sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 13 : Oszukać przeznaczenie

Leżała na plecach z zamkniętymi oczami wśród soczystej, szmaragdowej trawy na leśnej polanie. Gdzieniegdzie padały ciepłe złociste promienie słońca. Panowała zupełna cisza przerywana czasem śpiewem jakiegoś ptaka, który na moment usiadł na jednej z gałęzi wiecznych drzew. Miejsce wydawało się być równie magiczne jak sam las.
Otworzyła oczy. Ukazał się jej obraz, który pamiętała z przed paruset lat. Wydawało jej się, że nic się nie zmieniło. Jednak poczuła, że coś jest nie tak. Coś się jednak zmieniło. Tylko co? Przez chwilę patrzyła na wielkie gałęzie wysokich drzew, które nie przepuszczały światła słonecznego. Jednak zabłąkane promienie znajdowały odrobinę wolnej przestrzeni i przebijały się pośród zielonych igieł tworząc jasne snopy światła pośród panującego półmroku.
Po chwili dostrzegła, że to czego jej brakuje to rzecz tak oczywista, że nawet jej nie brała pod uwagę. W lesie nie było zwierząt, a przynajmniej nie tyle co kiedyś. Podniosła się i oparła o gruby pień drzewa. Pstryknęła palcami jakby to miało przywrócić brakujący element. Rozejrzała się wokół. Jej wzrok padł na Tate’a siedzącego pośród wystających korzeni. Po twarzy Destiny przemknął wyraz zdziwienia, a później dziwna satysfakcja mieszana z niewysłowioną ulgą. Mimo, że zapomniała całkowicie o jego istnieniu on został z nią, być może dlatego, że nie chciał się zgubić w wielkim labiryncie tworzonym przez wielkie drzewa i wystające korzenie. Jednak głęboko dziękowała, że jest z nią, bo może i czasem o nim zapominała, ale odkąd go poznała stał się częścią świata, bez której nie mogła żyć. A każda sekunda rozłąki była dla niej dość bolesna.
- Nigdy nie chciałam być taka jaka jestem – powiedziała patrząc na trawę – gdybym miała wybrać kim zostać nie wybrałabym tego. Jeśli znajdę sposób by zabić się tak bez możliwości powrotu to zrobię to, bo wiem ile zła wyrządziłam. A moje przeznaczenie przewiduje zniszczenie dobra – dokończyła wypranym z jakichkolwiek emocji tonem głosu.
Tate chciał wiedzieć czy mówi na serio, ale nie odważył się zapytać. Ton głosu sprawił, że jej uwierzył. Chociaż obwieściła mu, iż pragnie własnej śmierci.
- Zawsze możesz zmienić przeznaczenie – mruknął przymykając oczy.
Nigdy nie lubił przebywać na łonie natury. Nieskończony las skrycie go przerażał, a ilość wolnej przestrzeni i myśl o zwierzętach, które tylko czyhają na jeden jego ruch, bynajmniej nie pomagało w przezwyciężaniu strachu. Lepiej czuł się w mieście pośród setek zabudowań i ludzi, którzy nie koniecznie darzyli go sympatią. Jednak najlepiej było mu blisko Destiny, która niczym światło odganiała ciemność, w której kryło się to czego się obawiał. I chodź ona zarzekała się, że jest zła, on i tak w to nie wierzył.
- Trudno jest zmienić to co zostało dawno już napisane w gwiazdach – odparła spokojnie podnosząc wzrok.
Ptak, który jeszcze przed chwilą śpiewał na pobliskiej gałęzi odleciał czymś spłoszony. Destiny usłyszała rytmiczne uderzanie umięśnionych łap drapieżnika pędzącego w ich stronę, mimo, że znajdował się jeszcze zbyt daleko by można było go dostrzec. Chwilę później na polanę wbiegł wielki szary wilk, o wiele większy niż zwykłe wilki. Rozejrzał się, a kiedy zobaczył Tate’a obnażył ostre jak brzytwa zęby i najeżył się. Z jego pyska wydobyło się nieprzyjemne warczenie, które w żadnym wypadku nie brzmiało przyjaźnie.
- Cóż za przedstawienie, Zarianie – powiedziała Jessamine dość znudzonym tonem patrząc na wilka.
Zwierze natychmiast odwróciło się w jej stronę i z cichym jękiem opadło na miękką ściółkę. Ćwierć sekundy później w miejscu, gdzie padł wilk leżał młody chłopak w seansowych szortach. Miał dość ciemną karnację i czarne, krótko obcięte włosy. Miał jakieś piętnaście lat, jego twarz powoli zaczynała nabierać ostrych rysów, chodź nadal przypominał chłopca. Jego duże, czarne oczy patrzyły z powagą, mimo szerokiego uśmiechu na twarzy. Nie miał koszulki, a jego naga skóra była poprzecinana przez siwe blizny. Na lewym ramieniu widniał tatuaż, którzy przedstawiał jakąś plemienną runę.
- Benjamin się ucieszy kiedy zobaczy, że wróciłaś, wszyscy się ucieszą – powiedział radośnie chłopak.
- To wyjątkowa sytuacja – odpowiedziała. – To jest Tate – wskazała na Tate’a opartego o drzewo – przybył tu ze mną. Tate, to jest Zarian. Należący do likanów, likantropów lub wilkołaków. Jak kto woli – powiedziała wstając.- Dlaczego nam przeszkadzasz? – spytała wilkołaka.
- Lioe kazał sprawdzić kto naruszył nasze terytorium. Odkąd w lesie zaczęły pojawiać się demony musimy kontrolować czy nie ma zagrożenia.
- Demony? – powtórzyła tonem jakby pierwszy raz usłyszała takie słowo.
- Głównie są to Raum i Drevaki, nie jest ich dużo, ale gdy tylko zabijemy jakiegoś pojawiają się następne.
- Potrzebuję czterech serafińskich ostrzy – powiedziała i zacisnęła usta. Przypomniała, że jest jedyną osobą, która może je dotykać, bo innym wyrządzają dużą krzywdę. – Zaraz wrócę.
Powiedziała i zniknęła. Jedynie pośród trawy widać było jej ścieżkę, utworzoną z wiatru, który powstał w czasie gdy biegła. Jej nadzwyczajna szybkość czasem się przydawała jednak nie zawsze miała dość siły by puścić się takim biegiem.
- To ona cię zabiła? – spytał likantrop.
- Co? – odpowiedział zdziwiony Tate.
- Czuję, że jesteś martwy. Jednak nadal nie jesteś podziemnym. Ciekawy z ciebie okaz. Chyba już wiemy dlaczego cię trzyma przy sobie – uśmiechnął się zgryźliwie – Czy  ona cię zabiła?
Tate przypomniał sobie wieczór, kiedy pokłócił się z Destiny. Wtedy zniknęła na trzy dni, a kiedy zobaczył ją nie była sobą. Jej czarne oczy pozbawione białek i tęczówek patrzyły ze złością na wszystko. A moce jakie miała sprawiły, że stała się niepokonana. Zniszczyła wszystko co stało w odległości do piętnastu metrów od niej. Użyła do tego takiej siły, która zmiotłaby całe Los Angeles. Właśnie ta siła go zabiła po raz drugi, jednak wcale nie winił Jessamine, bo została opętana. A przynajmniej tak myślał.
Później przez głowę przeszedł mu obraz bardzo znany. Siedział w swoim pokoju, na łóżku. Wewnątrz domu słychać było krzyki jego matki i dźwięki wywarzanych drzwi. Do jego pokoju weszło sześciu lub siedmiu federalnych, którzy celowali prosto w niego. Wstał powoli i znieważającym gestem pokazał, że mogą strzelać. Szybko wyciągnął pistolet z pod poduszki jednak nie zdążył i siedem kul przeszyło jego klatkę piersiową. Nadal żyjąc opadł na łóżko, a z niego zsunął się na podłogę, a zabiła go krew, która dostała się do przestrzelonych płuc.
- Nie – odpowiedział.
W tym samym momencie pojawiła się Destiny ubrana w czarny obcisły strój z czarnym pasem pełnym broni i buty na grubej podeszwie. Włosy zostawiła rozpuszczone, na plecach miała dwa długie miecze, których złote rękojeści wystawały ponad jej ramiona. Klękła na ziemi i wyciągnęła cztery sztylety, które wbiła do ziemi w równych odległościach tworząc kwadrat. Wypowiedziała jakieś słowa po łacinie, a ostrza zaczęły świecić na niebiesko. Później połączyły się tworząc wielką klatkę, wysoką na siedem metrów. Wyciągnęła z kieszeni małą, srebrną kostkę, nakreśliła na niej stelą czarny znak i wrzuciła do klatki.
- To je powinno powstrzymać – mruknęła pod nosem. – Zarian, idź do sfory i poinformuj ją o mojej pułapce. Macie nie kręcić się po lecie dopóki nie przyślę kogoś z informacją. Teraz możesz odejść.
Mody chłopak uśmiechnął się szeroko, pożegnał grzecznie i zniknął wśród drzew. Tate wstał i podszedł do Destiny.
- Coś się stało? – spytał patrząc na nią.
- Czemu zadajesz mi te głupie pytania? Czy ja jestem aż tak delikatna jak człowiek? – syknęła z wyraźnym do odczucia oburzeniem.
- Po raz pierwszy pozwoliłaś komuś coś zrobić. Zawsze każesz, a nie pozwalasz.
- Ty możesz robić co chcesz. Nie staram się ciebie kontrolować.
Wzięła go za rękę i poprowadziła do zamku. Przez resztę dnia siedzieli w salonie,  w którym mimo rozpalonego kominka było zimno. Z sufitu, który znajdował się dziesięć metrów nad podłogą, zwisały trzy duże, złote żyrandole z przeźroczystymi kryształami, które mieniły się kolorami tęczy. Na kamiennym kominku, wykonanym z biało-kremowego kamienia o nieznanej nazwie, znajdowały się bukiety żywych czerwonych róż, a pośród nich stały duże białe świece. Co prawda nie było dywanu, ale podłogę wyłożono skórami białych tygrysów. Panował taki porządek, że nawet w powietrzu nie było drobinek kurzu. Siedzieli na skórzanym wypoczynku, a na stoliku między nimi paliły się świeczki, które rozświetlały półmrok.
- Dlaczego? – spytał nagle Tate przerywając ciszę.
- Dlaczego tylko ciebie nie ustawiam? – powiedziała jakby czytała w jego myślach. – Nie należysz do mnie, ani do mojego świata. Nie mam prawa cię kontrolować.
Nie odpowiedział, znowu zapanowała cisza. Od czasu do czasu, słychać było trzask palonego drewna, które oświetlał pomieszczenie łuną niebieskiego ognia. Wielkie gotyckie okna były ciemne. Zaczął powoli zapadać zmrok.
Destiny spojrzała na Tate’a. Wyglądał tak samo jak w momencie kiedy go poznała. Jednak był inny. Nieufny wówczas wzrok zmienił się na zupełnie oddany i ufny w to co ona robi. Nie chciała tego. Nie poznała go by z lwa zrobić miłego kotka, lecz by mieć obok siebie tą nieustępliwość i dzikość. Nigdy nie chciała nic w nim zmieniać, bo był idealny. Przynajmniej w swoim człowieczeństwie. Nie brakowało mu odwagi. Często wydawał się nieśmiały, lecz on w spokoju oceniał wszystko. Mimo anielskiego uśmiechu i duszy poety był mordercą. I nic nie przeszkodziło by mu gdyby chciał czyjejś śmierci. Szczególnie, że nie bał się śmierci, bo w końcu zginął już kiedyś, i dostał cudowną sposobność do wolności.
Wolność Tate’a była warunkowa. Jak każdy duch musiał mieć coś co go trzyma na tym świecie. Czarodziej, który go uwolnił jednocześnie przywiązał go do czarnego, onyksowego kamienia w zawieszce do bransoletki. Od tamtej pory nosiła ją Destiny. Jednak od ostatnich kilku dni Tate jej nie zauważył.
- Muszę wypełnić przeznaczenie – powiedziała cicho wpatrując się w jego czarne oczy, w których odbijały się języki niebieskiego ognia.
- Nie mogę pozwolić ci zniszczyć Ziemię – odpowiedział bez namysłu.
Zaśmiała się cicho. Dopiero po sekundzie zauważyła, że Tate wcale nie żartuje.
- Moim przeznaczeniem jest wygrać tamtą wojnę. Jednak posunę się o krok dalej i nie wygram jej lecz zniszczę część zła by nie nękało ziemi przez jakiś czas.
- Jak to zamierzasz zrobić? – spytał podejrzliwie.
- Po pierwsze: muszę dostać się do centrum królestwa – jej głos zrobił się odległy, a Tate zobaczył przez oczami obraz czarnego zamku, wokół którego latały przeraźliwe stwory. Nagle znalazł się w środku i widział korytarze umazane czarnym czymś przypominającym śluz. – Muszą mnie pojmać i zaprowadzić do władcy – szybko zaczął przemieszczać się skręcając w prawo i lewo niczym w filmie oglądanym w 7D. Znalazł się w wielkiej sali, w której znajdowało się mnóstwo stworzeń potwornie paskudnych z tysiącami zębów w paszczach i ogonach, ze skrzydłami, wieloma odnóżami i oczami lub bez oczu. Wszystkie syczały lub wydawały dziwne dźwięki. – Może pozwolą mi przeżyć kilka dni – zobaczył uśmiechniętą Destiny przykutą do ściany czarnym łańcuchem. Jej twarz była zalana krwią. – Będę musiała sprawić by mi uwierzyli – ukazał mu się obraz jak rozbawiona rozmawia z mężczyzną o szarej skórze i płonących oczach, wysokim na ponad dwa metry, który upajał się jej bólem niczym bukietem wina. – Jednak musisz mnie wydać, aby przyszłość się wypełniła – zakończyła, a obrazy opadły niczym czarny brokat, delikatnie połyskujący w nikłym świetle.
Tate milczał wpatrując się w ciemność. Potrzebował chwili by uporządkować sobie wszystko co zobaczył i usłyszał. Wszystko wydawało mu się snem, jednak nie potrafił się obudzić.
Ogień, który resztkami tlił się w kominku, nagle zgasł, a rozżarzone drewno nawet nie zabłysnęło na czerwono. W pomieszczeniu zapanowała ciemność rozświetlana jedynie małymi świeczkami na stole, które nie dawały dużo światła.
- Plan nie jest dopracowany, a z racji nadchodzących świąt, wdrążę go w życie dopiero po świętach. Wówczas Satan będzie nieco słabszy niż zazwyczaj.
- Obiecaj mi, że po tym jeszcze kiedyś cię zobaczę – nie wierzył, że to powiedział. Jednak tego właśnie chciał. Zapewnienia, że to ona wygra.
Zaśmiała się cicho, jej złote oczy, niczym u kota, świeciły w mroku.

- Skarbie, oboje dobrze wiemy, że nie można sprzeciwić się przeznaczeniu. Można je jedynie oszukać. Mimo to wiesz, że nie przeżyję tego. Nie będę, więc ci składać fałszywej obietnicy. 

1 komentarz: