poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 9 : Ucieczka z piekła

Otworzyła oczy, ale zobaczyła jedynie ciemność. Nie pamiętała gdzie jest i co się stało. Nie czuła już bólu rozrywającego jej ciało. W sumie to nic nie czuła. Leżała na czymś zimnym zupełnie obojętna na wszystko co ją spotka. Powoli podniosła głowę i rozejrzała się wokół. W oddali zobaczyła skaczące płomyki ognia, które znajdowało się na drugim końce wielkiego pomieszczenia. Zdziwiło ją, że ma na tyle siły by wstać i utrzymać  się na lekko chwiejących się nogach. Powolnym krokiem, w który wkładała więcej energii niż zazwyczaj, przeszła przestrzeń dzielącą ją od światła. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła skuloną nagą postać unoszącą się wśród płomieni. Miała szary odcień skóry i długie srebrne włosy otulające jej ciało.
- Lilith? – wyszeptała cicho Destiny.
Zaskoczył ją fakt, że jej gardło już nie bolało. Z lekkim wahaniem dotknęła miejsce, które jeszcze nie dawno pokrywała rana. Teraz zniknęła zostawiając bliznę, którą poczuła pod opuszkami palców.
Postać podniosła głowę i wężowym spojrzeniem zmierzyła nowoprzybyłą. Jej oczy lekko zajaśniały, a przynajmniej tak się wydawało Destiny, być może po prostu odbił się od nich jeden z płomyków.
- Czegoż szuka u mnie córka Adama, z krwi Abbadona i Razaela?
- O Wielka Władczyni Edenu – ukłoniła się – racz wysłuchać prośby prostej postaci, którą przyniosła tu śmierć zadana przez potomków aniołów.
Demonica uśmiechnęła się do dziewczyny, zauroczona nadanym dla jej samej tytułem i sposobem jakim mówiła do niej.
- Masz w sobie jedynie krew demona i anioła, co czyni cię wyjątkową i równie nieludzką. Jednak to moja krew wygrywa... – uśmiechnęła się szerzej. – Zapewne poprosisz o wskrzeszenie cię, ja nie mam żadnych obiekcji. Nie jesteś jedyną, która ma w sobie moją krew, lecz mój syn nawet w połowie nie jest tak wspaniały jak ty. To ty poprowadzisz wojnę między nami, a sługusami boga. Jedynie pytanie; po czyjej stronie staniesz?
- Lud stworzony przez Razaela jest słaby, przegrywa walkę z ciemnością, a do tego skrócił moje życie. Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Poprowadzę twoją armię do zwycięstwa.
Lilith objęła swoim ogniem Destiny, która także zaczęła się unosić. Poczuła się lekka i zupełnie wolna. Ogień, który zawsze kojarzył jej się z ciepłem, był zimny i przenikał jej ciało oraz kości, zapełniał w środku miejsce gdzie powinna znajdować się dusza.
Później ogień zgasł, a ona znowu unosiła się pośród ciemności, pożerana przez palący ją ból. Chciała zacząć krzyczeć, ale nie znalazła w sobie na tyle siły by odnaleźć i otworzyć usta.
***
- To już ponad dwa tygodnie – wypomniał Magnusowi Tate, stojąc pod ścianą w jednym z gościnnych pokoi w domu czarownika.
Cały czas spoglądał na Destiny, która odkąd tylko przyjechali do Nowego Jorku zaczęła lewitować. Wznosiła się metr nad kanapą, nie oddychała i nie dawała żadnych oznak życia. Przez jakiś czas z jej rany lała się krew, ale później stosując jakiś czar uzdrowiono ją, chodź została mała, srebrna blizna. Czarownik spędzał noce i dnie na czytaniu ksiąg po łacinie, jednak nie znalazł nic co by pomogło wskrzesić dziewczynę.
- Nie wiem czego oczekujesz ode mnie – odpowiedział mu. – Gdybym jeszcze wiedział czy mogę użyć czarnej magii może bym jej pomógł, ale ma w sobie krew anioła, co mogło by ją zabić... – odgarnął do tyłu włosy, które spadły mu do oczu. – Raczej bardziej martwa być nie może, ale nie chcę próbować. A teraz wyjdź i idź spać. Jako zombie mi się na pewno nie przydasz – powiedział i wskazał na drzwi.
Tate udał się do pokoju obok, gdzie „mieszkał”. Nie myśląc o niczym, położył się w łóżku i momentalnie zasnął. Obudził go znajomy głos, a raczej krzyk.
- Nieeeeeeeeeeee! – zawołał ktoś znajomym głosem.
Nie był pewny czy to nadal mu się śni czy to prawda. Ostatnio często śnił o Destiny, która odchodzi od niego, a on za nią biegnie, ale nie może jej dogonić. Wszystkie sny to koszmary, przez które chodził ledwo żywy nie mogąc się pozbyć nocnych majaków. Ostatniego dnia zapamiętał, że ona siedziała obok niego i coś mówiła, ale on nie wiedział co, bo mówiła w języku, którego nie znał. Później wyciągnął pistolet i strzelił do niej kilka razy, a jej krew zaczęła plamić wszystko wokół. Obraz stał się biały, a jedyny kolor dawała krew. Po tym śnie nie był w stanie nic zrobić. Cały dzień siedział przy jej łóżku, chociaż to nie miało żadnego sensu.
- Ona nie żyje! Zabiłam ją! Zabiłam ją! – krzyknęła.
Zerwał się na równe nogi i szybko pobiegł do jej pokoju.
- Uspokój się! – powiedział Magnus chwytając jej ręce.
- Ona nie żyje! Przeze mnie! Zabiłam jedyną osobę w moim życiu!
- Tate, każ jej się uspokoić.
Destiny popatrzyła na Magnusa i na Tate’a. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, jakby nie poznała osób w pokoju.
- Zaraz przypomni sobie swoje życie. Na razie niewiele pamięta – wyjaśnił Magnus, niepewnie puszczając jej nadgarstki. – Muszę wyjść. Wrócę za godzinę.
Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
- Pamiętasz jak masz na imię? – spytał Tate cichym głosem.
- Mam na imię... Jessamine... Jessamine Ella Herondale... Nie lubię tego imienia, ojciec mówi mi Destiny.
Oczy Destiny były czarne, ale można było się w nich doszukać ciemnozłotych plamek, które z każdą sekundą stawały się coraz większe.
Zapanowała niczym nie zmącona cisza.
- Czy ja jestem strasznym potworem? – spytała po jakimś czasie.
- Nie. Nawet źli ludzie mogą być dobrzy, jeśli tylko chcą. Jeszcze możesz być dobra.
- Demony są złe, a anioły są dobre. Jak jest się ich połączeniem to jest się... Sama już nie wiem jakim się jest...
Powoli wstała z łóżka i poprawiła obcisłą białą sukienkę.
- Powiedź mi, Tate, czemu przeze mnie musisz tak podróżować po świecie. Dobrze mi tam było. Sama sobie pomogłam.  Magnus może i jest dobry, ale czasem nie wystarcza... – wyrwała stronę tytułową z książki, która leżała na stoliku obok łóżka, i zaczęła coś na niej pisać. – Chodź. Niedaleko mam mieszkanie kupione na takie niespodziewane wizyty tutaj – chwyciła go za rękę i wyszła z domu nie zamykając nawet drzwi.
***
Mieszkanie, o którym mówiła to tak naprawdę była stara kamienica. W środku było dużo wolnej przestrzeni. Wszędzie panował porządek, jak w innych jej domach. Destiny po przyjściu bez słowa weszła do jednego z pokoi i nie wychodziła z niego przez kilka dni. Na początku Tate próbował do niej wejść, ale po pewnym czasie zrezygnował. Czasem siadał pod drzwiami i coś do niej mówił, ale najczęściej nie otrzymywał odpowiedzi. Wyszła z niego ubrana w kremową sukienkę do ud, była cała umazana świeżą krwią, jej policzki były mokre od łez, a pod oczami miała ciemnofioletowe sińce.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze – powiedział Tate.
- Zgadnij – powiedziała sarkastycznie. – Jest coś do picia? Kawa? Woda? Chociaż herbata?
- To twój dom... Jest chyba kawa.
- Przydałoby się iść na zakupy – przygryzła wargę.
***
- Wychodzę do Pandemonium, no wiesz, trzy przecznice stąd – powiedziała kończąc wiązać jednego buta, który sięgał ponad kolano. – Pewnie chcesz iść ze mną, więc ubierz coś czarnego.
- Nie idę – odparł spokojnie, odwrócił się na pięcie i znikł w mrokach nieoświetlonego korytarza.
- I dobrze – mruknęła, zaczynając wiązać drugi but.
Wychodząc krzyknęła, że wróci późno. Potem zamknęła za sobą drzwi i wyszła na późnowieczorny chłód. Dochodząc do pierwszego skrzyżowania stwierdziła, że jest zimniej niż jej się wydawało, a ubranie sukienki ze skóry do połowy ud, bez pleców to był zły pomysł. Po tylu latach dziwnie było czuć znowu zimno.. Było to jedno z niewielu rzeczy, które denerwowały ją jak mało co. Żywiła wielką nadzieję, że za niedługo znów przestanie odczuwać wszystko co ludzkie. Była w środku podzielona, powoli rozdzierały ją dwie wewnętrzne postacie; jedna była aniołem, druga demonem, który górował nad Destiny i tamtą postacią, podporządkowując sobie wszystko co chciał. Nie pamiętała, kiedy zdążyła dojść do klubu.
 Jak to w sobotni wieczór przed klubem stała długa kolejna pewna dzieciaków, a na ich drodze wysoki i umięśniony bramkarz. Z wdzięcznym krokiem ominęła szereg ludzi, szepnęła coś do ochroniarza i weszła do środka. Wcześniej jeszcze zerknęła na chłopaka z niebieskimi włosami i wielkimi zielonymi oczami, który już zaczął się kłócić ze strażnikiem. Przelotnie zerknęła jeszcze na rudowłosą dziewczynę, wpatrzoną błyszczącymi oczami na dziwnego chłopaka. Powolnym krokiem weszła do środka. Dudniąca muzyka w żadnym wypadku nie należała do jej ulubionych. W kłębach dymu tańczyli ludzie, o ile takie wicie się w rytm muzyki można uznać za taniec. Przepychała się przez tłum aż dotarła do drzwi z napisami „Nie wchodzić”. Oparła się o nie i lekko znudzonym wzrokiem przeczesywała tłum starając znaleźć w śród bandy Przyziemnych jakiś mieszkańców świata Podziemnego. W najgorszym razie jakiś Nephilim.
Nagle zaważyła tego samego chłopaka, którego widziała przy wejściu. Jego zielone oczy jarzyły się delikatnie, a on sam podążał na smukłą sylwetką dziewczyny ubranej w białą sukienkę z epoki. Zmierzała ona w stronę Destiny, która z majaczącym uśmiechem na ustach, powoli weszła do pomieszczenia, niezauważona przez innych.
Był to nieduży pokój służący za składzik. Podłogę pokrywała gęsta plątanina kabli. Przeszła po nich obojętnie jakby to nie było coś zdradzieckiego i podstępnego. Stanęła pod ścianą, widok na drzwi częściowo zasłaniał jej filar, ale nie przejmowała się tym. Wiedziała, że najciekawsze momenty zobaczy z tego miejsca. Znudzona czekaniem wyciągnęła sztylet od ojca i zaczęła go obracać w palcach.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła czarnowłosa dziewczyna, którą wcześniej widziała Destiny, a za nią chłopak o niebieskich włosach. Tuż za nim wkroczyło dwóch wysokich chłopaków. Jeden, nieco niższy miał złote włosy i oczy, a drugi włosy takie same jak dziewczyna i oczy koloru pięknego, bezchmurnego nieba.
- Jest wasz, chłopcy – powiedziała czarnowłosa.
Destiny zachichotała w kącie. Wzrok wszystkich skierował się ku niej.
- Nie zabijecie mi tego eidolona – powiedziała lekko znudzonym tonem głosu. – Też mi polowanie na demony – prychnęła. – Może jeszcze idźcie i zabijcie wampira w ich gnieździe.
- Wynoś się stąd – syknęła dziewczyna.
- Och, Isabelle! – westchnęła teatralnie Destiny. Dziewczyna zamrugała zaskoczona, że nieznajoma zna jej imię. - Musisz wszystko psuć? Przecież to taka dobra zabawa! – podeszła dumnym krokiem do demona i przejechała ostrzem po gardle zostawiając wcięcie, z którego od razu zaczęła się sączyć czarna posoka.
- Ale... Ty jesteś córką... Azazela! – wysyczał chłopak i złapał się za gardło.
- A ty nie masz prawa nazywać się synem Lilith – wbiła mu ostrze do serca. Wyciągnęła je dopiero kiedy ciało zaczęło zapadać się pod ziemię. – Nazywam się Destiny i nie jestem waszą jedyną widownią – uśmiechnęła się jadowicie do rudowłosej dziewczyny chowającej się za filarem.
- Przyziemnych z wzrokiem radzę od razu zabijać. Zawsze są z nimi później problemy. Po za tym wasz Instytut nie będzie zadowolony.. W zabiciu demona wyręcza was inny Nephilim, a do tego zauważyła was jakaś przyziemna.. Nie powiem. Ciekawe te wasze misje.
- Inny Nocny Łowca? – powtórzył czarnowłosy chłopak.
- Przeliterować ci to, Alexandrze Lightwood? Hodge was niczego nie uczy. Powinnam powiedzieć Konsulowi, ale nie zamierzam znowu odwiedzać Alicante. Szczególnie kiedy Valentine szuka Darów...
Zaśmiała się cicho, jeszcze rzuciła ostatnie spojrzenie na złotowłosego Jace’a i bezceremonialnie wyszła.

- Może i Nocna Łowczyni, ale chyba naćpana – mruknął Jace i zerknął na rudowłosą. – I co teraz mamy z tobą zrobić?
________________________________________________
Proszę o komentowanie.. Jeśli nie dostanę pewności, że czytacie to przestanę pisać.

1 komentarz: