęła niemalże czarna posoka. Schylila się i swoją krwią nakreśliła znaki na wierzchołkach ramion gwiazdy. Kiedy skończyła sół zapłonęła krwistym ogniem, a ze środka zaczął wydostawać się ciemnoszary dym. Jessamine zaczęła powoli obchodzić pentagram wtawając na zapalonym brzegu i nuciła cicho te słowa:
"Nadzieja rodząca się w niepewnym czasie
Modlę się do przeklętych bohaterów
Odprawiam mroczne nabożeństwo
Śpiewając piosenkę o tym, co kryje się za naszymi maskami
Nie czuję fałszywych ideałów
Kolejny głupiec, który jest ślepy na rzeczywistość
Śpiewam o zaprzepaszczonej nadziei
Oni żyją dla skradzionej przepowiedni"
A jej słodki niczym miód głos dźwięcznie rozbrzmiewał w martwych ścianach. Kiedy skończyła zapanowała ciemność, a z pośród dymu wyłoniła się postać, Tate nie zobaczył nic oprócz jej czerwonego ubrania, która chwyciła mocno za rękę Jessamine i Tate'a, i pociągnęła ich za sobą w mrok.
Znajdowali się w dokładnie w tym samym domu, co wcześniej. Jednak wyglądał inaczej. Był to jego pierwotny wygląd, tak jak wspominała go Destiny. Wielki pałac, większy i bogatszy w złoto, kamienie szlachetne i płaskorzeźby niż Wersal. Teraz znów był piękny, zadbany, pełen życia i śmiechów. Na idealnie białych ścianach wisiały piękne obrazy. Kamienna posadzka była pozbawiona niedoskonałości. Wypolerowane barierki schodów aż lśniły, a czerwony dywan rozłożony na schodach miał kolor świeżej, rubinowej krwi. W powietrzu nie było najmniejszej drobinki kurzu.
Osoba, która ich tu przyprowadziła zniknęła niczym duch. Tate zerknął na Destiny. Wyglądała jak zawsze pięknie. Jednak inaczej niż przed przejściem. Jej złote włosy skręcone zostały w piękne loki, które sprawiały, że wyglądała młodziej jednak nie mniej dostojnie. Miała na sobie granatową suknię złożoną z wielu falban i trenów. Na jej kciuku widniał srebrny pierścień z dużym, czarnym kamieniem,  którym czerwone żyłki przesuwały się niczym zamknięty dym. Tate zapatrzył się w jej twarz, jej oczy podkreślone ciemnoszarym cieniem zdawały się być większe i bardziej przeszywające, a usta pomalowane krwistą szminką były takie kuszące...
Destiny uśmiechnęła się do niego uroczo, chwyciła za rękę i pociągnęła w stronę schodów.
- Jest rok 1888 - szepnęła - Nazywam się Madame Jessamine Verlac z herbem węża. Ty zostaniesz hrabią Jonathanem Blachthornem, a twoim herbem jest róża wśród cierni. Spodoba ci się ten świat.. Jest taki prosty...
Jessamine weszła do jednego z pokoi. Było to średnie pomieszczenie z małą ilością mebli. Na środku znajdowało się biórko, a do niego dosunięte były dwa wykonane z ciemnego drewna, obite w burgundowy materiał z rzeźbieniem na drewnianej części. Wzdłuż krótszych ścian postawione były półki z książkami z przerwami między nimi na żywo zielone fikusy w brązowych, ceramicznych donicach. Wyciągnęła z dużego biórka małe czarne pudełko ze złotą różyczką na pokrywce i wręczyła je do rąk Tate'a.
- Noś ten pierścień. Należał do Jonathana Blackthorna przed jego nagłą śmiercią. Wyglądacie bardzo podobnie.
Tate nie miał odwagi spytać czy to ona go zabiła, ale to nic nie zmieniało. Nie potrzebna mu była ta informacja. Nawet jak go zabiła to dlaczego miałoby go to obchodzić? Przecież go nie znał. Jego życie nie było znaczące skoro historia zapomniała o nim. Jonathan był jedynie jednym z miliardów ludzi, którzy żyli i zmarli po cichu, bez wiedzy świata.
Tate otworzył z lekkim wahaniem pudełeczko. W środku znajdował się otulony w czarną satynę złoty sygnet z rubinem w kształcie róży. Tate zawachał się przez chwilę, a potem zamienił swój pierścień od ojca na ten od Destiny. Sygnet na kciuku pasował idealnie, jakby był zrobiony specjalnie dla niego.
Nagle zapanowała zupełna ciemność.

sobota, 20 czerwca 2015

Księga Druga


"Śmierć to tylko proste słowo...
na opisanie brakuje nam słów...
gdy nas spotyka,
nie potrafimy zrozumieć tego,
co się naprawdę stało...
dlaczego to tak musi boleć?
podobno każde cierpienie ma sens...
przekonamy się..."




Bitwa skończyła się, opadł kurz, opadł gwar. Krzyki i jęki ustały. Wśród stosów trupów stały rozrzucone chorągwie i tysiące mieczy. Nikt nie wygrał. Nikt nie przegrał. Trzej wielcy wodzowie przetrwali. Ich armie nawzajem roznosiły się w pył. Wydawało się, że to już będzie koniec.
Przeżyli nieliczni, niezwyciężeni wojowie. Dla niejednych nie było miejsca na świecie. Zbuntowani wojownicy nie znali swojego miejsca. 
Jednym z tych, którzy przetrwali był Tate, który dziwnym cudem przeżył. Jessamine także przeżyła. Jednak po tak wielkim wysiłku nie miała zbyt wiele swojej mocy. Jedynym co mogła teraz zrobić było ukrycie się i zregenerowanie energii. Nie chciała tego. Nawet w takiej sytuacji schowanie się było kategorycznie tchórzostwem. Wpadła więc na inny plan. Bardziej niebezpieczny i niemożliwy.  




_____________________________
Ostatnio dość długo nie dodawałam nic. Nie miałam zbyt wiele czasu na dokończenie rozdziału. Zaczęłam także pisać nową historię, która będzie publikowana w Drugiej Księdze. Mam nadzieję, że spodoba wam się :) 
Proszę o ocenianie i krytykę moich prac, bo wiem, że nie są idealne. 

Rozdział 18 : Cena oddania

-  Chcę zawrzeć wymianę – powiedziała do Kyōi’a siedząc po turecku na ziemi. Tate siedział obok niej trzymając ją za rękę.
Wcześniej Destiny pozwoliła dotknąć mu notatnik, aby także mógł zobaczyć Shinigami.
- Nie – odparł zimno Bóg Śmierci – musiałbym zabrać połowę twego życia, lecz twoje życie nigdy się nie skończy. Jak więc miałabyś zapłacić?
- Dam ci nieśmiertelność – odparła spokojnie. – Po wymianie, oczywiście.
- Zgadzam się – odparł z szerokim uśmiechem.
Destiny przez ułamek sekundy straciła wzrok. Zobaczyła urywek świata Shinigami, czarną, suchą ziemię, z której wyrastały szare, zeschnięte rośliny. Wszędzie leżały głazy, kości i porozbijane czaszki. Pod ciemnoszarym niebem widać było snujące się cienie.
Później znów znalazła się w świecie ludzi. Wyglądał dokładnie tak samo jak wcześniej. Jednak kiedy zerknęła na Tate’a zobaczyła, że jej transakcja była jak najbardziej prawdziwa. Nad jego głową widniało napisane krwawymi literami : Tate Langdon, a tuż pod nimi dokładnie takiego samego odcienia mniejsze cyfry : sześć, sto dziewięćdziesiąt pięć, dwadzieścia dwa, trzynaście... dwanaście... jedenaście... cały czas malejące. Po środku widniała wielka siódemka oznaczająca ilość lat pozostawiające tej osobie. Wiedziała, że przywracając do życia daną osobę, nie jest w stanie dodać jej więcej życia niż jej zabrała.
Tate był idealnym przykładem. Miał okazję przeżyć osiem lat więcej, bo był martwy przez tyle czasu. Jego śmierć była przypadkowa lub nie przypadkowa, ale jego czas w dniu śmierci jeszcze nie nadszedł. Dlatego można było go przywrócić, by zmarł tak jak mu było pisane i w czasie, którym mu było pisane.
Destiny puściła rękę Tate’a. Wstała. Wyciągnęła rękę prosto przed siebie prawie dotykając niecielesnego boga i zamknęła oczy.
- Eveham te inmortalitatem – wypowiedziała cicho i opuściła rękę – Zgodnie z umową... dostałeś wieczność.
*** 
Destiny westchnęła patrząc na niezadowoloną minę Tate’a.
- Przepraszam. Kiedy byłam w Wammy’s House było nas razem trzech... – powiedziała cicho kładąc głowę na jego ramieniu.
Tate pogłaskał ją po włosach i jeszcze raz przyjrzał się „gościom”. Było ich trzech. Destiny mówiła, że jest jeszcze dwóch. Jeden żywy, drugi nie. Jednak nie chciała żadnego, bo byli gorsi niż ci.
Pierwszy chłopak jakiego zobaczył był pochowany w Japonii. Miał czarne włosy do brody ułożone w nieład i zbyt duże czarne podkrążone oczy. Kościsty, wysoki, ale zgarbiony, ubrany w białą bluzkę z długimi rękawami i jasno niebieskie jeansy. Nie był rozmowny, nie lubił towarzystwa, a jedyne czego potrzebował to dużo cukru i laptop. Zwano go L. Nikt nie znał jego prawdziwego imienia, ani nazwiska. Był geniuszem detektywistycznym.
Drugi wyglądał na dziewiętnastolatka i znaleźli go w Los Angeles. Miał czerwone włosy i ciemnoniebieskie oczy. Nosił czarne gogle z pomarańczowymi szkłami, koszulę w czarno-białe pasy, ciemnoniebieskie dżinsy, czarne rękawiczki i buty oraz kremową kamizelkę bez rękawów, z futrzanymi naszyciami. Jako jedyny z trójki palił. Był najlepszym hakerem. Nazywał się Matt Jeevas.
Trzeci był najmłodszy. Mello, chociaż naprawdę nazywał się Mihael Keehl . Miał piętnaście lat, proste włosy do brody w kolorze blond i prostą grzywkę i niebieskie oczy. Na jego twarzy po lewej stronie widać było bliznę ciągnącą się od czoła aż do podbródka. Nosił czarne, skórzane spodnie, skórzaną kurtkę bez rękawów, czerwony różaniec i pistolet. Jadł jedynie czekoladę. Był typowany na zastępcę L. Był bardzo nerwowy, jednak najlepiej dogadywał się z innymi.
- D – powiedział znudzonym tonem L.
- L – odparła cicho.
-  Powiedz mi, dlaczego ja żyję?
- Żyjecie, bo to była ostatnia prośba Watariego – cała trójka skierowała na nią wzrok po wypowiedzeniu tego imienia. – skierowana do mnie.
- Nie poprosił cię, byś nas ożywiła – powiedział L jedząc ciastko – Chciał byś zajęła się Wammy’s House, ale nie chcesz, więc zrobiłaś coś nieprawdopodobnego i postanowiłaś wskrzesić jej dawnych podopiecznych i mieć problem z głowy. Całkiem sprytne.
W tym momencie Tate zrozumiał dlaczego Jessamine tak szybko chciała wykonać polecenie, które sama sobie podała. L bez żadnych dodatkowych informacji wiedział dokładnie co zrobiła i dlaczego. Jednak on nie miał żadnych nadnaturalnych zdolności. Był po prostu geniuszem, który zaraz wiedział o co chodzi. Może dlatego za życia był taki słynny.
*** 
Po pewnym czasie Mello wyszedł z pokoju, a za nim podążył Matt. Później Destiny pochyliła się i szepnęła coś do Tate’a, a on sztywno skinął głową i opuścił pomieszczenie. Jessamine wstała, przeszła przez pokój i przykucnęła naprzeciwko L dokładnie tak samo jak on. Objęła kolana i spojrzała na chłopaka.
- Chodzi o coś więcej niż list od Watariego – przemówił spokojnie L.
- Być może – odparła – W każdym bądź razie musisz opuścić ten dom jeżeli chcesz żyć.
- Prowadzisz ze swoim chłopakiem zakład, kto więcej zabije?
- A podobno nie posiadasz poczucia humoru – mruknęła sięgając po kubek z kawą.
- Nie mam czegoś takiego – odpowiedział – tylko stwierdzam fakty.
- Dlatego Light nie chciał z tobą być.
L  popatrzył na nią wielkimi oczami, a z jego rąk wypadł kubek, który trzymał. Upadł na podłogę i rozbił się na kilkanaście kawałków. Jessamine odruchowo sięgnęła po stłuczoną porcelanę, jednak jej ostre brzegi poprzecinały opuszki palców, a z ran popłynęła prawie czarna krew.
- Myślałeś, że nie wiem? Nie jestem częścią tego świata, lecz wiem o nim więcej niż wy wszyscy ludzie razem wzięci. Jestem duchem. Częścią życia każdego człowieka, która ciągle przy was trwa i wszystko pamięta. A do tego sama widzę i znam to o czym wy nawet w najśmielszych snach nie potrafilibyście sobie wyobrazić.
Wtedy zobaczyła odbicie swojej twarzy w jego wielkich czarnych oczach. Jej źrenice zmieniły się z okrągłych w podłużne niczym u kota. To była jedyna zmiana, jednak wyglądała przez nią nienaturalnie i nawet trochę strasznie.
Zamilkła. On także milczał. Później zamyślony wstał i odszedł, a ona została wpatrując się w swoje zakrwawione ręce.
***
- I mam uwierzyć, że on tak po prostu wyjechał? – warknął Mello.
Było to trzy dni po dziwnej rozmowie L’a i Jessamine. Dzień wcześniej L wyjechał bez jakichkolwiek wyjaśnień.
- Nie. Masz przyjąć do wiadomości, że wyjechał. I tobie radzę to samo – mruknęła Destiny wpatrując się zimnym wzrokiem w chłopaka.
Przez cały dzień nikt nie raczył się odezwać. W nocy jedynie słychać było jeden głośny krzyk, a później zupełną ciszę, która panowała do samego rana. Rano na białych ścianach widniały czerwono-brązowe szlaczki, jakby ktoś ręką zanurzoną w farbie jechał nią po ścianie tworząc nierówną, porozrywaną falę z zaschniętej już krwi.
Matt podszedł do Tate’a i przystawił mu pistolet do głowy.
- Po co do cholery jasnej zabiłeś Mello?! Teraz ja zabiję ciebie!
- To nie ma sensu – mruknęła spokojnie Destiny podnosząc do ust filiżankę z czarną herbatą. – Jakbyś chciał by cierpiał powinieneś zabić osobę na której mu zależy. Gdyby to była zemsta już by nie żył.
- Mówisz jakby nie zależało ci na jego życiu – warknął Matt.
- Po pierwsze; Tate jest dla mnie jak wymarzony owoc. Długo się na niego czeka, jednak on szybko przemija i jest szansa na znalezienie lepszego. Po drugie; jak go zabijesz mogę go ożywić, bo to nie jego czas. Po trzecie; ja zabiłam Mello.
***
Tate dryfował wśród czerni. Nic nie widział oprócz ciemności.
- Boisz się? - spytał ktoś znajomym głosem ukrywając swą twarz w cieniu.
- Nie - odrzekł pewnieTate
- To źle, bo powinieneś - usłyszał.
I został znów sam. Przez długi czas nadal słyszał echo ostatniej wypowiedzi. Dlaczego miał się bać i co ważniejsze czego? Kto go ostrzegał? Dlaczego nie pamiętał czyj to jest głos? Dlaczego nie widział nic oprócz czarnej pustki? Zadawał sobie takie pytania, jednak nie znał na nie odpowiedzi.
- Nie wmawiaj sobie, że ją kochasz - powiedziała ta sama osoba, co wcześniej. - Żywisz do niej jakieś uczucia. Możliwe, że jest to szacunek, strach przed nią, żal o coś, współczucie, nienawiść, obrzydzenie... Jednak jej nie kochasz. Na pewno nie szczerze. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek pokochał takiego potwora. Oni nie zasługują na to. Nie zasługują na miłość. Nie zasługują na żadne uczucia. Nawet na nienawiść.
- Ona nie jest potworem. Jest zagubioną duszą, która nie wie jaką drogą podążać. Tak samo jak ja.
- Jesteś zaślepiony jej słowami. Tylko żyjący mają możliwość popełniania błędów, wybrania złej ścieżki. Ona jest martwa jak ciałem tak i duchem.
Obudził się w łóżku po ciężkiej nocy. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że to był jedynie sen. Destiny leżała obok niego, ale patrzyła jak zawsze na sufit.
- Dzień dobry - odparła słodkim tonem odbracając się twarzą do niego.
Tate usłyszał w głowie głos "Jesteś zaślepiony jej słowami". Chciał głośno zaprzeczyć, ale z trudem się powstrzymał. Popatrzył na Kyōi'a, który stał tuż za Jessamine.
- Nie wiem czy taki dobry - mruknął i przymknął oczy.
Nagle poczuł zimne muśnięcie na swojej skórze. Destiny przysunęła się do niego bezszelestnie i złożyła na jego szyi dość drobny pocałunek. Potem wstała i wyszła bez słowa pożegnania.
- Rozpęta się wojna - mruknął Kyōi i wolno kuśtykając udał się za Jessamine.
- Wojna? - powtórzył półprzytomnie Tate.
Co prawda Destiny wspominała coś o swoich planach. Wywołanie wojny między niebem i piekłem, aby pozbyć się obu stron i ogłosić się nowym bogiem. Jednak to było już dawno. Tate miał nadzieję, że ten pomysł został zapomniany. Ale jak widać nie. Jessamine musiała potajemnie organizować całą akcję.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 17 : Ukryci bogowie

Tate obudził się w przeciętnym mieszkaniu na Manhattanie. Nie pamiętał jak się tam znalazł ani co wcześniej robił. Wydarzenia sprzed kilku dni wydawały mu się być jedynie złym snem z którego ktoś go nareszcie uwolnił.
                Leżał na nowoczesnym czarnym  podwójnym łóżku, a obok niego była Jessamine wpatrzona w jego twarz lub coś nad jego głową.
                Pokój, w którym się znajdowali był dość niewielkiej wielkości. Nie było w nim wiele mebli. Do pomieszczenia wchodziło się przez podwójne, częściowo szklane drzwi. Naprzeciw wejścia znajdowało się łóżko. Z obu jego stron postawiono czarne nakastliki, a na nich znajdowały się  Za nim ściana była obklejona kremową fototapetą przedstawiającą splątane szare sznurki. Resztę ścian pomalowano na jasno szary kolor. Nie było tam żadnego okna.
W rogu stała toaletka, a na niej kilka czarnych pudełek ze złotymi akcentami. W środku znajdowały się kredki, eyelinery w różnych kolorach, róże, podkłady, szminki i błyszczyki w każdym kolorze, różne rodzaje i kolory tuszów oraz tysiące różnych cieni oraz brokatów. Wszystkie kosmetyki jakie znajdowały się w posiadaniu Jessamine musiały być najdroższymi i ekskluzywnymi wykonanymi przez znane marki. W szufladkach poumieszczano lakiery do paznokci oraz różne dodatki do manicure, różne szczotki, grzebienie, przybory do makijażu oraz dodatki do włosów takie jak wsuwki, gumki, spinki, kokardki ale i prostownice, lokówki oraz kilka mocnych lakierów i pianek. Na blacie leżały ulubione tusze, kredki, cienie i szminki oraz perfumy ułożone stosami w nieotwartych pudełkach. Wszystko było oprószone niebieskim brokatem, który jakiś czas temu wysypał się.
- Obudziłam cię? – spytała cicho i pogłaskała go delikatnie po policzku.
- Nie. Nie mogłem już spać – odparł z westchnieniem.
- Możliwe, że nie pamiętasz przeszłości do pewnego momentu – mruknęła przenosząc wzrok na biały sufit. – Pamięć wróci Ci wówczas gdy umrę. Obecnie nie potrzebujesz wiedzieć co zaszło w przeciągu tego roku.
- Czyli sama wybrałaś co mam pamiętać a czego nie? – warknął czując niepohamowaną złość.
                Tego roku? Rok wydawał mu się serią ponad trzystu dni, które nieubłaganie odchodziły jeden po drugim. Jednak nigdy nie ważne jak piękne czy okropne były nie potrafił ich zatrzymać. Nikt nie potrafił. To była jedna z niemocy ludzkości. Czas płynął nieujarzmiony przez żadną istotę w tym świecie. Nikomu nie udało się nad nim zapanować dostatecznie mocno by móc go dowolnie zmieniać. Jednak niektórzy nauczyli się go oszukiwać, sprzedając swoją duszę w zamian za nieco więcej czasu, za przekleństwa, za wygnanie, za nadprzyrodzone moce, za odrobinę magii, za wieczną samotność, za nieśmiertelność...
- Nie. Sam wybrałeś. Ja nie mogłabym ci tego zrobić... – jej cichy i delikatny, lecz wewnętrznie nasycony stanowczością głos wyrwał go z rozmyślania.
Nagle po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Destiny z twarzą bez żadnych emocji wstała i poszła zobaczyć kto dzwoni o tak wczesnej porze.
                Miała na sobie śnieżnobiałą halkę do połowy ud z dużym dekoltem. Była ona jedynie dwa odcienie jaśniejsza od koloru skóry Jessamine. Jej jasne włosy spadały falami na plecy. Destiny cieszyła się, że chwilę wcześniej pomyślała i zrobiła nowy makijaż.
                Gościem okazał się listonosz, który prosił o pokwitowanie paczki dla dziewczyny. Jessamine zobaczyła zaskoczenie na jego twarzy wówczas gdy otworzyła drzwi. Podpisała się w wyznaczonym miejscu, zabrała pudełko i zamknęła drzwi.
                Wolnym krokiem wróciła do pokoju i usiadła na pufie wykonanej z kremowej skóry stojącej obok białej toaletki z wielkim lustrem. Destiny odgarnęła część rozrzuconych na blacie kosmetyków i położyła tam paczkę. Wyciągnęła sztylet i przecięła szary karton. Następnie otworzyła go i wyciągnęła ze środka czarne pudełko. Zmarszczyła brwi. Zdjęła z pudełka wieczko.
                Wówczas dopiero ujrzała starannie zapakowany list z woskową pieczęcią  W oraz czarny zeszyt z napisem „Death Note”
„Tego mi tylko brakowało” pomyślała „Dlaczego Watari wysłał mi to przekleństwo?!”
                W ciągu całego swojego życia dwa razy na oczy widziała taki notes. Słabo znała się na zasadach jakimi się rządził, ale wiedziała, kilka rzeczy: notes zawsze należy do jakiegoś boga ; aby się go pozbyć albo trzeba umrzeć, albo się go zrzec i zapomnieć wszystko ; Boga Śmierci można zobaczyć i usłyszeć tylko jeśli dotknie się notatnika lub kartki z notatnika.
                Notatniki takie jak ten należą do Shinigami, zwanych bogami śmierci. Są to duchy nienależące ani pod władzę aniołów ani pod władzę demonów. Żyją w swoim bezimiennym wymiarze, który potocznie nazywa się Królestwem Shinigami. Mają swojego króla i radców. Świat Shinigami jest bardzo nudnym miejscem.  Zajmują się hazardem oraz dzięki notatnikom zabijają ludzi. Aby móc zabić daną osobę potrzeba imienia, nazwiska oraz wyglądu. Przez to osoba o takim samym nazwisku i imieniu nie zginie. Można ustalić przyczynę śmierci i jej czas oddalony maksymalnie o dwadzieścia trzy dni od napisania. W razie pominięcia przyczyny i czasu dana osoba umrze w ciągu trzydziestu sekund na zawał serca. Pozostały czas jaki pozostał człowiekowi zostaje przekazany dla boga śmierci, dlatego są prawie nieśmiertelni. Żyje ich piętnastu, lecz Shinigami czasem umierają. Co prawda zdarzyło się to zaledwie dwa razy i do tego z udziałem tej samej osoby, człowieka. Miała na imię Misa Amane i była jedynym człowiekiem, któremu udało się związać z Bogiem Śmierci na tyle mocno, że był on gotów oddać za nią życie. Każdy notes ma napisane zasady w języku angielskim przez dziwne poczucie humoru Shinigami. Jednak jedynie pierwsze sześć notatników na ziemi ma moc i może zabijać. Jeśli jest ich więcej są to zwyczajne notesy dopóki jeden z wcześniejszych nie wróci do swojego świata lub nie zostanie zniszczony.
                Shinigami mają bezpośredni dostęp do świata ludzi. Czasem zdarza się, że upuszczą w nim swój notes. Częściej celowo wyrzucają swoje notatniki by mieć „zabawę”. Gdy jakiś człowiek go podniesie staje się jego właścicielem. Wówczas Bóg Śmierci musi pozostać w świecie ludzi dopóki nie będą w stanie znowu odzyskać notatnika. Właściciele notesów mogą z nich korzystać, jednak używanie ich nie przedłuża ich życia.
                W historii znana jest również wymiana zawarta między posiadaczem notatnika oraz Bogiem Śmierci. Polega ona na otrzymaniu Oczu Shinigami, które pozwalają na zobaczenie imienia i nazwiska każdej osoby oraz długości jej życia. Ceną za takie oczy jest połowa pozostałego życia. Osoba posiadająca Oczy nie może zobaczyć ile czasu jej pozostało, ani osobie która posiada inny notatnik.
                Destiny dotknęła notatnik i popatrzyła w lustro. Za nią niemal natychmiast pojawiła się postać. Był to Shinigami. Wysoki, chudy, ubrany w czarną, za dużą marynarkę, pod spodem miał koszulę. Nad oczami miał ciemno szare gogle, włosy ciemno brązowego koloru, zaczesane do góry, przewiązane czerwoną chustką. Jego twarz była czaszką, zaś w oczodołach świeciły się czerwone ogniki. Miał szczupłe nogi, w butach z cholewami i frędzlami. Wokół pasa miał zawiązaną krwawą wstęgę. Posiadał torbę, podobną do pocztowej, służącej zapewne do przenoszenia listów i dokumentów. Nosił ze sobą również duży, kościany przedmiot, który używany jest jak młot.
Bóg Śmierci przeszedł kilka kroków w bok uważnie obserwując Jessamine. Kulał, jakby był ranny w nogę.
- Jestem Kyōi – powiedział zachrypniętym basowym tonem. – Ty jednak nie masz imienia i długości życia. Jesteś ciekawym stworzeniem.
- Tate, skarbie, zrobić ci śniadanie? – spytała odwracając się do chłopaka.
- Nie dzięki. Wypiję dziś tylko kawę – odpowiedział głosem stłumionym przez poduszkę.
- Przyniosę ci – powiedziała i poszła w stronę kuchni.
Kuchnia była maleńkim pomieszczeniem, które posiadało czarną lodówkę, kilka szafek, kuchenkę z piecem, mikrofalówkę, ekspres i zmywarkę oraz mały okrągły stolik i dwa krzesła. Destiny wyciągnęła z szafki biały kubek i włączyła ekspres.
- Możesz mówić mi Destiny. Jedyne co musisz wiedzieć o mnie tylko to, że śmierć mnie nie obejmuje i nie jestem mieszkanką tego wymiaru.
- Nie wyglądasz na przestraszoną moją obecnością – odparł Kyōi.
- Nie jesteś pierwszym Shinigami jakiego widzę – rzekła podnosząc kubek – Wasz gatunek nie jest aż tak straszny za jaki się uważa. Znam gorszych od was.
- Jeśli dobrze mniemam znasz zasady notatnika.
- Znam – mruknęła cicho odchodząc ku sypialni. Następnie podała Tate’owi kubek, podeszła do toaletki i zabrała z niej białą kopertę.
Otworzyła ją i zaczęła czytać list. Data widniejąca na kartce była z przed kilkunastu lat, ale na kopercie data przed kilku dni. Nie zaskoczyło to Jessamine. Watari zmarł w 2002 roku, czyli dwanaście lat wcześniej.
D
Możliwe, że powinienem mówić do Ciebie Destiny. Jednak pozostanę przy twojej dawnej nazwie.
Jeśli to czytasz oznacza, że wszyscy z Wammy’s House*nie żyją z wyjątkiem ciebie.
Chciałbym, abyś kontynuowała to co ja zacząłem, lepiej niż ja. Mimo, że nigdy nie okazywałem tego tobie to ty byłaś najzdolniejsza ze wszystkich. Wierzę, że uda ci się zmienić ten świat.
W

Pod  jego podpisem widniały jeszcze dwa słowa. „Spal to”.  Destiny jeszcze raz popatrzyła na schludne pismo starego człowieka, którego pamiętała z przed lat. Od zawsze w jej pamięci takie niby zwykłe W kojarzyło się tylko z białowłosym, uśmiechniętym mężczyzną, który zawsze był wśród dzieci, które kochał.
                Destiny zamiast myśleć jak godnie zastąpić Watariego i stworzyć wizję jego świata postanowiła postawić krok w inną stronę. Zakazaną, nadnaturalną, przeczącą wszystkiemu co mieściło się w umyśle przeciętnego jak i nadprzeciętnego człowieka stronę.
Postanowiła ożywić zmarłych.



* Wammy’s House – dom założony przez Watariego zbierający geniuszy z całego świata.

niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 16 : Trzynaście grzechów

- "Nie mam męskiej dumy, na której mógłbyś grać i nie interesuje mnie walka jeden na jednego. To jest słabość Twojej płci, nie mojej. Jestem kobietą. Użyję każdej broni, żeby dostać to, czego chcę." – zacytowała patrząc prosto w zimne oczy wampira stojącego tuż przed nią.
- Pięknie powiedziane – stwierdził Jake wchodząc do salonu. Spojrzał leniwym wzrokiem na Andiego. – Za trzy godziny mamy koncert w Cardiff, Jinxx zaraz otworzy portal – odparł i odszedł w kierunku z którego przyszedł.
                Tate z początku nie potrafił zapamiętać imion osób z zespołu. Było ich pięciu. Wszyscy byli farbowanymi na czarno punkami z niezwykłym makijażem na twarzy i wytatuowanymi rękami oraz szyją.
                Andy, przywódca grupy wyróżniał się krótkimi włosami. Był z nich najwyższy, najszczuplejszy oraz nie ukrywając najładniejszy. Miał twarz anioła, który w jakiejś straszliwej pomyłce został uwięziony w tym świecie. Był nerwowy, cały czas na coś narzekał i przeklinał. Jednak także najwięcej się śmiał. Widać było, że jego błękitne wesołe oczy są ciągle czujne i skupione. Był jedynym wampirem, który uzależnił się od palenia, chodź wmawiał sobie, że to przez przyzwyczajenie i tryb poprzedniego życia. Zawsze to on mówił najwięcej, lubił być w centrum uwagi i nie ważne co zrobił reszta go słuchała.
                Jinxx był jedynym czarownikiem, on zaś był najniższy. Jednak był najbardziej uzdolniony i niezastąpiony oraz najstarszy. Miał ciemnoszare, smutne oczy i spokojną twarz. Jego makijaż po lewej stronie twarzy był tak naprawdę znakiem szczególnym, wyróżniającym tegoż czarownika. Jednak mimo tego znaku idealnie wpasował się w wygląd zespołu, przez co przyziemni wcale nie wiedzieli o jego nadludzkich zdolnościach.
                Jake wydawał się być informatorem. Ciągle nieobecny. Miał uśmiechnięty i pogodny wyraz twarzy, jednak cały wolny czas spędzał w swoim domu. Jego czekoladowe oczy po każdej dłuższej nieobecności tęskniły za dwoma szczegółami, które zawsze zostawały w jego mieszkaniu w LA, za jego psami.  
                Ashley, najbardziej stylowy i pewny siebie. Wydać było, że łatwo zabiera przyjaźnie, bo wielu sojuszników Destiny było jego znajomymi. Trzymał się blisko Andiego i jak na dłoni było widać wszystkie jego uczucia.
                CC, a raczej Christian jako jedyny kochał wygłupy. Śmiał się i robił różne dziecinne kawały. Miał bardzo wesołe, brązowe oczy i przyjazną twarz. Wyglądał na zupełnie normalnego człowieka, który kocha to co robi.
                Jednak wszystkich łączyła przyjaźń i ich zespół. Instrumenty na których grali dziwnie pasowały do nich. Andy był wokalistą, Jake – gitara prowadząca, Jinxx – gitara, skrzypce, pianino, Ashley – bass, wokal pomocniczy , CC – perkusja. Tate nie potrafił zrozumieć do końca o co w tym wszystkim chodzi. Jednak ostatecznie nie próbował już rozpatrywać wszystkiego.
                Destiny „lubiła” ich dokładnie tak samo. A przez lubiła można mieć na myśli tolerowała. Trudno było określić jakiekolwiek uczucia tej dziewczyny. W końcu kiedy sama nie potrafiła zrozumieć co czuje trudno by ktokolwiek inny znał odpowiedź na to pytanie. Tate zaś najbardziej polubił Jinxxa, który jako jedyny dobrowolnie chciał z nim spędzać czas.
***
Destiny zimnym wzrokiem zmierzyła Andiego, który wypalał kolejnego papierosa.
- Wy w ogóle potraficie walczyć? – spytała przeskakując wzrokiem po innych osobach z zespołu.
- Czy gdybyśmy nie potrafili dołączylibyśmy do ciebie? – odparł Andy.
- Nienawidzę kiedy odpowiadasz pytaniem na pytanie – warknęła
- Nie. Uważasz, że to czarującego – powiedział z uśmiechem.
Tate stojący za Destiny poczuł przypływ gniewu, który niczym trucizna wpuszczona do krwioobiegu zaczął przysłaniać jego myśli i zawładnął nad ciałem. Miał teraz wielką ochotę zabić Andy’iego. Chciał skręcić mu kark, albo po prostu go zastrzelić.  Jednak Andy był wampirem. To komplikowało nieco sprawę. Po za tym zaraz po rzuceniu się na Andiego zginął by. Wrzała w nim złość. Gość był idealny, piękne rysy twarzy, śliczne oczy, anielski uśmiech, umięśniony, wysoki, przystojny, wokalista zespołu, a do tego nieśmiertelny!
- Nie – szepnęła cicho Destiny. – Nie możemy nikogo zabić.
- Ciekawe kto kogo chciał zabić – odparł Ashley tajemniczym tonem.
- To nie ważne – rzekła – Nikt tu nie zginie – dodała surowo.
Ashley i Jinxx popatrzyli na siebie znacząco i wyszli, za nim podążył Christian z rozbawioną miną. W salonie pozostał Jake i Andy oraz Jessamine i Tate. Jake wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Destiny i także się oddalił.
- To co robicie jest karygodne – odparła znudzonym tonem – Zupełnie jakbym żyła wśród dzieciaków.
                Andy uśmiechnął się szczęśliwy z takiego obrotu sprawy.
- Patrzysz na to zbyt płytko. Ja po prostu się z nim drażnię i dobrze mi to wychodzi.
- Och, ja dobrze o tym wiem – powiedziała spokojnie.
                Tate popatrzył nienawistnie na Andiego, potem przeniósł wzrok na Destiny. Uśmiechnął się krzywo i odszedł w stronę głównego wyjścia. Zatrzasnął je za sobą i przepadł.
- Nie wróci – skomentował wampir z uśmieszkiem.
- To też wiem. I tak dobrze, że nie widział twoich myśli. Wtedy byłbyś martwy, ale bardziej niż teraz.
                Zamilkła na chwilę i zachichotała. Andy usiadł obok niej i położył rękę na jej udzie. Później zaczął całować ją po szyi i ustach. Aż zapomniała co wydarzyło się tamtego wieczoru.
***
Destiny obudziła się rano w swoim łóżku. Po raz pierwszy próbowała sobie przypomnieć co działo się z nią poprzedniego dnia. Wstała i podeszła do okna. Zobaczyła tam swoje półprzeźroczyste odbicie.
Miała na sobie resztki sukienki, która przez coś została mocno porozdzierana na brzuchu i talii oraz straciła większą część trenu. Jej włosy, chociaż były w nieładzie, nadal wyglądały dobrze, nie można było powiedzieć tego o rozmazanym makijażu i skórze poplamionej zaschłą już krwią. Przeciągnęła się jak kot i poszła do łazienki doprowadzić się do ładu. Wzięła zimny prysznic, myła i rozczesała włosy oraz nałożyła nowy makijaż. Następnie podeszła do szafy i wybrała krótki srebrny top oraz krótką spódniczkę z wysokim stanem do kompletu.
Usiadła na skraju łóżka i sięgnęła ręką by delikatnie i czule odgarnąć zbłąkane włosy z twarzy Andiego.
Wcześniej nie zwracała żadnej uwagi na jego wygląd. Nigdy z resztą nie zwracała na to uwagi. Żaden człowiek nie byłby dostatecznie ładny by można go było uznać za pięknego, znając wygląd aniołów. On wyglądał jednak jak zabłąkany anioł. Jego złote rysy jaśniały na spokojnej twarzy okrytej rozluźnieniem przez przyjemny sen.
Wstała i bezszelestnie podeszła znów do okna. Tym razem wyjrzała przez nie na jasnoszare niebo, które zaraz miało wylać słoneczne światło na świat. Zasunęła najciszej jak mogła zasłony i położyła się obok Andiego, a on objął ją wytatuowanym ramieniem.
Z jednej strony wiedziała, że to co zrobiła było niezgodne z jakimiś ludzkimi zasadami, z drugiej nie zalało jej na przyzwoitości. Po raz pierwszy poczuła się szczęśliwa i to sprawiło, że poczuła się taka ludzka... Bo skoro Tate nie zrobił nic aby była szczęśliwa to dlaczego miałaby nadal na niego czekać zamiast poszukać tego u kogoś tuż obok. Wtedy zobaczyła w myślach Andiego ostatnią noc. Tam wyglądała na szczęśliwą, ale jednak coś było nie tak... Zaczęła się zastanawiać czy właśnie tak ma wyglądać miłość?
Dochodziło już południe kiedy do pokoju wpadł Jinxx i obudził Andiego, który automatycznie zerknął kim jest przybysz.
- Czego znowu chcesz – mruknął Andy chowając głowę pod poduszkę.
- Nic od ciebie nie chcę idioto – odparł znudzonym tonem Jinxx. – Ktoś chce Cię widzieć, Jessamine.
                Wyszedł nie zamknąwszy za sobą drzwi.
- Śpij ile chcesz – powiedziała cicho i pocałowała go w ramię, a następnie podążyła za czarodziejem. - Nikt mnie nie wzywa, prawda? – mruknęła próbując odczytać intencję mężczyzny.
- Nie. Chcę byś przypomniała sobie to czego już nie pamiętasz.
                Zniknęli w piwnicy domu. Tak Jinxx wyjaśniał jej zasady panujące na ziemi. Zaczął od  politycznych, a później omówił wszystkie religijne oraz plemionowe. Destiny z początku nie przysłuchiwała się temu co mówi. Później zrozumiała ile błędów popełniła.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko? – spytała kiedy w końcu skończył.
- Jest jeszcze szansa byś się zmieniła.
- Nie. Ja nie mam wyboru. Nigdy nie miałam.
***
Tate ogarnięty gniewem oddalał się cały czas w głąb lasu. W pewnym momencie padł na ziemię. Ogarnęła go tęsknota, smutek i złość. Chciał zabić wampira i się zemścić. Chciał siebie zabić, by nie cierpieć, ale nie chciał kończyć tak życia.
Poczuł zimną dłoń na ramieniu. Podniósł głowę i ujrzał lekko uśmiechniętego Asha, który stał nad nim.
- Miłość zawsze boli – odparł klękając obok niego. – To, że zginiesz nic nie da. Tu nie zginiesz.
- Skąd wiesz? – warknął Tate na niego
- Bo też kiedyś kochałem – powiedział – lepiej będzie jak wrócisz.
- Nie zamierzam wracać. Nie mam po co.
- A myślałem, że pójdzie po dobroci – mruknął do siebie Ashley.

Ścisnął tętnice szyjne Tate’a, a kiedy on bezwładnie opadł, Ash wziął go na ręce i zaniósł w kierunku domu Jessamine.

piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 15 : Armia nie umarłych

- Można ufać temu gościowi? – spytał dziewczyny z powątpieniem patrząc na wampira.
- Słyszał cię – szepnęła z uśmiechem. – Andy, czy mógłbyś powiedzieć co cię tak bardzo drażni? – powiedziała spoglądając na stertę wypalonych papierosów.
- Twój dom – syknął. – Jest tu tak... biało – jęknął i spojrzał na telefon zanim ten zaczął dzwonić. – Wychodzę, bo jeszcze się spóźnię.
Powiedział i wyszedł zostawiając niczym nie zamąconą ciszę.
- Na co może się spóźnić wampir? – spytał Tate.
- Na swój koncert – mruknęła. – Chyba czas się przewietrzyć. Nienawidzę tego smrodu w swoim domu – powiedziała i odeszła.
***
Przez resztę dnia Tate już jej nie widział. Mimo, że szukał jej wszędzie gdzie mogła pójść. Ostatecznie wybrał się do biblioteki. Wiedział, że nie może jej znaleźć, bo ona wcale nie chce się z nim spotkać. To nie był pierwszy raz kiedy tak robiła, jednak za każdym razem delikatnie raniło to serce Tate’a. Wiedział, że gdyby odeszła na zawsze nie wytrzymałby.
                 Tym razem znalazł ją skuloną w kącie między wysokimi regałami. W ręku trzymała jakąś książkę, z której wyrywała, mokre od łez, które spływały jej po policzkach, kartki.
- Czasem chciałabym uciec od świata... Ale nie poprzez śmierć. Samobójcy to tchórze. Bo trzeba mieć odwagę by żyć... – powiedziała nie wiedząc czy ją słyszy.
Tate podszedł do niej i usiadł patrząc na nią swoimi czarnymi oczami.
- I myślisz, że to dobre wyjście? Być nieszczęśliwym tutaj?
- Po śmierci wcale nie jest się szczęśliwym. Wtedy jest się nikim, częścią cienia pośród ciemności w nicości. Ginęłam więcej razy niż mogę zliczyć przez kilka set, a może tysięcy lat.
- Dlaczego więc wciąż starasz się żyć?
- Ja nie chcę być ciemnością, Tate...
- Więc dlaczego płaczesz? – spytał cicho wierzchem dłoni ocierając łzy płynące po policzku.
- Bo nie potrafię... Nie potrafię być inna... Jestem cieniem... A przez te wszystkie lata.. zmarnowałam jedynie czas... Zawszę już będę zła...
- Ludzie nie rodzą się źli lub dobrzy. Mają jedynie tendencję do bycia złymi albo dobrymi, ale to od nich zależy co wybiorą.
Nic nie odpowiedziała. Zapadła cisza. Po kilku minutach przerwał ją cichy głos dziewczyny:
- Chciałabym, aby na tym świecie żyli jedynie ludzie. Zwykli, przyziemni ludzie, którzy nie wierzą w istnienie magii i jej tajemnego świata. I chciałabym, żebym mogła coś na nim zmienić od tak – pstryknęła palcami, aby zademonstrować o co jej chodziło.
- Nie można od tak zmienić całego świata – powiedział delikatnie chwytając jej rękę. Wsunął swoje palce między jej i zacisnął rękę. – Trzeba zrobić coś co go zmieni.
- Niby co może zmienić miliardy ludzi? Tate, ja chcę dobrze, ale nie jestem cudotwórczynią.
- Wskrzesiłaś mnie. Jeśli coś ma zmienić historię to tylko ty. Musisz... Musisz jedynie uwierzyć, że potrafisz – zamruczał pochylając się nad nią.
Bez wahania zbliżyła swoją twarz do jego i pocałowała go. Był to gorący pocałunek, przez który oboje na chwilę zapomnieli o wszystkim i wszystkich. Zostali tylko oni. Tate ujął jej głowę, a ona przyciągnęła go bliżej siebie. Czuli elektryzujące napięcie między ich spragnionymi ciałami. Wiedzieli, że nie powinni tego robić, ale nie potrafili się powstrzymać. Tate ściągnął swoją koszulkę, a Jessamine zaczęła powodzić rękami po jego nagim torsie i płaskim, umięśnionym brzuchu. Kolejne pocałunki niemal sprawiały im ból. Wzajemnie targali się by móc mieć coraz więcej drugiej osoby. Destiny cicho jęcząc całowała go po szyi i torsie. Przerwał im zduszony chichot z głębi biblioteki. Dopiero wtedy oderwali się od siebie. Destiny zimnym, przeszywającym wzrokiem zmierzyła intruza.
- Mam nadzieję, że masz dobry powód by wchodzić do mojego domu – warknęła ostrym jak żyletka głosem.
- A wiesz, że mam – odparł powstrzymując się od śmiechu. – Zamierzam dołączyć do tej twojej armii wraz z chłopakami... Chociaż zastanowię się jeszcze. Jak robisz to z każdym żołnierzem to będzie ciekawie.
- Nie licz na to. Nie jesteś wystarczająco dobry.
Wampir zaśmiał się, a jego twarz rozświetlił promienny uśmiech, który dodał mu jeszcze więcej urody.
- Ty nie zważasz na zło czy dobro, bo nie widzisz co jest złe, a co dobre. To odróżnia cię od wszystkich istot. Nie możesz znać dobrego i złego bo jesteś jednym i drugim. To tak jakbyś porównywała ciemność i jasność, które są w tobie.
- Może i nie wiem – warknęła – Ale mówiłam o twoim sposobie bycia. Nie jesteś wystarczająco dobry.
***
                I wśród wszechogarniającego go chaosu i zgiełku toczącej się bitwy niczym ze średniowiecza dostrzegł krwistą chorągwie podniesioną ponad walczącymi. Rycerze trzech armii różnili się diametralnie. Jedni w zbrojach czarniejszych od nocy równali wszystko co stało na ich drodze. Przesuwali się niczym cienie. Naprzeciw nim walczyły postacie o świecących własnym blaskiem srebrnych zbrojach i okutych złotem skrzydłach. Trzecia zaś miała zbroje migoczące na niebiesko i czerwono. Oni przybyli najpóźniej i to oni brali najmniejszy udział w bitwie niezauważeni przez innych. Rozbrzmiał gdzieś dźwięk trąb. Wszyscy zaprzestali walki. Na środek wyszli wielcy wodzowie o pięknych lecz złowrogich twarzach. Obok nich stanęła mała dziewczyna o wspaniałych skrzydłach, których pozazdrościł by jej niejeden anioł, lecz czarnych niczym onyks. Popatrzyła na nich nienawistnym spojrzeniem i wbiła w swoje serce świetlisty miecz. Zanim padła na ziemię wyszeptała zimnym tonem:
- vale- i poległa.
                Nagle wszyscy wojownicy czarnej i białej armii pali na ziemię. Wielcy wodzowie stracili swą moc ukrytą w niepozornej dziewczynie. Armia dziewczyny rzuciła się na dowódców.
                Tak polegli najwyżsi z istot nadludzkich. Od tamtej pory świat stał się neutralny. Cały magiczny świat zginął wraz z Satanem i bogiem o wielu imionach. Przestały istnieć anioły i demony, a także mieszańcy. Świat dopiero wtedy dowiedział się o ich istnieniu. Wszystko co ponadludzkie zniknęło, a w świecie zapanował chaos. Wiadomość o nieistnieniu istot w które wierzyła ludzkość spowodowała gwałtowne zmiany. Ludzie zniszczyli miejsca kultu, zdewastowali miejsca pochówków. Bezbożni wszczęli wojny z innymi ludami. Niespełna kilkadziesiąt lat po wielkiej tragedii wszelka ludzkość zginęła z braku opatrzności nadludzi.
Tate gwałtownie otworzył oczy przerywając widok porozdzieranych ciał, wszechogarniającej krwi i chaosu. Wiedział, że to nie był zwykły sen. Szczególnie w towarzystwie Jessamine.
- Ta historia nie może się tak skończyć – warknął  niepowiewanie Tate. – Nie może dojść do tej wojny.
- Wojna zaczęła się wówczas gdy ulubienica Nieba i władczyni z nad Eden podążyła ku ciemności – powiedziała Destiny patrząc przed siebie.
- Ewa? – zapytał Tate
- Lilith, idioto – odparł Jinxx wchodząc do altany gdzie się znajdowali.
Był to jeden z ludzi Andiego z jego zespołu. Jinxx był wysokim mężczyzną o długich do ramion włosach. Jedyne co go wyróżniało to jego wieczny makijaż. Podkreślone oczy czarnym tuszem i po środku długa linia od połowy czoła aż do kącików ust. Ubrany był w czarną bluzkę z nieregularnymi wcięciami i czarne, skórzane spodnie.
- Dlaczego nam teraz przeszkadzasz? – spytała podnosząc wzrok na przybysza.
- Zjawił się Tanos i prosi o rozmowę. Czeka w salonie wraz z Andy’m.
Destiny zerwała się ławki i szybkim krokiem poszła w stronę domu.
- Jak to jest być wampirem? – spytał po chwili Tate.
- Ja nie jestem wampirem – zaśmiał się Jinxx siadając na dawnym miejscu Destiny. – Jestem czarownikiem. Nie spodziewałeś się tego.
- Raczej nie. Ale z drugiej strony nic nie jest proste, więc mogłem się tego spodziewać.
- Widzę jak drażni cię ten świat. Illus jest najbezpieczniejszym z wymiarów. Nie można tu nikogo zabić ani zranić, bo jest jedynym miejscem, które Bóg cały czas strzeże. Nie dziwię się czemu akurat tu zbudowała swoją fortecę...
***
- Nie spodziewałam się ciebie tak szybko, Mój Panie – powiedziała i skłoniła się przed wysokim mężczyzną o jedwabiście szarej skórze.
Tanos był panem jednego z największych demonicznych wymiarów. Miał oczy bez białek i źrenic w kolorze ciemności, a wśród niej czasem pojawiały się języczki wiecznego ognia.
- Od teraz to ja jestem twoim sługą – delikatnie ujął rękę Jessamine i ucałował ją.
- Kończcie już z tymi uprzejmościami. Czeka nas wielka wojna, a nie herbatka u królowej – warknął Andy z pod jednego z filarów.
- Może i masz rację, młode dziecko nocy – odparł spokojnie demon – Jednak zawsze najpierw należy zadbać o sojuszników, a potem o wojnę – uśmiechnął się pokazując trzy rzędy krwisto czerwonych, ostrych kłów. – Mój lud jest gotów walczyć u twego boku i gdy trzeba będzie poniesie śmierć, wybranko. – rzekł. Chwilę później zniknął w kłębach czarnego dymu.
Zapanowała chwila ciszy
- Oczekuję od ciebie wierności, ale nie zamierzam tolerować twojego zachowania wobec kandydatów na sprzymierzeńców, Andrewiu.
Uśmiechnął się do niej pokazując ostre kły wampira. Otworzył minimalnie usta jakby chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale zmienił zdanie, zamknął je i odszedł z majaczącym na twarzy uśmiechem.