sobota, 3 października 2015

Rozdział 22 : Ostatnie spotkanie w świetle

Był piękny słoneczny dzień. Ostatnia burza trwała przez dokładnie trzy dni, więc pogrzeb odbył się cztery dni po śmierci. Marte ciało odnalazł kilka godzin po śmierci Stephen, który rano postanowił przygotować dekorację z żywych kwiatów.
Tate ubrał czarny garnitur. W dłoni trzymał bukiet czarnych róż. Miał żal do pogody, kiedy lał deszcz czuł się dobrze. Wszystko zdawało się być smutne.
W dniu pogrzeby do rezydencji przybyła dziewczyna o pięknej twarzy i kruczoczarnych włosach. Miała czarne tęczówki bez źrenic i mlecznobiałą skórę. Dziwnie przypominała Jessamine chodź nie wyglądała podobnie. Podobieństwo między nimi polegało na tym, że obie były nieziemsko piękne i zbyt idealne dla tego świata.
- Jestem Charlotte - powiedziała słodkim tonem głosu - Jessamine była moją siostrą i choć nie żyłyśmy najlepiej chcę ją godnie pożegnać.
Zerknęła z ukosa na lokaja, on ukłonił się i odszedł.
- Znam Destiny od zawsze. Ja nazywam się Hope. Zapewne nie mówiła ci nic o mnie.
- Zapewne powinnaś spotkać się z nią i to obgadać, ale ona nie żyje.
- Może żyje. Jeśli wstanie przed ceremonią przeżyje.
- A jak nie?
- Będzie spoczywać na wieki.
Pogrzeb miał odbyć się w południe w najbliższym kościele. Tate wraz z Hope stał w pierwszym rzędzie ławek. Trumna nie miała wieka, przez co widać było Jessamine, która położona była wśród białych lilji. Miała złote uczesane włosy, mleczną cerę bez defektów, ubrana była w białą suknię z satyny, złożone na brzuchu ręce nie miały żadnych bransolet czy pierścionków. Wyglądała bardzo niewinnie i nadzwyczaj spokojnie.
Świątynia była pełna. Tate rozejrzał się po zebranych. Wielu z nich nie znał. Niektórych kojarzył z ostatniego przyjęcia. Kilka osób pamiętał ze wspomnień, które nie były jego.
Tate mimo wszystko liczył przez cały czas, że Jessamine otworzy oczy i wstanie, jednak ona przez cały czas leżała i leżała. Tuż przed końcem do kościoła wpadły miliony idealnie białych płatków róży, które niesione przez podmuch silnego wiatru wirowały wśród głów przybyłych. Później przybyli zaczęli się rozchodzić. Tylko kilka osób podążyło na cmentarz. Trumnę niosło czterech mężczyzn w wieku okołu czterdziestu lat ubranych na biało. Przed wykopanym wcześniej dołem stał Undertaken oparty o kamienną tablicę. Wyglądał dokładnie tak samo jak pamiętał Tate. Włożono trumnę i zakopano ją staranie, a następnie położono na ciemnobrązowej ziemii czarne róże.
***
- Więc to już tydzień. Jednak nie żyje - odparła cicho Hope - Sądziłam, że chociaż się pożegna.
- Jeśli tak zamierzasz pocieszać to odejdź.
- Okay - mruknęła. - Dziwiło mnie, że królowa Wiktoria przybyła na pogrzeb. Z drugiej strony Destiny była psem Jej Królewskiej Mości.
- Psem? - powtórzył Tate
- Królewska gwardia została zlikwidowana, a jej członków ówczesny król zamienił na swoich tajnych detektywów broniących sprawiedliwości państwa. Nazwano ich psami, bo wszędzie węszyli. Niezbyt lubiani lecz najczęściej wierni powierzonym im rozkazom - wzruszyła kościstymi ramionami. - Nie uczą was tego na historii. Niestety. Szkoda, że utknąłeś w tych czasach. Nie mogę ci pomóc.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - warknął na nią.
Zapadła cisza przerywana jedynie denerwującym jednostajnym cykaniem wskazówek zegara.
- Okłamała cię. Obiecała, że zawsze zostanie przy tobie. Śmierć nie jest żadnym usprawiedliwieniem - mruknęła, a w jej głosie słychać było smutek i stanowczość Hope.
***
Minęło już kilka miesięcy od tamtego wydarzenia. Mimo wszystko Tate nadal nie wiedział co się stało. Co dzień odwiedzał grób i przynosił czarne róże.
Przyszedł zimny listopad. Ciemnoszare chmury stale zasłaniały błękitne niebo.
Tate także tego dnia podeszedł złożyć kwiaty. Deszcz lał jak z cebra. Granatowe, burzowe chmury zawisły nad niebem. Tate położył kwiaty i padł na kolana. Nie przeszkadzało mu, że jest cały mokry i strasznie zmarzł. Tylko tak miał szansę poczuć bliskość z Jessamine. Tak bardzo brakowału mu złota jej oczu i dźwięku jej cichego śmiechu, który zawsze próbowała skryć. Po jej śmierci przypomniał sobie wszystkie chwile z nią spędzone, które wcześniej zablokowane były przez Jinxxa. Wspominał pierwsze spotkanie, kiedy była bezwzględną i zimną jak lód zabójczynią. Tate do tej pory nadal nie potrafił zrozumieć wielu rzeczy. Ostatnie nieprzespane noce były przepełnione tymi pytaniami: Dlaczego po prostu nie zabiła go pierwszego dnia? Dlaczego chciała być jego przyjacielem? Dlaczego ożywiła go po swoim nagłym opętaniu? Dlaczego nie zostawiła go, gdy zaczął być ciężarem? Dlaczego powiedziała mu tak wiele? Co dla niej znaczył? Dlaczego zawsze powstawała z martwych, a tym razem nie? Czego mu nie powiedziała? Co powinien teraz zrobić? Komu może ufać w tych czasach? Dlaczego dała mu rodowy pierścień swojego zmarłego narzeczonego? Dlaczego przekazała mu jego wspomnienia? Dlaczego mimo, że widziała przyszłość nie wiedziała, że zginie? A może wiedziała, lecz nie chciała mu powiedzieć?
Tate mimo wielu namów Hope i Stephena nadal nie spał. Przez co żył na granicy szaleństwa. Zaczął słyszeć dziwne głosy. Często majaczył. Z upływem czasu przestał także jeść. Hope zaczęła się o niego martwić. Stanowczo kazywała mu dokonywać prostych czynności życiowych.
Schował mokrą twarz w dłonie. Nadal klęczał nad grobem. Nagle poczuł rękę na swoim ramieniu. Nie opucił jednak dłoni, by spojrzeć na osobę stojącą za nim. Było mu wszystko jedno co ten intruz zamierza. Nie ważne czy chciał go zabić czy pocieszyć.
- Panie Jonathan! - powiedział ktoś kobiecym głosem pełnym obaw. - Proszę wrócić ze mną do rezydencji, bo rozchoruje się pan. Przecież nie chce pan następnej tragedii!
Tate z pomocą Sarah stanął na równe nogi i wspierając się na niej dotarli do domu.
- Zechce pan wypić coś ciepłego? Może indyjską herbatkę albo zioła lecznicze?
Nie odpowiedział i zemdlał. Zanim upadł złapała go Sarah i mocno przytrzymała. Momentalnie stawiło się dwóch Thomasów, którzy bez słowa zabrali Tate'a na nosze, które przynieśli, i zanieśli go do jego sypialni. Tam go położyli w łóżku.
Do rana stan Tate'a pogorszył się. Dostał wysokiej gorączki. Przestał pić, jeść i spać. Sophie i Sarah robiły mu zimne i gorące okłady i zielne napary jednak nie pomagały. Wieczorem Stephen wezwał najlepszego doktora z Anglii. Nieprzytomny Tate do tego czasu był pod stałym nadzorem kogoś ze służby.
W nocy nagle obudził się i otworzył oczy. Zaczął szeptać imię Jessamine. Potem zobaczył ją otuloną w światło pośród mroku. Widział ją w białej sukni z czarnymi skrzydłami, po jej policzkach płynęły krwiste łzy. Miała twarz przepełnioną bólem. "Nie poddawaj się." usłyszał jej smutny głos.
- Chcę być z tobą. Nie zostawiaj mnie tu samego - mówił cicho wpatrując się w nią.
"Nie jesteś sam. Dam ci siłę."
Zmartwiona Sophie przyłożyła do jego gorącego czoła mokry, zimny ręcznik.
- Zostań ze mną
Po jej twarzy spłynęły kolejne łzy. Położyła dłoń na klatce piersiowej, a pod jej przeźroczystą ręką biło jego serce.
"Dam ci siłę" powtórzyła cicho i zniknęła w ciemności pokoju.
Po ciężkiej nocy jego gorączka spadła nieco, a on przestał majaczyć. Kiedy lekarz przyjechał stwierdził u niego przeziębienie. Jednak dzięki ziołom Sarah już po kilku dniach poczuł się lepiej. Jej leki potrafiły zdziałać cuda jednak żalu po stracie nie mogło nic załagodzić.
Tate pewnej listopadowej niedzieli otrzymał list od Ciela Phantomhiv. Okazało się, że jest to zaproszenie do jego rezydencji. Tate chciał je odrzucić, ale nagle głos zabrała milcząca od choroby Tate'a Hope:
- Jego sługa Ją zabił - podkreśliła słowo tabu - Pójdę tam ze Stephenem i się rozejrzę.
- Brakuje żeby ciebie też zabili - mruknął pod nosem.
- Stephen to Abbadon - odwróciła się plecami do Tate'a i chwyciła włosy tak, by mógł zobaczyć symbol na jej szyi. Był to pentagram narysowany cienką, czarną, jakby pajęczą nicią wypełniony rubinowym tłem, a dosłownie trzy milimetry nad nim widniały ciemnoczerwone łezki odwrócone ogonkiem ku pentagramowi.
- Jest to znak przymierza. Dzięki niemu Stephen będzie mi posłuszny dopóki nie wykona zadania, które mu powierzyłam. Wtedy mnie zabije dla mej duszy.
"Mej duszy" usłyszał cichy głos za sobą "Ona nie ma duszy! To niemożliwe, że ja nie miałam, a ona ma!" Kiedy Tate się odwrócił nie zobaczył nikogo. W pierwszej chwili myślał, że to Destiny stoi za nim. Jednak potem zaczęło mu się zdawać, że cały ten głos dochodził jedynie z jego głowy. Wyobraził go sobie. Nie chciał kolejny raz walki z samym sobą o to czy Jessamine odeszła na zawsze czy nie. Jedna część pogodziła się już z jej śmiercią. Druga wierzyła wciąż, że ona wróci i kazała siedzieć cicho tej pierwszej.
- On w pewnym momencie ci nie pomoże. Nie ważne jakim jest demonem - podniósł filiżankę do ust i upił łyk herbaty.
- Wiem o tym, aż za dobrze - mruknęła, a jej czarne oczy na sekundę zciemniały odrobinkę jakby to mogło jeszcze nastąpić i zrobiły się matowe.
Później tak jak powiedziała udała się do rezydecji Phantomhiv. Tate, mimo wyraźnego sprzeciwu Sophie i Sarah, zerwał czarną różę z ogrodu i wybrał się na cmentarz. Był zimny, listopadowy dzień nie padał deszcz. Ciemnoszare chmury przesłaniały niebo, ale Tate się przyzwyczaił do szarego koca zasłaniającego słoneczne promienie.
Przy grobie Jessamine stał Undertaker ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
- Powinieneś zostać w rezydencji - powiedział wyśmiewczym tonem.
- Co tu robisz, Undertaker? - spytał Tate ingirując jego poprzednią wypowiedź. Zasłonił ręką usta i zaczął kaszleć. Kiedy przesał opuścił dłon pokrytą świerzą krwią.
- Rozmawiam. Mam jeszcze życie towarzyskie.
Życie towarzyskie na pustym cmentarzu pośród nagrobków? Wielu na pewno zdziwi ta informacja. Jednak Undertaker jest jedyny w swoim rodzaju. Jako Shinigami na emeryturze wciąż widział dusze chodzące po tym świecie. Nie chciał im pomóc, ale często z nimi gawędził. Jak na ciągle uśmiechającą się postać był nadzwyczaj okrutny. Strapione dusze od wielu, wielu lat zostawione samym sobie między światami by istnieć w cieniu zapomniane przez wszystkich z wyjątkiem tego jednego grabarza z przedmieścia Londynu, ubranego w śmieszny strój. One nie wiedziały, iż on jest w stanie im pomóc, nie wiedziały, że on może odesłać je na wieczny spoczynek, do wiecznej ciemności, którą wyobrażali sobie rajem pełnym szczęśliwości bez bólu, smutku i cierpienia.
- Ona jest tu? - spytał wyraźnie zaintrygowany Tate.
- Nie. Dziwi mnie to. Cmentarz jest na przeklętej ziemii. Powinna gdzieś być - mruknął smutno, jednak wciąż się uśmiechał.
- Myślisz, że potrzebuje czasu by powstać?
- Nie. Myślę, że jej tu nie ma.
- Jak to nie ma?! Ktoś niby zabrał jej ciało?!
- Szczątki są mało ważne. Dusza zostaje tam gdzie zabito lub pochowano. Tu jej nie ma, lecz na miejscu morderstwa także nie - uśmiechnął się szerzej. - Niebywała zagadka. Trzecią możliwością, ale najmniej prawdopodobną, że coś zabrało ją do otchłani Hadesu. Jednak to wręcz niemożliwe.
Tate nic nie odpowiedział. Ukląkł przy grobie, położył czarną różę i powiedział cicho:
- Pomszczę cię.
Następnie odszedł w stronę posiadłości.
***
Dopiero cztery miesiące po śmierci Jessamine odnaleziono zapisany przez nią testament. Jego uroczyste odczytanie miało odbyć się w sobotę. Jego zawartość do samego końca miała zostać tajemnicą.
Na odczytanie przyszło wiele osób. Część zaproszono, reszta kierując się ciekawością i swą pychą przyszła.
Miejscem odczytania miała być mała kaplica wewnątrz posiadości Verlaców.
Tate mimo już dość długiego pobytu w przeszłości wciąż nie potrafił zrozumieć wielu zwyczajów, o których uczono go w szkole. Problemem stawał się także fakt, iż znajdował się w dość niemile wspominanym roku. Pozostało niewiele czasu do momentu spalenia Londynu, a co za tym idzie wielkiej wojny.
Tak jak wszyscy się spodziewali nawet rozdanie majątku zapisanego w testamencie było wykwintne i bogate. Nikogo nie zdziwił też fakt, że wszystkie rezydencje i bogactwo zapisała Tate'owi. Wszystkie buteleczki wypełnione leczniczymi i magicznymi składnikami zapisała Undertakerowi. A swój czarny pierścień Sebastianowi Michaelisowi, co zaskoczyło zebranych. Po raz pierwszy sługa został wspomniany w testamencie, a do tego nie swój sługa. Dla większości, a raczej wszystkich oprócz trzech arystokratów w Anglii słudzy byli niczym rzeczy. Możliwe do kupienia, bezwartościowe rzeczy. W oczach możnych nie było różnicy między niewolnikiem, a sługą. Jednak słudzy dostawali wynagrodzenie za swoją pracę.
Po zakończeniu goście wyszli. Pozostał jedynie stojący przy ławce Sebastian i siedzący na ławce Ciel, a obok niego Tate trzymający niewielką, czarną szkatułkę z krwistym herbem wysadzanym rubinami przedstawiającym węża ze złotą kłódką. Ciel popatrzył zimnym wzrokiem na Sebastiana, a on z cichym westchnieniem zdjął z szyi rzemyk, na którym wisiał złoty klucz z wygrawerowanym rubinami V. Bez słowa pochylił się i podał go Tate'owi.
Tate otworzył szkatułę i zajrzał do środka. Zobaczył złotą, bogato zdobioną buteleczke otuloną w czerwoną satynę.
- Trucizna? - mruknął Ciel patrząc na butelkę.
- To nie jest trucizna - powiedział Sebastian. - Jednak nie jestem pewnien co może zdziałać ten płyn.
- Dowiedź się. Godzina ci wystarczy.
- Tak, mój panie - rzekł, skłonił się i zniknął.
- Zapraszam cię na herbatę - powiedział Tate wstając.
Momentalnie do kaplicy wszedł Stephen.
- Przygotój podwieczorek. Masz się spisać - powiedział Tate zimnym tonem i równym krokiem z Cielem wyszli w kierunku wewnętrznej oranżerii. Przy stoliku siedziała Charlotte i wachlowała się czarnym wachlarzem. Na stoliku znajdowały się różne ciastka. Na przeciwko krzeseł postawiono pozłacane, puste filiżanki i mały talerzyk z kawałkiem francuskiego ciasta. Ciel i Tate usiedli naprzeciw siebie. Przez chwilę rozmawiali jak typowi arystokraci, o plotkach, obrażali innych ludzi i sługi. Potem wszedł Stephen z zaparzoną herbatą.
- Earl gray z dodatkiem bergamotki, skórki z pomarańczy i truskawek - powiedział i zaczął nalewać cieczy do filiżanek. Uniósł się słodki zapach herbaty z aromatyczna truskawką i pomarańczą.
Kiedy skończył skłonił się i stanął za Tate'm.
Tate z powątpieniem patrzył na herbatę, dodał trzy łyżeczki cukru, wymieszał i wypił łyk. Stwierdził, że nie jest taka zła, chociaż nie przepadał za herbatami.
- Wybaczcie mi - powiedziała Charlotte wstając - jestem umówiona na spotkanie. - powiedziała, uśmiechnęła się przepraszająco i odeszła.
Zapanowała cisza. Ciel wypił swoją herbatę. Sebastian pojawił się nagle z mokrymi włosami.
- Spóźniłeś się - powiedział Ciel nie patrząc na swojego sługę.
- Proszę o wybaczenie - skłonił się. - Znalazłem informacje czym jest ten płyn.
Oczy Ciepła zajaśniały pokazując jego wielkie zaciekawienie. Sebastian położył na stole jakieś papiery.
- Ten... Zapach... - wycedził Ciel. - Byłeś u Lau?
- Nie. U czarodzieja Magnusa Bane..
- Zapowiada się ciekawa historia - mruknął Tate przenosząc wzrok na kamerdynera.
- Czym jest płyn? - spytał zimno Ciel.
- To jakiś leczniczy eliksir, jednak Magnus nie potrafił powiedzieć nic więcej.
***
- Ty możesz odkryć czym to jest? - powiedział Tate do Stephena patrząc na złotą buteleczkę.
- Tak - odparł krótko Stephen.
- Co stoi ci na przeszkodzie?
- Nie dostałem rozkazu od mego pana. Moja pani odeszła.
Tate popatrzył na niego nic nie mówiąc potem wstał i wyszedł. Udał się do ogrodu i usiadł na metalowej ławeczce, na której umarła Jessamine. Wpatrywał się w gwieździste niebo. Patrzył na najjaśniejszą z nich, jednak ona zaczęła jakby oddalać się i gasnąć. Panowała zupełna cisza. Wiatr czasem delikatnie musnął liście krzaków, które szeleściły zaskoczone jego obecnością.
Potem pośród ciemnych alejek wyłoniła się smukła postać ubrana w delikatne światło. Cicho śpiewała piękną piosenkę w języku, którego Tate nie znał. Powoli podchodziła do niego, aż znalazła się tak blisko, że zobaczył w niej znajomą postać. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę by musnąć jego policzek, a potem zniknęła.
Nie wiedział co się właśnie stało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz