czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 19 : Przeszłość nadchodzi

Tate oraz Destiny wyjechali do jej dawnej rezydencji w Anglii.
Był to duży pałacyk z czasów wiktoriańskiej Anglii. Na marmurowych ścianach piął się szmaragdowy bluszcz. Na podjeździe znajdowała się pozłacana fontanna porośnięta fioletowym kwieciem. Kamienne schody prowadzące do wejścia były popękane. Dębowe drzwi wejściowe były od dawna pocięte przez ostre pazury. Przed wejściem stały pokruszone kolumny. Nad drzwiami wrzeźbiony był herb szlachecki z wężem. Destiny ze zniesmaczoną miną przesunęła wzrokiem po rozpadającym się mini królestwie. Z westchnieniem zrobiła krok w stronę wejścia ciągnąc za sobą Tate'a.
- Kiedy opuszczałam to miejsce było piękne... Nie wiedziałam, że minęło już tyle czasu...
  Śmiałym krokiem weszła po schodach i położyła rękę na drzwiach, które wypadły z zawiasów i wpadły do marmurowego hallu. Wszystkie meble, poręcze oraz obrazy pokryte były kiedyś białymi płótnami, teraz już poczarniałymi od starości i ton kurzu. Destiny podeszła do drzwi ukrytych z tyłu schodów. Tate popatrzył za nią jednak nie podążył za nią. Destiny znikła na chwilę. Następnie pojawiła się z towarzystwem wysokiej postaci w czarnym kapeluszu i płaszczu z białymi włosami i blizną od czoła do linii żuchwy po prawej stronie. Nie było widać jego oczu jednak jego szeroki uśmiech wyglądał dość dziwnie
- Tate, to jest Undertaker, grabarz od 1818roku, Shinigami na emeryturze, mój dawny przyjaciel.
- Twój przyjaciel jest mi znany - odparł Undertaker  z szerszym uśmiechem. Jego zęby wyglądały na spiłowane, ostre kły.- Byłeś moim zadaniem Tate’cie Langdonie. Jednak zdążono skazać twą duszę na potępienie – uśmiechną się szyderczo i założył ręce w dużych rękawach niczym w japońskim kimonie.
- Pamiętam, iż za czasów Phantomhive’ów nie miałeś żadnego zadania. Nie okłamuj mnie – mruknęła zimnym tonem. – Przynieś sól. Te czasy mnie znudziły.
Undertaker z szerokim uśmiechem ukłonił się przed nią i zniknął.
- Te czasy? – spytał cicho Tate. – Co zamierzasz zrobić?
- Trochę cię odmłodzimy, mój panie – rzekła z uśmieszkiem i ukłoniła się przed nim.
Następnie odwróciła w stronę starych płócien i pociągnęła je tak, że z cichym szelestem upadły na podłogę wzbijając w powietrze miliony drobinek kurzu, które w nikłym świetle słońca, wpadającego przez wielkie okna, połyskiwały niczym brokat i opadały na ziemię. Destiny z szerokim uśmiechem zaczęła wirować po hallu. Wyglądała na szczęśliwą dziewczynę, lecz w pewnym momencie wyraz jej twarzy się zmienił, radosny śmiech zastąpił ironiczny chichot, a jej piękne oczy przecięte zostały cienką źrenicą niczym u kota.
Dawny przyjaciel wrócił z słojem pełnym soli. Bez słowa postawił go na podłodze i zniknął w cieniu. Nachyliła się i do garści wzięła trochę zmielonej soli. Zaczęła sypać ją na zakurzoną podłogę tworząc wielki pentagram o idealnym kształcie. Popatrzyła zimnymi oczami na coś odległego. Podniosła nadgarstek do swoich ust. Po pustym pomieszczeniu rozszedł się metaliczny zapach, a po dłoni Destiny spłynęła niemalże czarna posoka. Schylila się i swoją krwią nakreśliła znaki na wierzchołkach ramion gwiazdy. Kiedy skończyła sół zapłonęła krwistym ogniem, a ze środka zaczął wydostawać się ciemnoszary dym. Jessamine zaczęła powoli obchodzić pentagram wtawając na zapalonym brzegu i nuciła cicho te słowa:
"Nadzieja rodząca się w niepewnym czasie
Modlę się do przeklętych bohaterów
Odprawiam mroczne nabożeństwo
Śpiewając piosenkę o tym, co kryje się za naszymi maskami
Nie czuję fałszywych ideałów
Kolejny głupiec, który jest ślepy na rzeczywistość
Śpiewam o zaprzepaszczonej nadziei
Oni żyją dla skradzionej przepowiedni"
A jej słodki niczym miód głos dźwięcznie rozbrzmiewał w martwych ścianach. Kiedy skończyła zapanowała ciemność, a z pośród dymu wyłoniła się postać, Tate nie zobaczył nic oprócz jej czerwonego ubrania, która chwyciła mocno za rękę Jessamine i Tate'a, i pociągnęła ich za sobą w mrok.
Znajdowali się w dokładnie w tym samym domu, co wcześniej. Jednak wyglądał inaczej. Był to jego pierwotny wygląd, tak jak wspominała go Destiny. Wielki pałac, większy i bogatszy w złoto, kamienie szlachetne i płaskorzeźby niż Wersal. Teraz znów był piękny, zadbany, pełen życia i śmiechów. Na idealnie białych ścianach wisiały piękne obrazy. Kamienna posadzka była pozbawiona niedoskonałości. Wypolerowane barierki schodów aż lśniły, a czerwony dywan rozłożony na schodach miał kolor świeżej, rubinowej krwi. W powietrzu nie było najmniejszej drobinki kurzu.
Osoba, która ich tu przyprowadziła zniknęła niczym duch. Tate zerknął na Destiny. Wyglądała jak zawsze pięknie. Jednak inaczej niż przed przejściem. Jej złote włosy skręcone zostały w piękne loki, które sprawiały, że wyglądała młodziej jednak nie mniej dostojnie. Miała na sobie granatową suknię złożoną z wielu falban i trenów. Na jej kciuku widniał srebrny pierścień z dużym, czarnym kamieniem,  którym czerwone żyłki przesuwały się niczym zamknięty dym. Tate zapatrzył się w jej twarz, jej oczy podkreślone ciemnoszarym cieniem zdawały się być większe i bardziej przeszywające, a usta pomalowane krwistą szminką były takie kuszące...
Destiny uśmiechnęła się do niego uroczo, chwyciła za rękę i pociągnęła w stronę schodów.
- Jest rok 1888 - szepnęła - Nazywam się Madame Jessamine Verlac z herbem węża. Ty zostaniesz hrabią Jonathanem Blachthornem, a twoim herbem jest róża wśród cierni. Spodoba ci się ten świat.. Jest taki prosty...
Jessamine weszła do jednego z pokoi. Było to średnie pomieszczenie z małą ilością mebli. Na środku znajdowało się biórko, a do niego dosunięte były dwa wykonane z ciemnego drewna, obite w burgundowy materiał z rzeźbieniem na drewnianej części. Wzdłuż krótszych ścian postawione były półki z książkami z przerwami między nimi na żywo zielone fikusy w brązowych, ceramicznych donicach. Wyciągnęła z dużego biórka małe czarne pudełko ze złotą różyczką na pokrywce i wręczyła je do rąk Tate'a.
- Noś ten pierścień. Należał do Jonathana Blackthorna przed jego nagłą śmiercią. Wyglądacie bardzo podobnie.
Tate nie miał odwagi spytać czy to ona go zabiła, ale to nic nie zmieniało. Nie potrzebna mu była ta informacja. Nawet jak go zabiła to dlaczego miałoby go to obchodzić? Przecież go nie znał. Jego życie nie było znaczące skoro historia zapomniała o nim. Jonathan był jedynie jednym z miliardów ludzi, którzy żyli i zmarli po cichu, bez wiedzy świata.
Tate otworzył z lekkim wahaniem pudełeczko. W środku znajdował się otulony w czarną satynę złoty sygnet z rubinem w kształcie róży. Tate zawachał się przez chwilę, a potem zamienił swój pierścień od ojca na ten od Destiny. Sygnet na kciuku pasował idealnie, jakby był zrobiony specjalnie dla niego.
Nagle zapanowała zupełna ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz