sobota, 3 października 2015

Rozdział 23 : Ostatnia droga

- Wypij to - szepnęła cicho, a jej przeźroczystej dłoni pojawiła się tajemnicza buteleczka. - Nie chcę widzieć cię smutnego.
Jak zahipnotyzowany zabrał fiolkę i wyciągnął jej zakrętkę. Nie wiedział co robi. Wypił słodką zawartość i poczuł w środku przyjemne ciepło. Zdążył zobaczyć jeszcze słodki uśmiech jego ukochanej, potem przed oczami stanęło mi całe jego życie. Wspomnienia, które kochał i te, których nienawidził. Te, które pamiętał i te, które chciał zapomnieć.
- A więc to już koniec? - zapytał sam siebie.
Widział wiele śmierci w swoim życiu, w tym jedną swoją. Jednak potem zobaczył światło, które przywróciło go do życia. Teraz już tak nie było. Spojrzał na swoje ręce, były niemal przeźroczyste i piekielnie go bolały. Zaczął podążać w jakimś kierunku w nadziei, że ją znajdzie. Tam jednak jej nie było. Ona została w tamtym świecie i mimo, że martwa nie mogła odjeść.
***
Minęło wiele czasu, a może tylko chwila? Tate'owi zdawały się to być wieki. Wieki w samotności i mroku. Z czasem przestał doskwierać mu ból. Zaczął zapominać o tajemniczej dziewczynie, która zmieniła jego życie. Zaczął zapominać wszystko. Może dlatego, że zabrano mu wspomnienia? Shinigami byli okrutnymi stworzeniami. Nie zostawiali nic biednej duszy. 
W końcu nadszedł jego czas. Podążył w ciemność. Nie chciał tego, coś wewnątrz niego go zmuszało. Zniknął na wieki.
***
- On nie chciał umrzeć - powiedział Sebastian stojąc nad grobem chłopaka.
- Nikt nie chce umierać - odparła Jessamine i położyła kwiaty na jego grobie. 
Znajdowali się w Los Angeles, był rok dwa tysiące czternasty, trzynasty grudnia, piątek, popołudnie.
Oboje wyglądali na normalnych ludzi, jednak jej oczy były całe czarne, bez źrenic i białek, jego tęczówki były krwiste, a źrenice wydłużone jak u kota. 
- Wybacz Tate, ale demon nigdy nie nauczy się kochać - powiedziała kucając. - Byłeś głupi ufając mi.
Zaśmiała się cicho i odeszła w cień miasta, a za nią podążył lokaj odziany w czerń. 

Rozdział 22 : Ostatnie spotkanie w świetle

Był piękny słoneczny dzień. Ostatnia burza trwała przez dokładnie trzy dni, więc pogrzeb odbył się cztery dni po śmierci. Marte ciało odnalazł kilka godzin po śmierci Stephen, który rano postanowił przygotować dekorację z żywych kwiatów.
Tate ubrał czarny garnitur. W dłoni trzymał bukiet czarnych róż. Miał żal do pogody, kiedy lał deszcz czuł się dobrze. Wszystko zdawało się być smutne.
W dniu pogrzeby do rezydencji przybyła dziewczyna o pięknej twarzy i kruczoczarnych włosach. Miała czarne tęczówki bez źrenic i mlecznobiałą skórę. Dziwnie przypominała Jessamine chodź nie wyglądała podobnie. Podobieństwo między nimi polegało na tym, że obie były nieziemsko piękne i zbyt idealne dla tego świata.
- Jestem Charlotte - powiedziała słodkim tonem głosu - Jessamine była moją siostrą i choć nie żyłyśmy najlepiej chcę ją godnie pożegnać.
Zerknęła z ukosa na lokaja, on ukłonił się i odszedł.
- Znam Destiny od zawsze. Ja nazywam się Hope. Zapewne nie mówiła ci nic o mnie.
- Zapewne powinnaś spotkać się z nią i to obgadać, ale ona nie żyje.
- Może żyje. Jeśli wstanie przed ceremonią przeżyje.
- A jak nie?
- Będzie spoczywać na wieki.
Pogrzeb miał odbyć się w południe w najbliższym kościele. Tate wraz z Hope stał w pierwszym rzędzie ławek. Trumna nie miała wieka, przez co widać było Jessamine, która położona była wśród białych lilji. Miała złote uczesane włosy, mleczną cerę bez defektów, ubrana była w białą suknię z satyny, złożone na brzuchu ręce nie miały żadnych bransolet czy pierścionków. Wyglądała bardzo niewinnie i nadzwyczaj spokojnie.
Świątynia była pełna. Tate rozejrzał się po zebranych. Wielu z nich nie znał. Niektórych kojarzył z ostatniego przyjęcia. Kilka osób pamiętał ze wspomnień, które nie były jego.
Tate mimo wszystko liczył przez cały czas, że Jessamine otworzy oczy i wstanie, jednak ona przez cały czas leżała i leżała. Tuż przed końcem do kościoła wpadły miliony idealnie białych płatków róży, które niesione przez podmuch silnego wiatru wirowały wśród głów przybyłych. Później przybyli zaczęli się rozchodzić. Tylko kilka osób podążyło na cmentarz. Trumnę niosło czterech mężczyzn w wieku okołu czterdziestu lat ubranych na biało. Przed wykopanym wcześniej dołem stał Undertaken oparty o kamienną tablicę. Wyglądał dokładnie tak samo jak pamiętał Tate. Włożono trumnę i zakopano ją staranie, a następnie położono na ciemnobrązowej ziemii czarne róże.
***
- Więc to już tydzień. Jednak nie żyje - odparła cicho Hope - Sądziłam, że chociaż się pożegna.
- Jeśli tak zamierzasz pocieszać to odejdź.
- Okay - mruknęła. - Dziwiło mnie, że królowa Wiktoria przybyła na pogrzeb. Z drugiej strony Destiny była psem Jej Królewskiej Mości.
- Psem? - powtórzył Tate
- Królewska gwardia została zlikwidowana, a jej członków ówczesny król zamienił na swoich tajnych detektywów broniących sprawiedliwości państwa. Nazwano ich psami, bo wszędzie węszyli. Niezbyt lubiani lecz najczęściej wierni powierzonym im rozkazom - wzruszyła kościstymi ramionami. - Nie uczą was tego na historii. Niestety. Szkoda, że utknąłeś w tych czasach. Nie mogę ci pomóc.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - warknął na nią.
Zapadła cisza przerywana jedynie denerwującym jednostajnym cykaniem wskazówek zegara.
- Okłamała cię. Obiecała, że zawsze zostanie przy tobie. Śmierć nie jest żadnym usprawiedliwieniem - mruknęła, a w jej głosie słychać było smutek i stanowczość Hope.
***
Minęło już kilka miesięcy od tamtego wydarzenia. Mimo wszystko Tate nadal nie wiedział co się stało. Co dzień odwiedzał grób i przynosił czarne róże.
Przyszedł zimny listopad. Ciemnoszare chmury stale zasłaniały błękitne niebo.
Tate także tego dnia podeszedł złożyć kwiaty. Deszcz lał jak z cebra. Granatowe, burzowe chmury zawisły nad niebem. Tate położył kwiaty i padł na kolana. Nie przeszkadzało mu, że jest cały mokry i strasznie zmarzł. Tylko tak miał szansę poczuć bliskość z Jessamine. Tak bardzo brakowału mu złota jej oczu i dźwięku jej cichego śmiechu, który zawsze próbowała skryć. Po jej śmierci przypomniał sobie wszystkie chwile z nią spędzone, które wcześniej zablokowane były przez Jinxxa. Wspominał pierwsze spotkanie, kiedy była bezwzględną i zimną jak lód zabójczynią. Tate do tej pory nadal nie potrafił zrozumieć wielu rzeczy. Ostatnie nieprzespane noce były przepełnione tymi pytaniami: Dlaczego po prostu nie zabiła go pierwszego dnia? Dlaczego chciała być jego przyjacielem? Dlaczego ożywiła go po swoim nagłym opętaniu? Dlaczego nie zostawiła go, gdy zaczął być ciężarem? Dlaczego powiedziała mu tak wiele? Co dla niej znaczył? Dlaczego zawsze powstawała z martwych, a tym razem nie? Czego mu nie powiedziała? Co powinien teraz zrobić? Komu może ufać w tych czasach? Dlaczego dała mu rodowy pierścień swojego zmarłego narzeczonego? Dlaczego przekazała mu jego wspomnienia? Dlaczego mimo, że widziała przyszłość nie wiedziała, że zginie? A może wiedziała, lecz nie chciała mu powiedzieć?
Tate mimo wielu namów Hope i Stephena nadal nie spał. Przez co żył na granicy szaleństwa. Zaczął słyszeć dziwne głosy. Często majaczył. Z upływem czasu przestał także jeść. Hope zaczęła się o niego martwić. Stanowczo kazywała mu dokonywać prostych czynności życiowych.
Schował mokrą twarz w dłonie. Nadal klęczał nad grobem. Nagle poczuł rękę na swoim ramieniu. Nie opucił jednak dłoni, by spojrzeć na osobę stojącą za nim. Było mu wszystko jedno co ten intruz zamierza. Nie ważne czy chciał go zabić czy pocieszyć.
- Panie Jonathan! - powiedział ktoś kobiecym głosem pełnym obaw. - Proszę wrócić ze mną do rezydencji, bo rozchoruje się pan. Przecież nie chce pan następnej tragedii!
Tate z pomocą Sarah stanął na równe nogi i wspierając się na niej dotarli do domu.
- Zechce pan wypić coś ciepłego? Może indyjską herbatkę albo zioła lecznicze?
Nie odpowiedział i zemdlał. Zanim upadł złapała go Sarah i mocno przytrzymała. Momentalnie stawiło się dwóch Thomasów, którzy bez słowa zabrali Tate'a na nosze, które przynieśli, i zanieśli go do jego sypialni. Tam go położyli w łóżku.
Do rana stan Tate'a pogorszył się. Dostał wysokiej gorączki. Przestał pić, jeść i spać. Sophie i Sarah robiły mu zimne i gorące okłady i zielne napary jednak nie pomagały. Wieczorem Stephen wezwał najlepszego doktora z Anglii. Nieprzytomny Tate do tego czasu był pod stałym nadzorem kogoś ze służby.
W nocy nagle obudził się i otworzył oczy. Zaczął szeptać imię Jessamine. Potem zobaczył ją otuloną w światło pośród mroku. Widział ją w białej sukni z czarnymi skrzydłami, po jej policzkach płynęły krwiste łzy. Miała twarz przepełnioną bólem. "Nie poddawaj się." usłyszał jej smutny głos.
- Chcę być z tobą. Nie zostawiaj mnie tu samego - mówił cicho wpatrując się w nią.
"Nie jesteś sam. Dam ci siłę."
Zmartwiona Sophie przyłożyła do jego gorącego czoła mokry, zimny ręcznik.
- Zostań ze mną
Po jej twarzy spłynęły kolejne łzy. Położyła dłoń na klatce piersiowej, a pod jej przeźroczystą ręką biło jego serce.
"Dam ci siłę" powtórzyła cicho i zniknęła w ciemności pokoju.
Po ciężkiej nocy jego gorączka spadła nieco, a on przestał majaczyć. Kiedy lekarz przyjechał stwierdził u niego przeziębienie. Jednak dzięki ziołom Sarah już po kilku dniach poczuł się lepiej. Jej leki potrafiły zdziałać cuda jednak żalu po stracie nie mogło nic załagodzić.
Tate pewnej listopadowej niedzieli otrzymał list od Ciela Phantomhiv. Okazało się, że jest to zaproszenie do jego rezydencji. Tate chciał je odrzucić, ale nagle głos zabrała milcząca od choroby Tate'a Hope:
- Jego sługa Ją zabił - podkreśliła słowo tabu - Pójdę tam ze Stephenem i się rozejrzę.
- Brakuje żeby ciebie też zabili - mruknął pod nosem.
- Stephen to Abbadon - odwróciła się plecami do Tate'a i chwyciła włosy tak, by mógł zobaczyć symbol na jej szyi. Był to pentagram narysowany cienką, czarną, jakby pajęczą nicią wypełniony rubinowym tłem, a dosłownie trzy milimetry nad nim widniały ciemnoczerwone łezki odwrócone ogonkiem ku pentagramowi.
- Jest to znak przymierza. Dzięki niemu Stephen będzie mi posłuszny dopóki nie wykona zadania, które mu powierzyłam. Wtedy mnie zabije dla mej duszy.
"Mej duszy" usłyszał cichy głos za sobą "Ona nie ma duszy! To niemożliwe, że ja nie miałam, a ona ma!" Kiedy Tate się odwrócił nie zobaczył nikogo. W pierwszej chwili myślał, że to Destiny stoi za nim. Jednak potem zaczęło mu się zdawać, że cały ten głos dochodził jedynie z jego głowy. Wyobraził go sobie. Nie chciał kolejny raz walki z samym sobą o to czy Jessamine odeszła na zawsze czy nie. Jedna część pogodziła się już z jej śmiercią. Druga wierzyła wciąż, że ona wróci i kazała siedzieć cicho tej pierwszej.
- On w pewnym momencie ci nie pomoże. Nie ważne jakim jest demonem - podniósł filiżankę do ust i upił łyk herbaty.
- Wiem o tym, aż za dobrze - mruknęła, a jej czarne oczy na sekundę zciemniały odrobinkę jakby to mogło jeszcze nastąpić i zrobiły się matowe.
Później tak jak powiedziała udała się do rezydecji Phantomhiv. Tate, mimo wyraźnego sprzeciwu Sophie i Sarah, zerwał czarną różę z ogrodu i wybrał się na cmentarz. Był zimny, listopadowy dzień nie padał deszcz. Ciemnoszare chmury przesłaniały niebo, ale Tate się przyzwyczaił do szarego koca zasłaniającego słoneczne promienie.
Przy grobie Jessamine stał Undertaker ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
- Powinieneś zostać w rezydencji - powiedział wyśmiewczym tonem.
- Co tu robisz, Undertaker? - spytał Tate ingirując jego poprzednią wypowiedź. Zasłonił ręką usta i zaczął kaszleć. Kiedy przesał opuścił dłon pokrytą świerzą krwią.
- Rozmawiam. Mam jeszcze życie towarzyskie.
Życie towarzyskie na pustym cmentarzu pośród nagrobków? Wielu na pewno zdziwi ta informacja. Jednak Undertaker jest jedyny w swoim rodzaju. Jako Shinigami na emeryturze wciąż widział dusze chodzące po tym świecie. Nie chciał im pomóc, ale często z nimi gawędził. Jak na ciągle uśmiechającą się postać był nadzwyczaj okrutny. Strapione dusze od wielu, wielu lat zostawione samym sobie między światami by istnieć w cieniu zapomniane przez wszystkich z wyjątkiem tego jednego grabarza z przedmieścia Londynu, ubranego w śmieszny strój. One nie wiedziały, iż on jest w stanie im pomóc, nie wiedziały, że on może odesłać je na wieczny spoczynek, do wiecznej ciemności, którą wyobrażali sobie rajem pełnym szczęśliwości bez bólu, smutku i cierpienia.
- Ona jest tu? - spytał wyraźnie zaintrygowany Tate.
- Nie. Dziwi mnie to. Cmentarz jest na przeklętej ziemii. Powinna gdzieś być - mruknął smutno, jednak wciąż się uśmiechał.
- Myślisz, że potrzebuje czasu by powstać?
- Nie. Myślę, że jej tu nie ma.
- Jak to nie ma?! Ktoś niby zabrał jej ciało?!
- Szczątki są mało ważne. Dusza zostaje tam gdzie zabito lub pochowano. Tu jej nie ma, lecz na miejscu morderstwa także nie - uśmiechnął się szerzej. - Niebywała zagadka. Trzecią możliwością, ale najmniej prawdopodobną, że coś zabrało ją do otchłani Hadesu. Jednak to wręcz niemożliwe.
Tate nic nie odpowiedział. Ukląkł przy grobie, położył czarną różę i powiedział cicho:
- Pomszczę cię.
Następnie odszedł w stronę posiadłości.
***
Dopiero cztery miesiące po śmierci Jessamine odnaleziono zapisany przez nią testament. Jego uroczyste odczytanie miało odbyć się w sobotę. Jego zawartość do samego końca miała zostać tajemnicą.
Na odczytanie przyszło wiele osób. Część zaproszono, reszta kierując się ciekawością i swą pychą przyszła.
Miejscem odczytania miała być mała kaplica wewnątrz posiadości Verlaców.
Tate mimo już dość długiego pobytu w przeszłości wciąż nie potrafił zrozumieć wielu zwyczajów, o których uczono go w szkole. Problemem stawał się także fakt, iż znajdował się w dość niemile wspominanym roku. Pozostało niewiele czasu do momentu spalenia Londynu, a co za tym idzie wielkiej wojny.
Tak jak wszyscy się spodziewali nawet rozdanie majątku zapisanego w testamencie było wykwintne i bogate. Nikogo nie zdziwił też fakt, że wszystkie rezydencje i bogactwo zapisała Tate'owi. Wszystkie buteleczki wypełnione leczniczymi i magicznymi składnikami zapisała Undertakerowi. A swój czarny pierścień Sebastianowi Michaelisowi, co zaskoczyło zebranych. Po raz pierwszy sługa został wspomniany w testamencie, a do tego nie swój sługa. Dla większości, a raczej wszystkich oprócz trzech arystokratów w Anglii słudzy byli niczym rzeczy. Możliwe do kupienia, bezwartościowe rzeczy. W oczach możnych nie było różnicy między niewolnikiem, a sługą. Jednak słudzy dostawali wynagrodzenie za swoją pracę.
Po zakończeniu goście wyszli. Pozostał jedynie stojący przy ławce Sebastian i siedzący na ławce Ciel, a obok niego Tate trzymający niewielką, czarną szkatułkę z krwistym herbem wysadzanym rubinami przedstawiającym węża ze złotą kłódką. Ciel popatrzył zimnym wzrokiem na Sebastiana, a on z cichym westchnieniem zdjął z szyi rzemyk, na którym wisiał złoty klucz z wygrawerowanym rubinami V. Bez słowa pochylił się i podał go Tate'owi.
Tate otworzył szkatułę i zajrzał do środka. Zobaczył złotą, bogato zdobioną buteleczke otuloną w czerwoną satynę.
- Trucizna? - mruknął Ciel patrząc na butelkę.
- To nie jest trucizna - powiedział Sebastian. - Jednak nie jestem pewnien co może zdziałać ten płyn.
- Dowiedź się. Godzina ci wystarczy.
- Tak, mój panie - rzekł, skłonił się i zniknął.
- Zapraszam cię na herbatę - powiedział Tate wstając.
Momentalnie do kaplicy wszedł Stephen.
- Przygotój podwieczorek. Masz się spisać - powiedział Tate zimnym tonem i równym krokiem z Cielem wyszli w kierunku wewnętrznej oranżerii. Przy stoliku siedziała Charlotte i wachlowała się czarnym wachlarzem. Na stoliku znajdowały się różne ciastka. Na przeciwko krzeseł postawiono pozłacane, puste filiżanki i mały talerzyk z kawałkiem francuskiego ciasta. Ciel i Tate usiedli naprzeciw siebie. Przez chwilę rozmawiali jak typowi arystokraci, o plotkach, obrażali innych ludzi i sługi. Potem wszedł Stephen z zaparzoną herbatą.
- Earl gray z dodatkiem bergamotki, skórki z pomarańczy i truskawek - powiedział i zaczął nalewać cieczy do filiżanek. Uniósł się słodki zapach herbaty z aromatyczna truskawką i pomarańczą.
Kiedy skończył skłonił się i stanął za Tate'm.
Tate z powątpieniem patrzył na herbatę, dodał trzy łyżeczki cukru, wymieszał i wypił łyk. Stwierdził, że nie jest taka zła, chociaż nie przepadał za herbatami.
- Wybaczcie mi - powiedziała Charlotte wstając - jestem umówiona na spotkanie. - powiedziała, uśmiechnęła się przepraszająco i odeszła.
Zapanowała cisza. Ciel wypił swoją herbatę. Sebastian pojawił się nagle z mokrymi włosami.
- Spóźniłeś się - powiedział Ciel nie patrząc na swojego sługę.
- Proszę o wybaczenie - skłonił się. - Znalazłem informacje czym jest ten płyn.
Oczy Ciepła zajaśniały pokazując jego wielkie zaciekawienie. Sebastian położył na stole jakieś papiery.
- Ten... Zapach... - wycedził Ciel. - Byłeś u Lau?
- Nie. U czarodzieja Magnusa Bane..
- Zapowiada się ciekawa historia - mruknął Tate przenosząc wzrok na kamerdynera.
- Czym jest płyn? - spytał zimno Ciel.
- To jakiś leczniczy eliksir, jednak Magnus nie potrafił powiedzieć nic więcej.
***
- Ty możesz odkryć czym to jest? - powiedział Tate do Stephena patrząc na złotą buteleczkę.
- Tak - odparł krótko Stephen.
- Co stoi ci na przeszkodzie?
- Nie dostałem rozkazu od mego pana. Moja pani odeszła.
Tate popatrzył na niego nic nie mówiąc potem wstał i wyszedł. Udał się do ogrodu i usiadł na metalowej ławeczce, na której umarła Jessamine. Wpatrywał się w gwieździste niebo. Patrzył na najjaśniejszą z nich, jednak ona zaczęła jakby oddalać się i gasnąć. Panowała zupełna cisza. Wiatr czasem delikatnie musnął liście krzaków, które szeleściły zaskoczone jego obecnością.
Potem pośród ciemnych alejek wyłoniła się smukła postać ubrana w delikatne światło. Cicho śpiewała piękną piosenkę w języku, którego Tate nie znał. Powoli podchodziła do niego, aż znalazła się tak blisko, że zobaczył w niej znajomą postać. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę by musnąć jego policzek, a potem zniknęła.
Nie wiedział co się właśnie stało.

Rozdział 21 : Bez pożegnania



Ogród był kształtowany na wzór wnętrza pałacowego. Do pałacu prowadziły trzy długie drogi. Przez szereg dziedzińców dochodzono do najbliżej położonego pałacu dziedzińca, zwanego honorowym. Jednak właściwy ogród rozpościerał się za pałacem. Elementami, które dopełniały ogród były różne rodzaje parterów ogrodowych, które tworzyły salony ogrodowe zlokalizowane zaraz za oknami pałacu i były najbardziej efektownym miejscem. Zwiedzenie takich założeń zajęło im bardzo dużo czasu, ze względu na ilość dróg spacerowych, obecność labiryntów i rozległych zwierzyńców, w których organizowano polowania. Liczne budowle ogrodowe w postaci pawilonów, schodów czy murków oporowych nadawały rangi obiektowi.

Aleje wypełniane były wiązami, lipami i kasztanowcami, a boskiety dodatkowo kształtowane były z jesionów, dębów oraz leszczyn, wierzb krzewiastych, ostrokrzewów i bukszpanów. W wystawionych na zewnątrz donicach zasadzono drzewa cytrusowe takie jak: cytryny, pomarańcze oraz inne rośliny między innymi: granaty, mirty, laury, jaśminy, rozmaryny i róże.

W pewnym momencie Jessamine usiadła na ławeczce i złożyła parasolkę z czarnego materiału obszytą na krawędzi czarną koronką.

- Powinniśmy przygotować się na przyjęcie. Obiecuję, że spodoba ci się strój.

- Oczywiście - mruknął ponuro - Tak jak teraz.


***

- Bądź miły. Odpowiadaj na pytania taką prawdą jaką znasz, będę ci pomagać. I, proszę, nie upij się, Jonathanie.

Dziesięć minut później stali razem u szczytu schodów. Ona ubrana w piękną purpurową suknię i idealnie pasującej do niej biżuterią z białego złota z dużymi diamentami. Jej głowę zdobiła triara przyozdobiona ametystowymi kamieniami. Tate jako Jonathan był ubrany w czarny garnitur i białoniebieską jedwabną apaszkę przewiązaną wokół szyi. W prawej ręce trzymał elegancką, srebrną laskę, a lewą trzymał rękę Jessamine.

Za nimi stał Stephen.

Destiny uśmiechnęła się i równo z Tate'm zaczęli schodzić. W hallu znajdowało się około pięćdziesięciu osób. Jessamine stanęła na półpiętrze.

- Witam was i dziękuję za tak liczne przybycie - powiedziała głosno i wyraźnie aby wszyscy usłyszeli - Jestem Madame Jessamine Verlac, a to Jonathan Blackthorn i jesteśmy zaszczyceni waszą obecnością.

Zeszli na sam dół. Od razu podeszło do nich kilka osób jednak Jessamine zignorowała ich i skierowała się do jadalni. Goście zostali, bo musieli zostać wyczytani przez Stephena. Jednak po chwili zaczęli się schodzić. Na stole postawiono trzydzieści różnych dań, a drzwi prowadzące do sali balowej otworzono. Wszystko przyozdobiono białymi różami i czerwonymi świecami. Z sali balowej dobiegały piękne dźwięki fortepianu i skrzypiec. Pod kolumnami Thomasowie rozkładały kieliszki tworząc wielką piramidę.

Do Destiny i Tate'a podszedł Ciel Phantomhiv wraz ze swoim sługą Sebastianem. Ciel był trzynastoletnim chłopcem o kruczoczarnych włosach z czarną opaską na prawym oku. Jego drugie oko miało unikalny granatowy kolor. Miał na sobie krótkie spodenki, skarpetki do kolan, buty na małym obcasie, białą koszulę i granatowy żakiet. Za nim stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach i czerwonych oczach w stroju lokaja.

- Witam, hrabio Blackthorn. Wszyscy myśleliśmy, że nieżyjesz. Madame Verlac, dziękuję za zaproszenie - powiedział zimnym dziecięcym tonem Ciel.

- Cieszę się, że przybyłeś, hrabio Phantomhiv - powiedziała Jessamine.

Następnie zamienili kilka słów, aż ktoś inny nie porwał Jessamine w bardzo "ciekawą" rozmowę. Po pewnej chwili nadszedł czas na specjalne, włoskie wino, którego zapach był równy pięknemu zapachowi kwitnących kwiatów.

Potem Thomasowie zaczęli grać, jeden na skrzypcach, drugi fortepianie, trzeci harfie wypełniając całą posiadłość anielską muzyką. Goście bawili się jeszcze długo po północy prowadząc ożywione rozmowy, tańcząc i pijąc. Raz za czas słychać było gromkie śmiechy. Jessamine przechadzała się co jakiś czas wśród gości jednak nie starała włączyć się w rozmowy. Około godziny drugiej wpadła do salonu trupa cyrkowa, która zaczęła ziać ogniem i rytmicznie podskakiwać. Byli oni znanymi indyjskimi zaklinaczami węży, którzy za długą namową i sowitą zapłatą zawitali do Anglii. Gościom bardzo spodobała się rozrywka. Destiny wyszła niezauważona do ogrodu. Przeszła kilkanaście kroków kiedy usłyszała kroki za sobą. Powoli usiadła na ławce i zignorowała osobę, która ją śledziła.

- Myślałam, że dłużej przeżyję - powiedziała podnosząc wzrok.

Przed nią stał Sebastian, a między palcami trzymał srebrne stołowe noże. Jessamine zobaczyła wcześniej wizję jej walki ze Sebastianem oraz nieco wcześniej obraz rozkazu wydanego przez Ciela.

- Dałeś się uwięzić, mój drogi. To dość smutne i przygnębiające - zamilka na chwilę i uśmiechnęła się smutno - Jeśli zechcesz mogę unieważnić wasz pakt, a ty będziesz mógł zabrać jego słodką duszę.

- Niestety nie mogę się zgodzić bez woli mego pana - odparł przyjaznym tonem.

- Zachowujesz się jak prawdziwy lokaj. To źle. Zbytnio się przywiązujesz.

Uśmiechnęła się szeroko i wstała z ławki. Otulił ją czarny dym lub cień zmieniając jej wytworną suknię na zwykłą, prostą sukienkę do kostek z rozcięciami na biodrach bez pleców. Jednak z łopatek wyrastały długie skrzydła pokryte czarnymi piórami. Jej włosy stały się zupełnie białe, a gałki oczów zmieniły barwę na czarną, źrenice zamieniły się w dwie cieniutkie kreseczki. Jej uśmiech z rozbawionego stał się dziki, a jej równe zęby stały się dwoma rzędami ostrych jak brzytwa kłów. Na szyi pojawił się czarny znak z wieloma zakrętasami.

- Jako księżniczka piekła jestem pewna, iż wygram - powiedziała zimnym, nieswoim tonem i oblizała swoje kły. - Jednak rozkazem dla ciebie jest zabicie mnie, a że przejmuje mnie twój los pozwolę wyrównać szanse.

Po twarzy Sebastiana przemknął cień zdziwienia. Zdjął białe rękawiczki. Wtedy Jessamine dostrzegła specyficzny pentagram na zewnętrznej części jego prawej dłoni. Był to symbol paktu zawartego między demonem, a człowiekiem. Na jego mocy człowiek miał prawo rozkazywać, a demon musiał posłusznie wykonywać zachcianki pana. Umowy nie można było zerwać. Była ona bowiem zawierana jedynie za zgodą obu stron i trwała do wykonania jednego, największego pragnienia duszy. Po jego wykonaniu demon miał obowiązek dokończyć pakt i przejąć duszę swojego pana by poszukać następnej. Wiele osób może zapytać: Dlaczego? To prosta odpowiedź. Każda dusza m swój specyficzny smak. Dla demonów najsmaczniejsze są te przepełnione bólem, stratą i rozpaczą pomieszaną z wspaniałymi wspomnieniami, miłością i spełnionym marzeniem. Dusze silne są dużo bardziej wyraziste od słabych. Jednak po co demon miałby wiązać się z człowiekiem tylko aby wyssać jego duszę. Teoretycznie mógł bez tego wszystkiego zrobić to samo z duszami setek tysięcy innych ludzi. I kiedyś tak było. Jednak później Shinigami stanęli na wysokości powierzonego im zadania i zaczęli rozliczać ludzkie dusze. Shinigami, o których piszę różnią się dużo od tego Kyōi Destiny. Gdyby podzielić ich na dwie kategorie to Kyōi byłby kimś z bardzo wysoką rangą jakby jednym z szefów, a ci drudzy byliby jego pracownikami, zmuszonymi wykonywać polecenia.

Jessamine na powrót stała się normalna. A przynajmniej wyglądała dokładnie tak samo jak wcześniej. Popatrzyła na cienką warstwe chmur, która zasłoniła księżyc, jednak jakby za sprawą jej wzroku chmury znikły rozjaśniając srebrnym światłem ogród.

- Ah. A to mogła byś taka romantyczna noc - westchnęła i lakonicznym ruchem wyjęła sztylet z jaskółką. - Zatańczymy w świetle księżyca?

Podeszła do niego. Położyła dłoń na jego ramieniu, a drugą ręką, gdzie trzymała sztylet, wbiła mu ostrze do boku. On zawtórował jej przecinając sukno i skórę na plecach nożami obiadowymi. Były to niezwykłe noże. Wykonane z elektrum na wzór zwykłych sztućców, jednak wyróżniały się wyjątkową ostrością, twardością i niezniszczalnością.

Destiny i Sebastian zaczęli się obracać wokół własnej osi. Gdyby któryś z pijanych gości dostrzegł ich pomyślałby pewnie, że dziwnie tańczą. Jednak sekundę po tym Jessamine oderwała się od niego i odeszła kilka kroków.

- Masz trzy minuty zanim przyjdzie tu Ciel i się wkurzy - powiedziała zimnym tonem - Chcę czarne róże na pogrzebie. To rozkać dla ciebie.

Potem Sebastian z twarzą bez wyrazu rzucił w nią trzema ostrzami, jedno trafiło w miejsce gdzie powinno być serce drugie prosto w brzuch, trzecie między żebra po prawej stronie. Destiny uśmiechnęła się do niego i przysiadła na ławce, która stała tuż za nią.

- Jeszcze się spotkamy. Wtedy będziesz mój - szepnęła, a z kącików jej ust popłynęła krew. Jej złote oczy zciemniały. Niebo nagle zaszło chmurami i zaczął padać deszcz. Rozpoczęła się wielka burza. Co chwilę rozlegały się głośne grzmoty i białe błyskawice. Jak gdyby rozpaczały i były sflustrowane po jej śmierci. Sebastian wyciął z jej ciała jego noże, a w miejsce przebicia serca włożył jej sztylet. Krew, która wypłynęła z ran była niemal czarna, teraz rozmazała się przez krople deszczu po całym ciele, włosach i przemoczyła suknię.

Rozdział 20 : Sen



Tate poczuł pulsujący ból w miejscu, gdzie znajdował się pierścień. Później zobaczył nieznaną mu posiadłość i jakiś ludzi, którzy z czułością patrzyli na niego. Później zobaczył tych samych ludzi w powiększającej się szkarłatnej plamie. W półmroku dostrzegł wysoką postać w płaszczu. Następna była scena na łące pełnej kwiatów, a wśród nich była Destiny, która uśmiechała się szeroko. Dalej zobaczył moment oświadczyn i ich przyjęcie. Później zobaczył ucztę, dużo magnaterii i toast. Od lokaja dostał kieliszek szampana, poczuł gorzko-piekący smak, a następnie znów zapanowała ciemność.

Tate zaczerpnął głęboki oddech i otworzył oczy. Zobaczył oślepiające światło. Leżał na wielkim łożu w nieznajomym pokoju.

- Dzień dobry, paniczu - odezwał się jakiś głos.

Tate momentalnie zerknął w stronę przybysza. Był to wysoki mężczyzna o białych włosach i czerwonych oczach ubrany w czarny strój lokaja i idealnie białe rękawiczki.

- Zaraz będzie gotowe śniadanie - powiedział lokaj podchodząc do Tate'a. - Zechce panicz wypić teraz filiżankę herbaty?

- Nie, dziękuje - odparł Tate. - Muszę spotkać się z Jessamine.

- Panienka jeszcze śpi.

Tate westchnął i popatrzył na zegarek. Dochodziła godzina dwunasta. Lokaj przygotował strój dla Tate'a. Była to biała koszula, długie kantkowe spodnie i granatowy płaszcz zapinany na złote guziki i czarne, wypastowane, skórzane buty.

- Nie założę tego - warknął Tate.

- Musi panicz. To strój od panienki Jessamine!

- Nie.

Lokaj zasmucił się nieco i uśmiech zniknął z jego twarzy. Zabrał z etażerki złoty dzwoneczek i zadzwonił nim. Dzwonek wydał z siebie cichy, dźwięczny dźwięk. Po chwili do pomieszczenia weszło jeszcze dwóch identycznych lokajów do pierwszego. Siłą zmusili Tate'a do założenia stroju, a na koniec wyszli.

Tate zły na wszystko wyglądnął przez okno.

Zobaczył wielki las otaczający rezydencje, zielony ogród pełen różnokolorowych róż i równo przystrzyżonych żywopłotów. Pod kwitnącą wiśnią znajdowała się kuta z żelaza, srebrna ławeczka. Na niej siedziała Jessamine w jasno różowej sukni i karmiła żółte ptaszki.

- Kłamca - mruknął pod nosem i szybkim krokiem opuścił pokój.

Starał się wyjść na zewnątrz jednak trafił do wielkiej jadalni, gdzie przygotowano stół pełen jedzenia. U szczycie stołu, który pomieściłby pięćdziesiąt dwie osoby, siedziała Jessamine.

- Dzień dobry. Mam nadzieję, że się wyspałeś, Jonathanie - powiedziała słodko Destiny i uśmiechnęła się.

Tate zajął miejsce po jej prawej stronie. Nie zareagował, że nazwała go Jonathanem. Jeden z lokajów, którego rano spotkał, przyniósł im czerwonego wina i zaczął nalewać do kieliszków.

- Jesteś okropnym lokajem - mruknęła Jessamine patrząc na lokaja. - Zejdź z moich oczu.

- Tak, moja pani - chłopak, ukłonił się i odszedł.

Zapanowała chwila ciszy. Tate zabrał kilka muffinek i zaczął je jeść.

- Nie możesz tak traktować służacych. Oni są nadal ludźmi.

- Moi nie są. To demony. Pracują tu wzamian za dusze moich wrogów. Przydatne. Służba i armia w jednym.

- Yhm... - wymruczał - On się teleportuje? - spytał patrząc na lokaja, który przed momentem zniknął za drzwiami kuchni, a teraz znajdował się z przeciwnej strony.

- W sumie to jest ich trzech - powiedziała biorąc do ust łyk wina. - Wszystkim dałam na imię Thomas, są hydrą.

- Masz więcej demonów w domu? - mruknął jedząc kolejną muffinkę.

- Razem jest ich dziewięciu. Trzech Thomasów, kucharka Mi-Jung oraz jej pomocniczka Julie, dwie sprzątaczki Sarah i Sophie, kamerdyner Stephen i ogrodniczka Charlotte - powiedziała smutnym tonem. - Co mi z nich. Są bezużyteczni.

- Masz najlepszych służących na świecie. Dlaczego chcesz innych?

- Są nieidealni.

- Nikt nie jest idealny.

- Może i tak, ale jeden demon jest dla mnie wystarczająco dobry.

- Nie rozumiem dlaczego go po prostu nie zatrudnisz.

- On działa jedynie za dusze. Niestety nie mam jak go zatrudnić, bo nie mam tego co chce. Po za tym woli chłopców.

Jessmine wypiła ostatni łyk wina i rzuciła kieliszek za siebie. Po dźwięku tłuczonego szkła do jadalni weszła dziewczyna o mlecznej skórze, długich białych włosach splecionych w warkocz i czerwonych oczach ubrana w czarną sukienkę do kolan, szare kolanówki oraz biały fartuszek. Uklękła nad stłuczonym szkłem i zaczęła je zbierać.

- Mówisz to tak, jakbyś liczyła, że to ja mam mu zapłacić.

- Nie. Nie chcę tego. Ja nie chcę go wynająć lecz zdobyć.

- Jeśli przez to będziesz szczęśliwa to zrobię to.

- Teraz ci się nie uda. Obecnie zawarł z kimś kontrakt. Masz plany na popołudnie? - Pytasz chociaż wiesz, że nie mam swojego zdania w tym świecie.

Destiny uśmiechnęła się smutno do niego, jakby chciała wyrazić skruchę za poranny incydent albo chciała skutecznie ukryć rozbawienie.

- Wydamy dziś bankiet. Zaprosimy chrabiego Phantomhiv i kilku przyjaciół - odparła spokojnie i sięgnęła po srebrny dzwoneczek leżący na stole. Zadzwoniła nim kilka sekund, a następnie odłożyła na miejsce.

Momentalnie u jej boku stanął wysoki mężczyzna w czarnych, prasowanych w kantke spodniach, białej koszuli, czarnej marynarce, białych rękawiczkach oraz czarnej muszcze i czarnych butach. Miał białe włosy, które spadały z obydwóch stron jego twarzy i czerwone oczy. Przypominał Thomasów jednak miał bardziej podłużną i chudszą twarz oraz był wyższy od nich.

- Stephen. Dostarczysz ten list do posiadłości Phantomhiv. Do ręki pana domu lub jego kamerdynera. Nikomu innemu - podała słudze kopertę z pieczęcią jej rodu. Następnie dała mu jeszcze pięć kopert jednak nie podała bardziej znaczących wskazówek.

Tate nie zauważył ich wcześniej, jednak nie dał poznać po sobie zdziwienia. Przy Destiny wszystko było możliwe, a takie szzegóły nie powinny go zaskakiwać.

Lokaj ukłonił się, zabrał list i wolnym krokiem zniknął.

- Skończyłeś już? - spytała patrząc dużymi oczami na Tate'a.

- Tak - odparł jednak zabral ze sobą jeszcze jedną muffinkę.

- Oprowadzę cię po posiadłości - rzekła z uśmiechem i zerknęła w bok - Sophie, każ przygotować wszystko. Daję wam dwie godziny.

Wstała od stołu i poszła w stronę podwójnych drzwi z wielkimi matowymi szybami. Tate stanął obok niej, a ona otworzyła je ukazując piękny ogród pełen białych róż.