Otworzyła oczy, ale zobaczyła jedynie
ciemność. Nie pamiętała gdzie jest i co się stało. Nie czuła już bólu
rozrywającego jej ciało. W sumie to nic nie czuła. Leżała na czymś zimnym
zupełnie obojętna na wszystko co ją spotka. Powoli podniosła głowę i rozejrzała
się wokół. W oddali zobaczyła skaczące płomyki ognia, które znajdowało się na
drugim końce wielkiego pomieszczenia. Zdziwiło ją, że ma na tyle siły by wstać
i utrzymać się na lekko chwiejących się
nogach. Powolnym krokiem, w który wkładała więcej energii niż zazwyczaj,
przeszła przestrzeń dzielącą ją od światła. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła
skuloną nagą postać unoszącą się wśród płomieni. Miała szary odcień skóry i
długie srebrne włosy otulające jej ciało.
- Lilith? – wyszeptała cicho Destiny.
Zaskoczył ją fakt, że jej gardło już
nie bolało. Z lekkim wahaniem dotknęła miejsce, które jeszcze nie dawno
pokrywała rana. Teraz zniknęła zostawiając bliznę, którą poczuła pod opuszkami
palców.
Postać podniosła głowę i wężowym
spojrzeniem zmierzyła nowoprzybyłą. Jej oczy lekko zajaśniały, a przynajmniej
tak się wydawało Destiny, być może po prostu odbił się od nich jeden z
płomyków.
- Czegoż szuka u mnie córka Adama, z krwi Abbadona i Razaela?
- O Wielka Władczyni Edenu – ukłoniła się – racz wysłuchać
prośby prostej postaci, którą przyniosła tu śmierć zadana przez potomków
aniołów.
Demonica uśmiechnęła się do
dziewczyny, zauroczona nadanym dla jej samej tytułem i sposobem jakim mówiła do
niej.
- Masz w sobie jedynie krew demona i anioła, co czyni cię
wyjątkową i równie nieludzką. Jednak to moja krew wygrywa... – uśmiechnęła się
szerzej. – Zapewne poprosisz o wskrzeszenie cię, ja nie mam żadnych obiekcji.
Nie jesteś jedyną, która ma w sobie moją krew, lecz mój syn nawet w połowie nie
jest tak wspaniały jak ty. To ty poprowadzisz wojnę między nami, a sługusami
boga. Jedynie pytanie; po czyjej stronie staniesz?
- Lud stworzony przez Razaela jest słaby, przegrywa walkę z
ciemnością, a do tego skrócił moje życie. Odpowiedź na to pytanie jest
oczywista. Poprowadzę twoją armię do zwycięstwa.
Lilith objęła swoim ogniem Destiny,
która także zaczęła się unosić. Poczuła się lekka i zupełnie wolna. Ogień,
który zawsze kojarzył jej się z ciepłem, był zimny i przenikał jej ciało oraz
kości, zapełniał w środku miejsce gdzie powinna znajdować się dusza.
Później ogień zgasł, a ona znowu
unosiła się pośród ciemności, pożerana przez palący ją ból. Chciała zacząć
krzyczeć, ale nie znalazła w sobie na tyle siły by odnaleźć i otworzyć usta.
***
- To już ponad dwa tygodnie – wypomniał Magnusowi Tate,
stojąc pod ścianą w jednym z gościnnych pokoi w domu czarownika.
Cały czas spoglądał na Destiny, która
odkąd tylko przyjechali do Nowego Jorku zaczęła lewitować. Wznosiła się metr
nad kanapą, nie oddychała i nie dawała żadnych oznak życia. Przez jakiś czas z
jej rany lała się krew, ale później stosując jakiś czar uzdrowiono ją, chodź
została mała, srebrna blizna. Czarownik spędzał noce i dnie na czytaniu ksiąg
po łacinie, jednak nie znalazł nic co by pomogło wskrzesić dziewczynę.
- Nie wiem czego oczekujesz ode mnie – odpowiedział mu. –
Gdybym jeszcze wiedział czy mogę użyć czarnej magii może bym jej pomógł, ale ma
w sobie krew anioła, co mogło by ją zabić... – odgarnął do tyłu włosy, które
spadły mu do oczu. – Raczej bardziej martwa być nie może, ale nie chcę
próbować. A teraz wyjdź i idź spać. Jako zombie mi się na pewno nie przydasz –
powiedział i wskazał na drzwi.
Tate udał się do pokoju obok, gdzie
„mieszkał”. Nie myśląc o niczym, położył się w łóżku i momentalnie zasnął.
Obudził go znajomy głos, a raczej krzyk.
- Nieeeeeeeeeeee! – zawołał ktoś znajomym głosem.
Nie był pewny czy to nadal mu się śni
czy to prawda. Ostatnio często śnił o Destiny, która odchodzi od niego, a on za
nią biegnie, ale nie może jej dogonić. Wszystkie sny to koszmary, przez które
chodził ledwo żywy nie mogąc się pozbyć nocnych majaków. Ostatniego dnia
zapamiętał, że ona siedziała obok niego i coś mówiła, ale on nie wiedział co,
bo mówiła w języku, którego nie znał. Później wyciągnął pistolet i strzelił do
niej kilka razy, a jej krew zaczęła plamić wszystko wokół. Obraz stał się
biały, a jedyny kolor dawała krew. Po tym śnie nie był w stanie nic zrobić.
Cały dzień siedział przy jej łóżku, chociaż to nie miało żadnego sensu.
- Ona nie żyje! Zabiłam ją! Zabiłam ją! – krzyknęła.
Zerwał się na równe nogi i szybko
pobiegł do jej pokoju.
- Uspokój się! – powiedział Magnus chwytając jej ręce.
- Ona nie żyje! Przeze mnie! Zabiłam jedyną osobę w moim
życiu!
- Tate, każ jej się uspokoić.
Destiny popatrzyła na Magnusa i na
Tate’a. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, jakby nie poznała osób w pokoju.
- Zaraz przypomni sobie swoje życie. Na razie niewiele
pamięta – wyjaśnił Magnus, niepewnie puszczając jej nadgarstki. – Muszę wyjść.
Wrócę za godzinę.
Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą
drzwi.
- Pamiętasz jak masz na imię? – spytał Tate cichym głosem.
- Mam na imię... Jessamine... Jessamine Ella Herondale... Nie
lubię tego imienia, ojciec mówi mi Destiny.
Oczy Destiny były czarne, ale można
było się w nich doszukać ciemnozłotych plamek, które z każdą sekundą stawały
się coraz większe.
Zapanowała niczym nie zmącona cisza.
- Czy ja jestem strasznym potworem? – spytała po jakimś
czasie.
- Nie. Nawet źli ludzie mogą być dobrzy, jeśli tylko chcą.
Jeszcze możesz być dobra.
- Demony są złe, a anioły są dobre. Jak jest się ich
połączeniem to jest się... Sama już nie wiem jakim się jest...
Powoli wstała z łóżka i poprawiła
obcisłą białą sukienkę.
- Powiedź mi, Tate, czemu przeze mnie musisz tak podróżować
po świecie. Dobrze mi tam było. Sama sobie pomogłam. Magnus może i jest dobry, ale czasem nie
wystarcza... – wyrwała stronę tytułową z książki, która leżała na stoliku obok
łóżka, i zaczęła coś na niej pisać. – Chodź. Niedaleko mam mieszkanie kupione
na takie niespodziewane wizyty tutaj – chwyciła go za rękę i wyszła z domu nie
zamykając nawet drzwi.
***
Mieszkanie, o którym mówiła to tak
naprawdę była stara kamienica. W środku było dużo wolnej przestrzeni. Wszędzie
panował porządek, jak w innych jej domach. Destiny po przyjściu bez słowa
weszła do jednego z pokoi i nie wychodziła z niego przez kilka dni. Na początku
Tate próbował do niej wejść, ale po pewnym czasie zrezygnował. Czasem siadał
pod drzwiami i coś do niej mówił, ale najczęściej nie otrzymywał odpowiedzi.
Wyszła z niego ubrana w kremową sukienkę do ud, była cała umazana świeżą krwią,
jej policzki były mokre od łez, a pod oczami miała ciemnofioletowe sińce.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze – powiedział
Tate.
- Zgadnij – powiedziała sarkastycznie. – Jest coś do picia?
Kawa? Woda? Chociaż herbata?
- To twój dom... Jest chyba kawa.
- Przydałoby się iść na zakupy – przygryzła wargę.
***
- Wychodzę do Pandemonium, no wiesz, trzy przecznice stąd –
powiedziała kończąc wiązać jednego buta, który sięgał ponad kolano. – Pewnie
chcesz iść ze mną, więc ubierz coś czarnego.
- Nie idę – odparł spokojnie, odwrócił się na pięcie i znikł
w mrokach nieoświetlonego korytarza.
- I dobrze – mruknęła, zaczynając wiązać drugi but.
Wychodząc krzyknęła, że wróci późno.
Potem zamknęła za sobą drzwi i wyszła na późnowieczorny chłód. Dochodząc do
pierwszego skrzyżowania stwierdziła, że jest zimniej niż jej się wydawało, a
ubranie sukienki ze skóry do połowy ud, bez pleców to był zły pomysł. Po tylu
latach dziwnie było czuć znowu zimno.. Było to jedno z niewielu rzeczy, które
denerwowały ją jak mało co. Żywiła wielką nadzieję, że za niedługo znów
przestanie odczuwać wszystko co ludzkie. Była w środku podzielona, powoli
rozdzierały ją dwie wewnętrzne postacie; jedna była aniołem, druga demonem,
który górował nad Destiny i tamtą postacią, podporządkowując sobie wszystko co
chciał. Nie pamiętała, kiedy zdążyła dojść do klubu.
Jak to w sobotni wieczór przed klubem stała
długa kolejna pewna dzieciaków, a na ich drodze wysoki i umięśniony bramkarz. Z
wdzięcznym krokiem ominęła szereg ludzi, szepnęła coś do ochroniarza i weszła
do środka. Wcześniej jeszcze zerknęła na chłopaka z niebieskimi włosami i
wielkimi zielonymi oczami, który już zaczął się kłócić ze strażnikiem.
Przelotnie zerknęła jeszcze na rudowłosą dziewczynę, wpatrzoną błyszczącymi
oczami na dziwnego chłopaka. Powolnym krokiem weszła do środka. Dudniąca muzyka
w żadnym wypadku nie należała do jej ulubionych. W kłębach dymu tańczyli
ludzie, o ile takie wicie się w rytm muzyki można uznać za taniec. Przepychała
się przez tłum aż dotarła do drzwi z napisami „Nie wchodzić”. Oparła się o nie
i lekko znudzonym wzrokiem przeczesywała tłum starając znaleźć w śród bandy
Przyziemnych jakiś mieszkańców świata Podziemnego. W najgorszym razie jakiś
Nephilim.
Nagle zaważyła tego samego chłopaka,
którego widziała przy wejściu. Jego zielone oczy jarzyły się delikatnie, a on
sam podążał na smukłą sylwetką dziewczyny ubranej w białą sukienkę z epoki. Zmierzała
ona w stronę Destiny, która z majaczącym uśmiechem na ustach, powoli weszła do
pomieszczenia, niezauważona przez innych.
Był to nieduży pokój służący za
składzik. Podłogę pokrywała gęsta plątanina kabli. Przeszła po nich obojętnie
jakby to nie było coś zdradzieckiego i podstępnego. Stanęła pod ścianą, widok
na drzwi częściowo zasłaniał jej filar, ale nie przejmowała się tym. Wiedziała,
że najciekawsze momenty zobaczy z tego miejsca. Znudzona czekaniem wyciągnęła
sztylet od ojca i zaczęła go obracać w palcach.
Drzwi otworzyły się i do środka
weszła czarnowłosa dziewczyna, którą wcześniej widziała Destiny, a za nią
chłopak o niebieskich włosach. Tuż za nim wkroczyło dwóch wysokich chłopaków.
Jeden, nieco niższy miał złote włosy i oczy, a drugi włosy takie same jak
dziewczyna i oczy koloru pięknego, bezchmurnego nieba.
- Jest wasz, chłopcy – powiedziała czarnowłosa.
Destiny zachichotała w kącie. Wzrok
wszystkich skierował się ku niej.
- Nie zabijecie mi tego eidolona – powiedziała lekko
znudzonym tonem głosu. – Też mi polowanie na demony – prychnęła. – Może jeszcze
idźcie i zabijcie wampira w ich gnieździe.
- Wynoś się stąd – syknęła dziewczyna.
- Och, Isabelle! – westchnęła teatralnie Destiny. Dziewczyna
zamrugała zaskoczona, że nieznajoma zna jej imię. - Musisz wszystko psuć?
Przecież to taka dobra zabawa! – podeszła dumnym krokiem do demona i
przejechała ostrzem po gardle zostawiając wcięcie, z którego od razu zaczęła
się sączyć czarna posoka.
- Ale... Ty jesteś córką... Azazela! – wysyczał chłopak i
złapał się za gardło.
- A ty nie masz prawa nazywać się synem Lilith – wbiła mu
ostrze do serca. Wyciągnęła je dopiero kiedy ciało zaczęło zapadać się pod
ziemię. – Nazywam się Destiny i nie jestem waszą jedyną widownią – uśmiechnęła
się jadowicie do rudowłosej dziewczyny chowającej się za filarem.
- Przyziemnych z wzrokiem radzę od razu zabijać. Zawsze są z
nimi później problemy. Po za tym wasz Instytut nie będzie zadowolony.. W
zabiciu demona wyręcza was inny Nephilim, a do tego zauważyła was jakaś
przyziemna.. Nie powiem. Ciekawe te wasze misje.
- Inny Nocny Łowca? – powtórzył czarnowłosy chłopak.
- Przeliterować ci to, Alexandrze Lightwood? Hodge was
niczego nie uczy. Powinnam powiedzieć Konsulowi, ale nie zamierzam znowu
odwiedzać Alicante. Szczególnie kiedy Valentine szuka Darów...
Zaśmiała się cicho, jeszcze rzuciła
ostatnie spojrzenie na złotowłosego Jace’a i bezceremonialnie wyszła.
- Może i Nocna Łowczyni, ale chyba naćpana – mruknął Jace i
zerknął na rudowłosą. – I co teraz mamy z tobą zrobić?
________________________________________________
Proszę o komentowanie.. Jeśli nie dostanę pewności, że czytacie to przestanę pisać.
Proszę o komentowanie.. Jeśli nie dostanę pewności, że czytacie to przestanę pisać.
Świetny rozdział! <3
OdpowiedzUsuń